Olcha odkrył, iż ludzie nadal traktują go jak jednego z magów. Nie mógł nic na to poradzić, choć czuł się zakłopotany. A jeśli Onyks i Seppel sądzą, że uważa się za równego im, gdy tymczasem nie jest już nawet zwykłym czarownikiem? Nie miał mocy, stracił dar. Odczuwał to równie boleśnie, jak mógłby odczuć utratę wzroku, paraliż ręki. Teraz nie potrafiłby naprawić stłuczonego dzbanka, chyba że klejem. A i to uczyniłby kiepsko, bo nigdy nie musiał robić nic takiego.
Poza swymi umiejętnościami utracił coś jeszcze, coś większego, głębszego. Strata ta, podobnie jak śmierć żony, sprawiła, że pogrążył się w pozbawionej radości pustce, której nie mogło naruszyć nic nowego. Nic się nie wydarzy, nic nie zmieni.
Nieświadom owego ukrytego oblicza swego daru, póki go nie stracił, zastanawiał się teraz, rozmyślał nad jego naturą. Uznał w końcu, że przypomina to wiedzę, dokąd się zmierza, znajomość kierunku, w którym leży dom. Trudno to wyodrębnić czy opisać, to po prostu więź, na której wspiera się wszystko inne. Bez niej czuł tylko rozpacz. Był bezużyteczny.
Ale przynajmniej nikomu nie szkodził. Nawiedzały go wyłącznie ulotne, pozbawione znaczenia sny. Ani razu nie trafił w nich na upiorne pustkowia, porośnięte suchą trawą wzgórze, pod mur. Z ciemności nie dobiegały żadne głosy.
Często myślał o Krogulcu. Żałował, że nie może z nim porozmawiać, z Arcymagiem, który zużył całą swą moc. Niegdyś najpotężniejszy wśród potężnych, obecnie żył w biedzie i pogardzie. A przecież król bardzo pragnął okazać mu szacunek, zatem Krogulec sam wybrał biedę. Może bogactwa i majątki zawstydzałyby tylko człowieka, który utracił swe prawdziwe bogactwo.
Onyks wyraźnie żałował, że pozwolił Olsze dokonać owej niezwykłej wymiany. Już wcześniej traktował go bardzo uprzejmie. Teraz jednak zachowywał się z najwyższym szacunkiem i rewerencją, natomiast jego stosunek do czarnoksiężnika z Palnu wyraźnie ochłódł. Sam Olcha nie czuł niechęci wobec Seppela i nadal mu ufał. Dawne Moce to Dawne Moce. Człowiek odwołuje się do nich na własne ryzyko. Seppel uprzedził, jaka będzie cena, a on ją zapłacił. Nie do końca rozumiał, jak bardzo okaże się wysoka, ale to już nie wina Seppela, tylko jego własna. Nigdy nie dostrzegał prawdziwej wartości swego daru.
Siedział zatem obok dwóch czarowników niczym fałszywa moneta pośród szczerozłotych i słuchał ze skupieniem, ufali mu bowiem i mówili swobodnie, a w ich słowach kryła się nauka, o której nie mógł marzyć jako zwykły wioskowy czarownik.
Tu, w jasnym cieniu płóciennego daszku, rozmawiali o wymianie znacznie większej niż ta, której dokonał, by pozbyć się snów. Onyks kilkakrotnie wymawiał słowa w Dawnej Mowie, które wspomniał na dachu Seppel: Verw nadan. Powoli Olcha zaczynał pojmować, iż słowa te znaczą wybór, podział, rozdzielenie jedności na dwie części. Dawno, dawno temu, przed czasami królów z Enladu i powstaniem pisma hardyckiego, może w ogóle przed językiem hardyckim, gdy istniała jedynie Mowa Tworzenia, ludzie dokonali wyboru. Zrezygnowali z jednej wielkiej mocy bądź czegoś, co posiadali, po to by zdobyć inną.
Trudno mu było zrozumieć rozmowę magów — nie dlatego że coś ukrywali, lecz ponieważ poszukiwali znaczeń wydarzeń z odległej, mglistej przeszłości, czasów, których nie sięga pamięć. Z konieczności w ich ustach pojawiały się często słowa z Dawnej Mowy. Czasami Onyks całkowicie na nią przechodził. Seppel zawsze odpowiadał po hardycku — oszczędnie używał Słów Tworzenia. W pewnej chwili uniósł dłoń, powstrzymując Onyksa, a gdy czarodziej z Roke spojrzał na niego pytająco, odparł łagodnie:
— Magiczne słowa mogą działać.
Nauczyciel Olchy, Gap, także nazywał słowa z Dawnej Mowy magicznymi. Każde ukrywa w sobie potężny czyn, powtarzał. Prawdziwe słowo tworzy prawdę. Gap bardzo rzadko używał znanych sobie magicznych słów. Wymawiał je jedynie w potrzebie, a gdy zapisywał jakąkolwiek runę prócz zwykłych hardyckich, zmazywał ją, gdy tylko skończył. Większość magów zachowywała podobną ostrożność, niektórzy dlatego że zazdrośnie strzegli swej wiedzy, inni z szacunku, jaki żywili wobec Mowy Tworzenia. Nawet Seppel, czarnoksiężnik dysponujący znacznie rozleglejszą wiedzą i zrozumieniem owych słów, wolał nie odwoływać się do nich w rozmowie, lecz trzymać się pospolitego języka, który pozwalał nie tylko na błędy i kłamstwa, ale też niepewność i zmianę zdania.
Być może, właśnie to stanowiło część wielkiego wyboru, jakiego ludzie dokonali u zarania dziejów, rezygnacja z dogłębnej znajomości Dawnej Mowy, którą niegdyś władali równie dobrze jak smoki. Olcha zastanawiał się, czy uczynili to, aby zdobyć własny język, język pasujący do ludzi, w którym mogli kłamać, oszukiwać, zwodzić i wymyślać cuda, jakie nigdy nie istniały i nie powstaną.
Smoki znały jedynie Dawną Mowę. A przecież ludzie zawsze powtarzali, że smoki kłamią. Czy tak jest rzeczywiście? Skoro magiczne słowa są prawdziwe, czy smok może nimi skłamać?
Seppel i Onyks dotarli do jednej z pełnych namysłu chwil przerwy w swej rozmowie. Widząc, iż Onyks drzemie, Olcha zwrócił się do czarnoksiężnika z Palnu.
— Czy to prawda — spytał cicho — że smoki potrafią skłamać w Prawdziwej Mowie?
Palnijczyk uśmiechnął się.
— Tak, a przynajmniej tak mówimy na Palnie. Dokładnie tak brzmiało pytanie, które Oth zadał Ormowi tysiąc lat temu pośród ruin Ontuego. „Czy smok może kłamać?” — zapytał mag, a Orm odpowiedział: „Nie”, po czym owionął go ogniem i spalił na popiół… Czy jednak mamy wierzyć w tę opowieść, skoro mógł ją powtórzyć tylko Orm?
Nieskończone są spory magów, rzekł w duchu Olcha.
Onyks na dobre zasnął, opierając głowę o burtę. Jego poważna, napięta twarz odprężyła się, rozpogodziła.
— Olcho — jeszcze ciszej niż zwykle odezwał się Seppel — mam nadzieję, że nie żałujesz tego, co uczyniliśmy w Aurun. Nasz przyjaciel uważa, iż nie dość wyraźnie cię ostrzegłem.
— Jestem zadowolony — odparł bez wahania Olcha. Seppel skłonił swą ciemną głowę.
— Wiem, że próbujemy zachować Równowagę — ciągnął Olcha po chwili — lecz Moce Ziemi mają własne zamysły.
— A ludziom trudno pojąć ich osąd.
— Istotnie. Próbuję zrozumieć, czemu właśnie mój dar był ceną za spokój. Czemu musiałem z niego zrezygnować, by uwolnić się od tego snu. Co miały ze sobą wspólnego?
Jakiś czas Seppel milczał. W końcu odpowiedział pytaniem.
— Czyż nie dzięki swej sztuce znalazłeś się przy kamiennym murze?
— Nie — odparł z całkowitą pewnością siebie Olcha. — Nigdy nie zdołałbym tam dotrzeć, nawet gdybym chciał. Tak jak nie potrafiłem utrzymać się z daleka.
— Jak zatem się tam znalazłeś?
— Wezwała mnie żona, a moje serce poszło ku niej.
Długa chwila ciszy.
— Inni mężczyźni także tracili ukochane żony — rzekł w końcu mag.
— Tak właśnie powiedziałem panu Krogulcowi, a on odrzekł: To prawda, mimo wszystko jednak więź łącząca prawdziwych kochanków najbliższa jest temu, co możemy nazwać wiecznością.
— Poza kamiennym murem nie istnieją więzi.
Olcha spojrzał na czarnoksiężnika, prosto w jego śniadą, łagodną, mądrą twarz.
— Ale czemu? — spytał.
— Śmierć zrywa wszystkie więzi.
— Czemu więc umarli nie umierają?
Seppel wzdrygnął się wyraźnie.
— Przepraszam — dodał Olcha. — W swej ignorancji źle się wyraziłem. Chodzi mi o to: śmierć zrywa więź łączącą duszę z ciałem. Ciało umiera, powraca do ziemi. Lecz duch musi udać się do owej mrocznej krainy i przyodziany w pozorne ciało trwać tam — jak długo? Na zawsze? W pyle i mroku, bez światła, miłości, radości. Nie potrafię znieść myśli, że Lilia także tam jest. Dlaczego? Czemu nie może — jego głos załamał się lekko — być wolna?
Читать дальше