— Ktoś je wziął?
— Największy uciekł, może pobiegł do lasu i jakiś stwór go zabił, bo nigdy nie wrócił. Potem zjawił się stary Guła i powiedział, że potrzebuje owczarków, więc weźmie dwa i je wytresuje. I cioteczka dała mu je, bo ganiały młode kurczaki, które wysiedziała Śnieżynka. A poza tym zjadały nam dom.
— No cóż, Gaduła nieźle się pewnie namęczy, nim je wytresuje — odparł z półuśmiechem Krogulec. — Cieszę się, że je dostał, ale żałuję, że ich już nie ma, bo chciałem wypożyczyć jednego na noc bądź dwie. Spały w twoim łóżku, prawda, Mech?
Czarownica przytaknęła, nadal zasmucona. Potem rozpromieniła się lekko, uniosła wzrok, przekrzywiając głowę na bok, i miauknęła.
Krogulec spojrzał pytająco, lecz Wrzos zrozumiała.
— Och, kocięta! — krzyknęła. — Mała Szara urodziła czwórkę. Stary Czarnuch zabił jednego, nim zdążyłyśmy go powstrzymać, ale zostały trzy! Zwykle sypiają z cioteczką i Kwoką, odkąd nie ma już piesków. Kici, kici, kici, gdzie jesteście? Kici, kici! — Po dłuższej chwili pełnej szelestów, poruszeń i rozdzierających miauknięć w mrocznym wnętrzu zjawiła się ponownie, ściskając w ręku piszczącego i wyrywającego się szarego kociaka. — Jest jeden! — zawołała i rzuciła maleństwo przez izbę. Krogulec niezgrabnie schwytał kociaka, który ugryzł go natychmiast.
— No już, już, spokojnie — rzekł Krogulec.
Zwierzątko cichutko warknęło i znowu spróbowało go ugryźć. Mech skinęła dłonią i Krogulec posadził maleństwo na jej kolanach. Powoli je głaskała. Kociątko rozpłaszczyło się na jej nodze, przeciągnęło, zamruczało.
— Mógłbym go wypożyczyć na jakiś czas?
Stara czarownica podniosła rękę w królewskim geście, mówiącym wyraźnie „jest twój”.
— Pana Olchę nękają bolesne sny. Pomyślałem, że towarzystwo zwierzęcia może mu pomóc.
Mech przytaknęła z powagą. Patrząc na Olchę, wsunęła dłoń pod kociaka i uniosła go wolno. Olcha ostrożnie odebrał od niej zwierzątko. Kociak nie warknął ani nie ugryzł. Wdrapał mu się po ręce i ramieniu, przywarł do szyi pod włosami związanymi luźno na karku.
W drodze powrotnej do domu Starego Maga — Olcha trzymał kociaka za koszulą — Krogulec wyjaśnił:
— Kiedyś, gdy byłem młodym czarodziejem, poproszono mnie, bym uleczył dziecko z gorączki. Wiedziałem, że chłopiec umiera, ale nie potrafiłem pozwolić mu odejść. Próbowałem pójść za nim, sprowadzić go z powrotem zza kamiennego muru… I tak upadłem obok jego łoża, jakbym sam był martwy. Na szczęście miejscowa czarownica odgadła, co się stało. Kazała zanieść mnie do domu i położyć do łóżka. A w moim domu mieszkało zwierzę. Zaprzyjaźniło się ze mną, gdy byłem jeszcze chłopcem na Roke. Dzikie stworzenie, które przyszło do mnie z własnej woli i zostało, otak. Znasz otaki? Chyba nie macie ich na północy.
Olcha zawahał się.
— Znam jedynie z pieśni opowiadającej… o tym jak mag przybył do dworu Terrenon na Osskil, a otak próbował go ostrzec przed gebbethem, który mu towarzyszył. Mag uwolnił się od gebbetha, lecz otak został zabity.
Krogulec przez dwadzieścia kroków szedł w milczeniu.
— Tak — rzekł wreszcie. — No cóż, mój otak jeszcze raz ocalił mi życie, gdy przez własną głupotę utknąłem po niewłaściwej stronie muru. Moje ciało leżało nieruchome, a dusza błąkała się w tamtej krainie. Otak przyszedł do mnie i zaczął mnie myć, tak jak myją się zwierzęta, siebie i młode, niczym kot, suchym języczkiem. Lizał mnie cierpliwie, przywoływał tą pieszczotą, przyciągał z powrotem do mego ciała. Otrzymałem od niego w darze nie tylko życie, lecz wiedzę równie ważną jak wszystko, czego nauczono mnie na Roke… jednak i ją straciłem.
Nazywam to wiedzą, w istocie jednak chodzi o tajemnicę. Czym różnimy się od zwierząt? Mową? Wszystkie zwierzęta potrafią się porozumiewać. Mówią do siebie: „chodź”, „uważaj” i znacznie więcej. Nie potrafią jednak opowiadać historii ani kłamać, a my owszem.
Ale smoki mówią, władają Prawdziwą Mową, Mową Tworzenia, w której nie da się kłamać, a opowiedzieć historię oznaczają stworzyć. Mimo to nazywamy smoki zwierzętami.
Może zatem wcale nie język nas wyróżnia? Może fakt, że zwierzęta nie czynią dobra ani zła, robią to, co muszą. Możemy nazywać ich czyny szkodliwymi bądź pożytecznymi, lecz dobro i zło to nasze pojęcia, bo my dokonujemy wyboru własnej drogi. Smoki są niebezpieczne, o tak. Mogą krzywdzić, ale nie są złe. Wykraczają poza naszą moralność, podobnie jak zwierzęta, albo stoją ponad nią. Nie mają z nią nic wspólnego.
My wciąż musimy dokonywać wyborów. Zwierzę jedynie działa, jest. My jesteśmy spętani, one wolne. Zatem być ze zwierzęciem, to zaznać odrobiny wolności…
Zeszłej nocy rozmyślałem o tym, że czarownice często mają towarzysza, chowańca. Moja ciotka miała starego psa, który nigdy nie warczał. Nazywała go Wybiegaj. A kiedy pierwszy raz przybyłem na Roke, poznałem Arcymaga Nemmerlego, któremu zawsze towarzyszył kruk. Pomyślałem też o pewnej młodej kobiecie noszącej zamiast bransolety małą jaszczurkę, smoka harekkiego. I w końcu przypomniałem sobie o moim otaku. Potem spytałem sam siebie: skoro Olchę po tej stronie muru zatrzymuje ciepły dotyk, to czy nie mógłby to być dotyk zwierzęcia? Zwierzę widzi życie, nie śmierć. Może pies bądź kot spisze się tu równie dobrze jak Mistrz z Roke?
I rzeczywiście, kociak wyraźnie zadowolony z faktu, że opuścił dom pełen psów, kocurów, kogutów i nieprzewidywalnej Wrzos, usilnie starał się wykazać, że jest godnym zaufania, czujnym, solidnym kotem. Patrolował zatem dom w poszukiwaniu myszy, przy każdej nadarzającej się okazji wdrapywał się na ramię Olchy pod jego włosy, a gdy tylko właściciel układał się do snu, kociak zwijał się w kłębek pod jego brodą, mrucząc głośno. Olcha całą noc przespał spokojnie. Nie pamiętał, by coś mu się śniło. Ocknąwszy się, ujrzał kocię siedzące mu na piersi i z zadowoloną miną myjące uszy.
Gdy Krogulec chciał ustalić płeć nowego domownika, kociak zaczął wyrywać się i prychać.
— W porządku — rzekł stary człowiek, błyskawicznie odsuwając zagrożoną dłoń. — Niech ci będzie. Jedno jest pewne, Olcho. To kot albo kotka.
— Tak czy inaczej nie nadam mu imienia — odparł Olcha. — Małe koty gasną szybko jak płomyk świecy. Jeśli się je nazwie, pozostaje po nich większy żal.
Tego dnia Olcha zaproponował, by razem zajęli się naprawą ogrodzenia wokół pastwiska kóz. Krogulec szedł po stronie wewnętrznej, Olcha po zewnętrznej. Gdy jeden z nich natrafił na miejsce, w którym paliki zaczynały już próchnieć albo węzły słabnąć, Olcha przesuwał rękę po drewnie, naciskając, pociągając, wygładzając i wzmacniając. W jego gardle i piersi rozbrzmiewała niewyraźna pieśń. Twarz miał skupioną, odprężoną.
W pewnym momencie obserwujący go Krogulec mruknął:
— I pomyśleć, że kiedyś uważałem to za coś oczywistego. Olcha, zatopiony w pracy, nie spytał, co gospodarz miał na myśli.
— Już — powiedział tylko. — Teraz wytrzyma.
Ruszyli dalej. Tuż za nimi maszerowały dwie ciekawskie kozy, które po kolei skakały i napierały na naprawione fragmenty ogrodzenia, jakby chciały sprawdzić jego wytrzymałość.
— Myślę — rzekł Krogulec — że dobrze byłoby, gdybyś popłynął do Havnoru.
Olcha spojrzał na niego niespokojnie.
— A ja uznałem, że skoro znam już sposób pozwalający trzymać się z dala… od tamtego miejsca… mógłbym wrócić do domu, na Taon. — Już wymawiając te słowa, przestał w nie wierzyć.
Читать дальше