Istotnie, dwie brązowe kozy buszowały wśród grządek kapusty na obrzeżu wioski. Olcha powtórzył zaklęcie, które usłyszał od Krogulca.
Noth hierth malk man,
hiolk han merth han!
Spojrzały na niego z czujną pogardą i oddaliły się nieco. Krzyki i wymachiwanie kijem przegnały je z kapusty na ścieżkę, a wtedy Krogulec wyjął z kieszeni garść śliwek. Wabiąc niesforne kozy smakołykami i miłymi słówkami, powoli prowadził je z powrotem na pastwisko.
— To dziwne stworzenia — rzekł, zamykając furtkę. — Z kozami nigdy do końca nie wiesz, na czym stoisz.
Olcha pomyślał, że to samo mógłby rzec o swoim gospodarzu, ale nie powiedział tego głośno.
Gdy znów usiedli w cieniu, Krogulec rzekł:
— Mistrz Wzorów nie pochodzi z północy. To Karg, podobnie jak moja żona. Był wojownikiem w Karego-At. O ile wiem, tylko on przybył stamtąd na Roke. Kargowie nie mają magów, nie ufają czarom. Znacznie lepiej od nas natomiast poznali Dawne Moce Ziemi. Ten człowiek, Azver, usłyszał w młodości opowieści o Wewnętrznym Gaju i uznał, iż tam właśnie musi się mieścić ośrodek wszystkich mocy ziemi. Opuścił zatem swych bogów, porzucił rodzimą mowę i ruszył na Roke. Stanął na naszym progu, mówiąc dumnie: „Nauczcie mnie żyć w tamtym lesie”. I nauczyliśmy go, aż w końcu on zaczął nauczać nas… Tak stał się naszym Mistrzem Wzorów. Nie jest człowiekiem łagodnym, lecz godnym zaufania.
— Ja nigdy się go nie obawiałem — odparł Olcha. — Dobrze się z nim czułem. Zabierał mnie daleko w głąb Gaju.
Obaj umilkli, myśląc o polanach i prześwitach w owym Gaju, blasku słońca i gwiazd przenikającym przez liście.
— To serce świata — dodał Olcha.
Krogulec spojrzał na wschód, na ciemne od drzew wzgórza góry Gont.
— Pójdę tam — rzekł — w głąb lasu, jeszcze tej jesieni.
Po chwili dodał:
— Powiedz, co poradził ci Mistrz Wzorów i czemu przysłał cię tu do mnie.
— Powiedział, mój panie, że wiesz więcej o… suchej krainie niż jakikolwiek żyjący człowiek. Może więc ty zdołasz zrozumieć, dlaczego dusze stamtąd przychodzą do mnie, błagając o wolność.
— Czy mówił, jak według niego mogło do tego dojść?
— Tak. Mówił, że moja żona i ja nie wiedzieliśmy, jak się rozstać, jedynie jak się złączyć. Że to nie moja wina, lecz nasza wspólna, bo coś przyciąga nas do siebie niczym krople rtęci. Lecz Mistrz Przywołań nie zgodził się z nim. Stwierdził, że jedynie wielka magiczna moc mogłaby naruszyć w ten sposób porządek świata. Ponieważ mój dawny mistrz Gap także dotknął mnie spoza muru, Mistrz Przywołań przypuszczał, iż może chodziło o jego magiczną moc, za życia ukrytą bądź zamaskowaną, lecz ujawnioną po śmierci.
Przez chwilę Krogulec zastanawiał się w milczeniu.
— W czasach, gdy mieszkałem na Roke, mógłbym zapewne zgodzić się z Mistrzem Przywołań. Tam nie znałem mocy większej niż ta, którą nazywamy magią. Nawet Dawne Moce Ziemi uważałem za słabsze… Jeśli Mistrz Przywołań to człowiek, o którym myślę, zjawił się na Roke jako chłopiec, przysłany przez Vetcha z Iffish, mojego starego przyjaciela. Na tym właśnie polega różnica pomiędzy nim i Azverem, Mistrzem Wzorów. Azver dorastał jako syn wojownika i sam żył jak wojownik pośród mężczyzn i kobiet, kosztując życia. Jego ciało i krew poznały rzeczy, których nie dopuszczają mury szkoły. Wie, że mężczyźni i kobiety kochają się, obcują ze sobą, pobierają… Po piętnastu latach spędzonych poza murami jestem skłonny uznać, iż Azver ma rację. Więź łącząca ciebie i twoją żonę jest silniejsza niż podział pomiędzy życiem a śmiercią.
Olcha zawahał się.
— Też tak myślałem, ale wydaje mi się to… bezwstydne. Kochaliśmy się bardziej, niż potrafię wyrazić. Lecz czy nasza miłość była większa niż inne, wcześniejsze, potężniejsza niż miłość Morreda i Elfarran?
— Może nie słabsza.
— Jak to możliwe?
Krogulec odpowiedział z rozwagą, która sprawiła, że Olcha poczuł się zaszczycony.
— No cóż — rzekł wolno — czasami na świecie pojawia się namiętność, która obumiera nagle w samym swym rozkwicie. A ponieważ kończy się w najpiękniejszej chwili, opiewają ją harfiarze i poeci. Oto miłość, która umyka latom. Taka właśnie była miłość Młodego Króla i Elfarran, a także twoja miłość, Haro. Nie była większa niż miłość Morreda, ale czy jego była większa niż twoja? Olcha milczał, pogrążony w myślach.
— W sprawach absolutnych nie istnieją pojęcia mniejszy-większy — ciągnął Krogulec. — Prawdziwie kochający mówi zawsze „wszystko albo nic”. I tak jest w istocie. Moja miłość nigdy nie umrze, mawia. Powołuje się na wieczność. I słusznie. Jak mogłaby umrzeć miłość, skoro jest samym życiem? Co właściwie wiemy o wieczności oprócz przebłysku, który dostrzegamy, gdy w naszym życiu zjawia się owa więź?
Krogulec mówił cicho, lecz z ogniem i zapałem. Potem odchylił głowę i dodał z lekkim uśmiechem:
— Śpiewa o tym każdy tępy parobek, wie o tym każda marząca o miłości dziewczyna. Lecz mistrzowie z Roke nie mają pojęcia o tych sprawach. Być może, Mistrz Wzorów poznał wcześniej miłość. Ja sam nauczyłem się późno, bardzo późno, ale nie za późno. — Spojrzał wyzywająco na Olchę, w jego oczach wciąż błyszczał ogień. — Ty tego zaznałeś.
— Tak. — Olcha odetchnął głęboko. Po chwili powiedział: — Może są tam razem, oboje, w mrocznej krainie, Morred i Elfarran.
— Nie — odparł Krogulec z ponurą pewnością siebie.
— Skoro jednak więź jest prawdziwa, co mogłoby ją zerwać?
— Tam nie ma kochanków.
— Czym więc są, co robią w owej krainie? Byłeś tam, pokonałeś mur. Krążyłeś wśród nich, rozmawiałeś. Powiedz mi!
— Powiem. — Jakiś czas Krogulec milczał. — Nie lubię o tym myśleć — przyznał w końcu, podparł ręką głowę i skrzywił się. — Widziałeś… widziałeś tamte gwiazdy, małe złe gwiazdy, które nigdy się nie poruszają. Nie ma tam księżyca ani wschodu słońca. Kiedy zejdziesz ze wzgórza, ujrzysz drogi, drogi i miasta. Na wzgórzu jest trawa, martwa trawa, dalej jednak pozostaje tylko kamień i pył. Nic tam nie rośnie. Mroczne miasta, tłumy umarłych stoją na ulicach lub bez końca wędrują drogami. Nie mówią do siebie, nie dotykają się. Nigdy się nie dotykają. — Jego głos był cichy, przesycony goryczą. — Tam Morred mógłby minąć Elfarran, nie odwracając głowy, a ona nie spojrzałaby na niego. Nie ma tam radosnych spotkań, Haro, żadnych więzi. Matka nie tuli swojego dziecka.
— Ale przecież moja żona przyszła do mnie — zaprotestował Olcha. — Szepnęła me imię, ucałowała w usta.
— Tak. A ponieważ wasza miłość nie była większa niż inne śmiertelne miłości, a wy nie byliście potężnymi magami, których moc mogłaby odmienić prawa życia i śmierci, zatem tu chodzi o coś innego. Coś się dzieje, coś się zmienia. A choć dzieje się poprzez ciebie, jesteś tylko narzędziem, nie przyczyną.
Krogulec wstał, przeszedł ścieżką wzdłuż urwiska i zawrócił. Przepełniało go napięcie, energia, niemal drżał niczym sokół, który za moment opadnie ku ofierze.
— Gdy nazwałeś żonę prawdziwym imieniem, odparła: „To nie jest już moje imię”, prawda?
— Tak — szepnął Olcha.
— Ale jak to możliwe? My, którzy mamy prawdziwe imiona, zachowujemy je po śmierci. Zapomnieniu ulegają nasze imiona użytkowe. To jasne, że kryje się w tym tajemnica. Jak nam wiadomo, prawdziwe imię to słowo w Prawdziwej Mowie. Dlatego właśnie tylko ktoś posiadający dar może poznać imię dziecka i nadać mu je, a imię wiąże naszą istotę — za życia i po śmierci. Właśnie na tym opiera się cała sztuka Mistrza Przywołań. A jednak gdy wezwał do ciebie prawdziwym imieniem twoją żonę, nie przyszła. Ty zawołałeś ją imieniem użytkowym Lilia i się zjawiła. Czy przybyła do ciebie jako do tego, kto znał ją naprawdę?
Читать дальше