Zerknął bystro na Olchę, który odniósł wrażenie, że Krogulec dostrzega w nim więcej niż tylko zwykłego mężczyznę.
— Gdy mój mistrz Aihal umierał, moja żona czuwała przy nim. Umierając, rzekł: „Wszystko się zmieniło”. Spoglądał przez mur, nie wiem, z której strony.
I od tego czasu istotnie zaszły zmiany. Na tronie Morreda zasiadł król, na Roke nie ma Arcymaga. Lecz stało się coś więcej, znacznie więcej. Widziałem, jak mała dziewczynka wzywa smoka Kalessina, najstarszego, i Kalessin przybył, nazywając ją córką, tak jak ja. Co to oznacza? Czemu nad wyspami zachodu znów widuje się smoki? Król przysłał do nas statek, do portu Gont, prosząc mą córkę Tehanu, aby przybyła i naradziła się z nim w sprawie smoków. Ludzie się lękają, że stara umowa została złamana, że smoki znów zaczną palić nasze pola i miasta, jak przedtem, nim Erreth-Akbe walczył z Ormem Embarem. A teraz na granicy życia i śmierci dusza odrzuca więź z imieniem… Nie rozumiem tego. Wiem jedynie, że coś się zmienia, wszystko się zmienia.
W jego głosie nie było strachu, tylko napięcie i zachwyt.
Olcha nie potrafił podzielać tego zachwytu. Zbyt wiele stracił, zbyt zmęczyła go walka z siłami, których nie pojmował. Ale serce zabiło mu żywiej.
— Oby zmieniło się na lepsze, panie — rzekł.
— Oby — odparł stary człowiek. — Lecz zmienić się musi.
* * *
Upał zaczął ustępować i Krogulec oznajmił, że musi odwiedzić wioskę. W ręku niósł koszyk śliwek, w którego środku umieścił mniejszy, z jajkami.
Olcha poszedł z nim. Po drodze rozmawiali. Gdy zrozumiał, że Krogulec wymienia owoce, jajka i inne produkty małego gospodarstwa na kaszę i mąkę, że drzewo, którym pali w piecu, zbiera cierpliwie w lesie, że musi żywić się zeszłorocznym serem, bo jego kozy nie dają mleka, zdumiał się. Jak to możliwe, by Arcymag Ziemiomorza żył tak ubogo? Czyż rodacy nie okazują mu szacunku?
Kiedy razem weszli do wioski, Olcha ujrzał, że na widok jego towarzysza kobiety zatrzaskują drzwi. Kramarz, który kupił jajka i owoce, bez słowa wyłożył zapłatę na drewniany blat. Cały czas unikał ich wzrokiem.
— Dobrego dnia, Iddi — pozdrowił go wesoło Krogulec, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
Gdy ruszyli do domu, Olcha spytał:
— Czy oni wiedzą, kim jesteś, panie?
— Nie — odparł były Arcymag, spoglądając na niego z ukosa. — I tak.
— Ale… — Olcha nie umiał wyrazić swego oburzenia.
— Wiedzą, że nie mam mocy czarodziejskiej, ale jest we mnie coś dziwnego. Wiedzą, że mieszkam z cudzoziemką, Kargijką. Wiedzą, że dziewczyna, którą nazywamy córką, jest kimś w rodzaju czarownicy, lecz jeszcze gorszym, bo jej twarz i dłoń spalił ogień, a ona sama spaliła władcę Re Albi, czy może zepchnęła go z urwiska albo zabiła złym okiem — wersje są różne. Szanują dom, w którym mieszkamy, bo należał wcześniej do Aihala i Heletha, a martwi magowie to dobrzy magowie… Olcho, pochodzisz z miasta, z wyspy należącej do królestwa Morreda. Wioska na Goncie to coś zupełnie innego.
— Czemu zatem tu zamieszkałeś, panie? Z pewnością król przyjąłby cię godnie. Z czcią.
— Nie chce niczyjej czci — odparł stary człowiek tak gwałtownie, że Olcha umilkł.
Dotarli do wzniesionego na skraju przepaści domu.
— Oto moje gniazdo — powiedział Krogulec.
Do kolacji każdy wypił szklankę czerwonego wina i jeszcze jedną, siedząc na ławce i patrząc na zachodzące słońce. Niewiele rozmawiali. Olcha czuł narastający lęk przed nocą i snem.
— Nie jestem uzdrowicielem — rzekł jego gospodarz — może jednak uda mi się ulżyć ci we śnie, tak jak uczynił to Mistrz Ziół.
Olcha spojrzał na niego pytająco.
— Zastanawiałem się nad tym i uznałem, że wcale nie zaklęcie utrzymuje cię z dala od owego wzgórza, lecz dotyk żywej ręki. Jeśli chcesz, możemy spróbować.
Olcha zaprotestował, ale Krogulec powiedział tylko:
— I tak przez większość nocy mało śpię.
Tej nocy zatem gość położył się na niskim łóżku w kącie dużej izby, a gospodarz usiadł obok niego, patrząc w ogień i drzemiąc.
Olcha w końcu zasnął. Wkrótce potem zaczął drżeć i wykrzywiać się we śnie. Krogulec wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu obróconego na bok Olchy. Śpiący drgnął lekko, westchnął, odprężył się i ucichł.
Krogulec ucieszył się, że może zdziałać choć tyle. Równie dużo jak mag, pomyślał z lekką ironią.
Nie był senny. Napięcie jeszcze go nie opuściło. Rozmyślał. Wspominał ich rozmowy, chwilę, gdy Olcha stał na ścieżce obok grządek kapusty, powtarzając zaklęcie wzywające kozy, i wyniosłą obojętność zwierząt wobec pozbawionych mocy słów. Przypomniał sobie, jak sam wymawiał imię krogulca, jastrzębia, szarego orła, przyzywając je z nieba, a one śmigały ku niemu, wbijając mu w ramię żelazne szpony i spoglądając gniewnie złotymi oczami… Koniec z tym. Mógł się przechwalać, nazywać dom swoim gniazdem, ale nie miał skrzydeł.
Lecz Tehanu je miała. Mogła wzlecieć na smoczych skrzydłach.
Ogień się wypalił. Krogulec owinął się ciaśniej owczą skórą, opierając głowę o ścianę. Wciąż trzymał dłoń na nieruchomym, ciepłym ramieniu Olchy. Polubił swego gościa i darzył współczuciem.
Jutro musi pamiętać, by poprosić go o naprawę zielonego dzbanka.
Trawa pod murem była krótka, sucha, martwa, nie poruszał jej żaden wiatr.
Ocknął się, zdumiony, na wpół podnosząc się z krzesła. Po chwili oszołomienia z powrotem oparł dłoń na ramieniu Olchy, ścisnął je lekko i szepnął:
— Haro, odejdź stamtąd! Haro!
Olcha zadrżał i odprężył się. Westchnął ponownie, przewrócił się na brzuch i znieruchomiał.
Krogulec siedział z ręką na jego ramieniu. Jakim cudem sam także się tam znalazł, przy owym kamiennym murze? Nie miał już mocy, by tam dotrzeć. Nie mógłby znaleźć drogi. Podobnie jak zeszłej nocy, zbłąkana dusza Olchy przyciągnęła go do granicy mrocznej krainy.
Senność zupełnie go opuściła. Siedział, spoglądając na szarzejący prostokąt zachodniego okna pełen gwiazd. Trawa pod murem… Dalej, gdzie wzgórze opadało ku mrocznej, suchej równinie, już nie rosła. Powiedział Olsze, iż w dole jest tylko pył i skały. Sam widział ów czarny pył, czarne skały, suche łożyska strumieni, którymi nigdy nie płynęła woda. Ani śladu żywych istot — ptaków, spłoszonych polnych myszy, małych bzyczących owadów połyskujących w blasku słońca. Jedynie martwi ludzie o pustych oczach i pustych twarzach.
Ale czy ptaki nie umierają?
Mucha, giez, koza — biało-brązowa bezwstydna koza Sippy o zgrabnych kopytkach i żółtych oczach, ulubienica Tehanu. Padła zeszłej zimy ze starości. Gdzie teraz była Sippy?
Nie w suchej krainie, w mrocznej krainie. Nie żyła, ale tam jej nie było. Pozostała tam, gdzie jej miejsce, w ziemi. W ziemi, w świetle, na wietrze, w strumyku wody tryskającej ze skały, w żółtym oku słońca.
Czemu zatem, czemu…
* * *
Patrzył, jak Olcha naprawia dzban. Soczyście zielony brzuchaty dzbanek był ulubionym naczyniem Tenar. Przed wielu laty zabrała go ze sobą z Dębowej Farmy. Kilka dni temu wyśliznął się Krogulcowi z palców i rozbił na podłodze. Krogulec zebrał dwa duże kawałki i sporo drobnych odłamków, mając nadzieję, że da się je skleić — nawet gdyby naczynie nie nadawało się już do użytku, stałoby na półce. Za każdym razem, gdy widział czekające w koszyku skorupy, ogarniał go gniew na własną niezręczność.
Читать дальше