Z początku trzej magowie milczeli. Jeśli cokolwiek ich łączyło, to upodobanie do ciszy.
W końcu Olcha odezwał się pierwszy, próbując wyrazić to, co kryło się w głębi jego duszy.
— Jeżeli uczyniłem coś złego, co sprowadziło mnie w tamto miejsce, zwabiło do mnie moją żonę bądź inne dusze, jeśli mogę naprawić bądź odczynić mój występek, zrobię to. Nie wiem jednak, co uczyniłem.
— Albo też kim jesteś — dodał Mistrz Przywołań.
Olcha umilkł.
— Niewielu z nas wie, kim jesteśmy — wtrącił Odźwierny. — Dostrzegamy tylko fragment całości.
— Opowiedz nam, jak pierwszy raz znalazłeś się pod kamiennym murem — poprosił Mistrz Przywołań.
I Olcha opowiedział.
Magowie słuchali w milczeniu. Gdy skończył, długą chwilę trwała cisza. W końcu przemówił Mistrz Przywołań. Był tak wysoki, rosły w barach i ciemny, iż Olsze kojarzył się z niedźwiedziem.
— Czy zastanawiałeś się, co oznacza przekroczenie owego muru?
— Wiem, że nie mógłbym stamtąd wrócić.
— Tylko magowie mogą przebyć go za życia, i jedynie w najwyższej potrzebie. Mistrz Ziół może udać się śladem chorego aż do muru. Jeśli jednak chory go przekroczy, mistrz nie podąży jego śladem.
Moja sztuka przywołania pozwala nam wzywać martwych z powrotem za mur, gdy zachodzi taka potrzeba. Na krótko, jedną chwilę. Ja sam wątpię, czy istnieje powód usprawiedliwiający tak wielkie naruszenie prawa i równowagi świata. Nigdy nie wypowiedziałem tego zaklęcia, nie przekroczyłem też muru. Uczynił to Arcymag, a wraz z nim król, gdy wyruszyli, by wyleczyć ranę, jaką zadał światu czarnoksiężnik Cob.
— A kiedy Arcymag nie wrócił, Thorion, nasz ówczesny Mistrz Przywołań, wyruszył do suchej krainy, by go odszukać — wtrącił Mistrz Ziół. — Powrócił stamtąd odmieniony.
— Nie ma potrzeby o tym mówić — rzucił mag wielki jak niedźwiedź.
— Może jednak jest — nie zgodził się Mistrz Ziół. — Może Olcha powinien o tym usłyszeć. Myślę, że Thorion zanadto ufał własnej sile, za długo tam pozostał. Sądził, iż może przywołać się z powrotem do życia, lecz powróciła tylko jego moc, umiejętności, ambicje — wola życia, która jednak sama życia nie stanowi. Ale myśmy mu ufali, bo go kochaliśmy, i tak niszczył nas, póki Irian nie zniszczyła jego.
Daleko od Roke, na wyspie Gont słuchacz Olchy przerwał mu nagle.
— Jak brzmiało to imię?
— Irian, tak powiedział.
— Znałeś je wcześniej?
— Nie, mój panie.
— Ja też nie. — Po chwili ciszy Krogulec dodał miękko, jakby wbrew własnej woli: — Widziałem tam Thoriona. W suchej krainie. Podjął ryzyko wyprawy, bo chciał mnie odnaleźć. Na jego widok poczułem smutek. Powiedziałem, że może spróbować powrócić na drugą stronę muru. — Jego twarz powlókł posępny cień. — Złe to były słowa. Każde słowo wypowiedziane między żywymi a umarłymi niesie ze sobą zło. Lecz ja także go kochałem.
Siedzieli w milczeniu. Krogulec podniósł się nagle, przeciągnął. Obaj postanowili trochę rozprostować kości. Olcha nabrał wody ze studni, Krogulec zaczął strugać nowe stylisko do ogrodowej łopaty.
— Mów dalej, Olcho — poprosił. I Olcha podjął swą opowieść.
Pozostali dwaj mistrzowie w milczeniu słuchali opowieści Mistrza Ziół o Thorionie. Olcha zdobył się na odwagę i spytał o coś, co niezmiernie go dręczyło: jak umarli docierają do muru? Jak trafiają tam magowie?
— To podróż duchowa — odpowiedział natychmiast Mistrz Przywołań.
Stary uzdrowiciel przemówił z większym wahaniem.
— Ciało nie przekracza muru, pozostaje przecież tutaj. A jeśli mag udaje się tam w wizji, jego uśpione ciało wciąż czeka, żyje. Owego podróżnego, który wyrusza w drogę, oddalając się od ciała, nazywamy duszą, duchem.
— Ale moja żona wzięła mnie za rękę — zaprotestował Olcha. Nie mógł się zdobyć na to, by powtórzyć, iż ucałowała go w usta. — Czułem jej dotknięcie.
— Albo tak ci się wydawało — wtrącił Mistrz Przywołań.
— Jeśli dotknęli się cieleśnie, jeśli powstała więź — rzekł Mistrz Ziół, zwracając się do Mistrza Przywołań — może to ona pozwala innym umarłym przychodzić do niego, wzywać go, nawet dotykać.
— Dlatego właśnie musi się im opierać. — Mistrz Przywołań zerknął na Olchę. Oczy miał małe, ogniste.
Olcha wyczuł w jego słowach nutę oskarżenia. Niesprawiedliwego.
— Próbuję się im opierać, panie. Próbowałem. Ale jest ich tak wielu, a ona z nimi. I wszyscy cierpią, wzywają mnie.
— Oni nie mogą cierpieć. Śmierć oznacza koniec wszelkiego cierpienia.
Mistrz Ziół miał inne zdanie:
— Może cień bólu pozostaje bólem. W owej krainie są też góry i noszą nazwę Ból.
Do tej pory Odźwierny prawie się nie odzywał. Teraz przemówił cichym, spokojnym głosem.
— Olcha naprawia, nie niszczy. Wątpię, by zdołał zerwać tę więź.
— Jeśli ją stworzył, może też ją zerwać — zauważył Mistrz Przywołań.
— A stworzył?
Olchę tak przeraziły ich słowa, że zaprotestował gniewnie:
— Nie mam takiej mocy, panie!
— Zatem muszę zejść pośród nich — oznajmił Mistrz Przywołań.
— Nie, mój przyjacielu — powiedział Odźwierny, a stary Mistrz Ziół dodał:
— Przede wszystkim nie ty.
— Ale to moja sztuka.
— I nasza.
— Kto zatem?
— Wygląda na to — rzekł Odźwierny — iż Olcha jest naszym przewodnikiem. Szuka u nas pomocy i może zdoła też pomóc nam. Towarzyszmy mu wszyscy w jego wizji, do muru, lecz nie na drugą stronę.
I tak przerażony Olcha późno owej nocy, gdy pozwolił sobie w końcu zasnąć, znów znalazł się na szarym wzgórzu. Tym razem jednak towarzyszyli mu Mistrz Ziół — ciepła obecność w chłodnej ciemności — Odźwierny, mglisty i srebrzysty w blasku gwiazd, oraz potężny Mistrz Przywołań, niedźwiedź, ciemna siła.
Teraz stali nie w miejscu, gdzie zbocze opadało w mrok, lecz w pobliżu, spoglądając ku szczytowi. Mur przebiegał w poprzek wierzchołka wzgórza. Był niski, sięgał niewiele ponad kolana. Niebo, na którym jaśniała garść gwiazd, było idealnie czarne.
Nic się nie poruszało.
Trudno byłoby pójść w górę, aż do muru, pomyślał Olcha. Zawsze dotąd mur znajdował się poniżej.
Jeśli jednak pójdę, może Lilia tam będzie, tak jak wtedy, za pierwszym razem. Może zdołam chwycić ją za rękę i magowie zabiorą ją wraz ze mną. Albo może uda mi się przekroczyć mur w najniższym miejscu i pójść do niej.
Powoli ruszył w górę. Wędrówka okazała się łatwa. Już niemal dotarł na miejsce.
— Haro! — głęboki głos Mistrza Przywołań pociągnął go z powrotem niczym pętla na szyi, szarpnięta gwałtownie smycz. Olcha potknął się, postąpił chwiejnie jeszcze jeden krok i tuż przed murem opadł na kolana, wyciągając ręce ku kamieniom.
— Ratujcie mnie! — krzyczał, ale do kogo? Do magów czy do cieni za murem?
A potem na jego ramionach spoczęły ręce, żywe ręce, ciepłe i silne, i znalazł się w komnacie. Dłonie uzdrowiciela spoczywały na jego ramionach. Wokół nich jasno płonęło magiczne światło. Oprócz niego w komnacie było czterech mężczyzn, nie trzech.
Читать дальше