— Tak.
— Zazdroszczę ci. Ja nigdy tam nie byłem. Nie widziałem go, odkąd rozstaliśmy się na Roke, pół żywota temu. Nie zgodził się, bym odwiedził go na Goncie, nie przybył na mą koronację. — Lebannen uśmiechnął się, jakby nic, co powiedział, nie miało żadnego znaczenia. — Dał mi moje królestwo.
Usiadł i gestem wezwał Olchę, by zajął miejsce naprzeciw, po drugiej stronie małego stołu. Olcha spojrzał na blat ozdobiony intarsjami ze srebra i kości. Kręte linie, liście i kwiaty jarzębiny oplatały smukłe miecze.
— Jak upłynęła podróż? — spytał król.
Przez chwilę rozmawiali o niczym. Tymczasem służba wnosiła talerze zimnych mięs, wędzonych pstrągów, sałaty i sera. Król dał dobry przykład, z apetytem zabierając się do jedzenia. Nalał im także wina barwy jasnego topazu. Wzniósł w toaście kryształowy kielich.
— Zdrowie mego pana i najdroższego przyjaciela.
— Jego zdrowie — mruknął Olcha i wypił.
Król mówił też o Taonie, który odwiedził kilka lat wcześniej (Olcha pamiętał podniecenie panujące na wyspie, gdy król składał wizytę w Meoni). Wspomniał o muzykach z Taonu, przebywających teraz w mieście, harfiarzach i śpiewakach występujących na dworze. Może Olcha zna chociaż kilku z nich? I w istocie, imiona brzmiały znajomo. Król potrafił sprawić, by gość poczuł się jak w domu, a jedzenie i wino także w tym pomagały.
Gdy skończyli posiłek, nalał im jeszcze po pół kieliszka wina.
— List dotyczy głównie twojej osoby, wiedziałeś o tym? — Ton jego głosu nie zmienił się zbytnio i przez moment Olcha milczał, zagubiony.
— Nie — powiedział w końcu.
— Wiesz, o czym traktuje?
— Może o moich snach? — Olcha spuścił wzrok.
Król przyglądał mu się chwilę. W jego spojrzeniu nie było nic obraźliwego, patrzył jednak bardziej otwarcie niż większość ludzi. W końcu wziął list i podsunął go gościowi.
— Panie mój, niezbyt dobrze czytam.
Słowa te nie zdziwiły Lebannena — niektórzy czarodzieje czytali, inni nie. Natychmiast jednak pożałował, że mógł urazić gościa. Złocistobrązowa twarz pokryła się ciemnym rumieńcem.
— Przepraszam, Olcho — rzekł. — Czy mogę ci go odczytać?
— Proszę, panie. — Pytanie króla sprawiło, że Olcha przez moment poczuł się mu równy i po raz pierwszy przemówił naturalnie, ciepło.
Lebannen przebiegł wzrokiem pozdrowienia i kilka linii tekstu, po czym przeczytał na głos:
— „Olcha z Taonu, przynoszący ci ten list, został wezwany we śnie, nie z własnej woli, do krainy, którą przebyliśmy kiedyś razem. Opowie ci o cierpieniu w miejscu, gdzie wszelkie cierpienie mija, i zmianie tam, gdzie nic się nie zmienia. Kiedyś zamknęliśmy drzwi, które otworzył Cob; być może, teraz runie cały mur. Olcha był na Roke, jedynie Azver go wysłuchał. Mój pan i władca, król, wysłucha go i postąpi tak, jak nakaże mu mądrość i potrzeba. Olcha zapewni mego pana króla o moim wiecznym oddaniu i posłuszeństwie, przekaże też pozdrowienia i słowa oddania mej pani Tenar i ukochanej córce Tehanu, dla której przynosi kilka słów”. List podpisał runą Szpon. — Lebannen uniósł wzrok znad zapisanej karty, spojrzał w oczy Olchy i przez chwilę milczał. — Opowiedz mi o swoim śnie — poprosił.
Raz jeszcze Olcha powtórzył swą historię.
Tym razem mówił krótko i niezbyt składnie. Choć Krogulec budził w nim nabożny podziw, dawny Arcymag wyglądał, ubierał się i żył jak wieśniak, człowiek równy Olsze, i swą prostotą sprawił, że jego gość zdołał pokonać nieśmiałość. Jednakże król, nieważne jak uprzejmy i przyjazny, wciąż wyglądał jak król, zachowywał się jak król i był królem. Dzieląca ich odległość wydawała się Olsze nie do pokonania. Pospiesznie wyrzucał z siebie słowa i w końcu umilkł z ulgą.
Lebannen zadał mu kilka pytań. Lilia, a później Gap, dotknęli Olchy. Czy później nigdy się to nie powtórzyło? I czy dotyk Gapa parzył?
Olcha wyciągnął rękę. Miesięczna opalenizna niemal całkowicie ukryła blizny.
— Myślę, że ludzie z drugiej strony muru dotknęliby mnie, gdybym się do nich zbliżył.
— Ale ty trzymasz się z daleka.
— Tak.
— I nie znałeś ich za życia?
— Czasem wydaje mi się, że kogoś poznaję.
— Lecz nie widujesz już żony?
— Jest ich tak wielu, mój panie. Czasami wydaje mi się, że tam jest, ale jej nie widzę.
Rozmowa sprawiła, że wszystko znów stało się aż nadto bliskie. Poczuł, że znowu wzbiera w nim strach. Miał wrażenie, iż lada moment ściany komnaty rozpłyną się, wieczorne niebo i wierzchołek góry znikną niczym odsunięta zasłona, pozostawiając go stojącego tam gdzie zawsze, na mrocznym wzgórzu przy kamiennym murze.
— Olcho!
Uniósł wzrok, wstrząśnięty; kręciło mu się w głowie. Widział jasne ściany, twardą, wyraźną twarz króla.
— Zatrzymasz się tu, w pałacu.
To było zaproszenie. Olcha mógł jedynie skinąć głową, przyjmując je jak rozkaz.
— Jutro zorganizuję ci spotkanie z panią Tehanu, byś mógł przekazać jej wiadomość. Wiem też, że Biała Pani zechce z tobą mówić.
Olcha skłonił się. Lebannen ruszył ku drzwiom.
— Mój panie…
Król odwrócił głowę.
— Mogę zatrzymać przy sobie kota?
Ani śladu uśmiechu czy drwiny.
— Oczywiście.
— Mój panie, ból ściska mi serce, że musiałem przekazać ci niepokojące wieści.
— Każda wieść od człowieka, który cię przysłał, to dla mnie radość i zaszczyt. Wolę też złą wiadomość od człeka szczerego niźli kłamstwa pochlebcy — odparł Lebannen, a Olcha poczuł ulgę, słysząc w słowach władcy prawdziwy akcent swych ojczystych wysp.
Król wyszedł i natychmiast w drzwiach, którymi przybył Olcha, pojawiła się głowa mężczyzny.
— Panie, zechcesz pójść za mną. Zabiorę cię do twojej komnaty.
Dystyngowany, starszy, dobrze odziany człowiek poprowadził Olchę, który nie miał pojęcia, czy to szlachcic, czy sługa; nie śmiał zatem spytać go o Żurawia. Nim wszedł do komnaty, w której spotkał króla, urzędnicy, dworzanie i strażnicy uparli się, by zostawił u nich swój kosz — co najmniej piętnastu zdążyło go już obejrzeć z podejrzliwą miną. Olcha piętnaście razy wyjaśniał, że zabrał ze sobą kota, bo nie miał go gdzie zostawić. Teraz owa komnata pozostała daleko z tyłu, po drodze nie dostrzegł kosza i nigdy go już nie znajdzie, bo został w drugim końcu pałacu, oddzielony od niego korytarzami, salami, przejściami, drzwiami…
Przewodnik ukłonił się i pozostawił go w małym uroczym pokoju. Olcha ujrzał wiszące na ścianach gobeliny, gruby dywan, krzesło z haftowanym siedzeniem, okno wyglądające na port, stół, na którym postawiono misę letnich owoców i dzban pełen wody. Oraz kosz do przewozu drobiu.
Otworzył go. Żuraw niespiesznie wyskoczył na podłogę. Zachowywał się, jakby doskonale znał pałac. Przeciągnął się, obwąchał palce Olchy i zaczął krążyć po komnacie, badając kolejno wszystkie sprzęty. Niemal natychmiast odkrył ukrytą za zasłoną alkowę, w której stało łoże, i na nie wskoczył. Rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. Do środka wszedł młody mężczyzna niosący duże płaskie drewniane pudło bez pokrywy. Ukłonił się przed Olchą.
— Piasek, panie — mruknął.
Ustawił skrzynkę w najdalszym kącie alkowy, ponownie skłonił głowę i wyszedł.
— Cóż — rzekł Olcha, przysiadając na łóżku. Nie miał zwyczaju rozmawiać z kociakiem; zwykle łączyło ich milczące zaufanie i dotyk. Musiał jednak z kimś pogadać. — Dziś poznałem króla.
Читать дальше