W końcu nawet opowieści muszą się gdzieś zaczynać.
* * *
Plusnęło i woda zamknęła się znowu.
Magrat odeszła.
Różdżka opadła w muł, gdzie dotykały jej tylko nogi przechodzących raków, które nie mają matek chrzestnych ani prawa do spełniania życzeń. Przez kolejne miesiące zapadała się coraz głębiej i wreszcie wypadła — jak większość rzeczy — z nurtu historii. Niczego lepszego nie można by sobie życzyć.
* * *
Trzy miotły wzniosły się nad Genoą. Przed świtem budynki spowijała mgła.
Czarownice spojrzały z góry na zielone mokradła wokół miasta. Genoa spała. Dni po Tłustej Porze Obiadowej zawsze były spokojne, gdyż ludzie odsypiali karnawał. Obecnie dołączył do nich Greebo, zwinięty w kłębek na swoim legowisku wśród witek. Opuszczenie pani Pleasant okazało się ciężkim przeżyciem.
— I już po naszym la douche vita — oświadczyła filozoficznie niania Ogg.
— Nie pożegnałyśmy się z panią Gogol — przypomniała sobie Magrat.
— Na pewno i tak wiedziała, że odlatujemy. Dużo wie ta pani Gogol.
— Ale czy możemy wierzyć, że dotrzyma słowa?
— Tak — stwierdziła krótko babcia Weatherwax.
— Bardzo jest uczciwa, na swój sposób — dodała niania Ogg.
— Owszem, to też — zgodziła się babcia. — A poza tym uprzedziłam ją, że mogę wrócić.
Magrat zerknęła na miotłę babci. Wśród bagażu przywiązanego do witek tkwiło duże, okrągłe pudło.
— Nie przymierzyłaś nawet tego kapelusza, który ci podarowała — zauważyła.
— Obejrzałam go sobie. Nie pasuje.
— Moim zdaniem pani Gogol nikomu nie podarowałaby takiego kapelusza, co to nie pasuje — uznała niania. — Popatrzmy, co?
Babcia parsknęła niechętnie i odwiązała pokrywkę pudła. Wyjęła kapelusz. Kule bibuły opadły w dół i zniknęły we mgle.
Magrat i niania Ogg spojrzały.
Oczywiście, nieobca im była koncepcja owoców na kapeluszu. Niania Ogg sama miała słomkowy kapelusz z woskowymi czereśniami, wkładany na specjalne okazje rodzinnych starć. Ale na tym umieszczono nie tylko czereśnie. Chyba jedynym owocem, którego tu brakowało, byt arbuz.
— Jest bardzo… zagraniczny — uznała Magrat.
— No, dalej — zachęciła niania. — Załóż go. Babcia posłuchała nieco zakłopotana, zwiększając swój wzrost o jakieś dwie stopy, z których większą część stanowił ananas.
— Niezwykle barwny. Bardzo… stylowy — oceniła niania. — Nie każdy mógłby chodzić w takim kapeluszu.
— Bardzo ci do twarzy z tymi granatami — stwierdziła Magrat.
— I cytrynami — dodała niania.
— Co? Nie żartujecie sobie ze mnie, mam nadzieję? — spytała podejrzliwie babcia.
— Może sama zobaczysz? — zaproponowała Magrat. — Mam tu gdzieś lusterko…
Cisza spadła jak topór. Magrat spłonęła czerwienią. Niania rzuciła jej groźne spojrzenie.
Obie czujnie obserwowały babcię.
— Ta-ak — zgodziła się wreszcie babcia po bardzo długiej chwili. — Chyba rzeczywiście powinnam się przejrzeć.
Magrat odetchnęła cicho, poszukała w kieszeniach i wyjęła małe ręczne lusterko w drewnianej ramce. Podała je babci.
Babcia Weatherwax przyjrzała się swemu odbiciu. Niania Ogg dyskretnie podleciała miotłą nieco bliżej.
— Hmm… — mruknęła po chwili babcia.
— Zwróć uwagę, jak pięknie zwisają ci nad uchem winogrona — zauważyła niania. — Ten kapelusz dodaje autorytetu, nie ma co.
— Hm.
— Nie sądzisz? — dodała Magrat.
— Cóż… — przyznała niechętnie babcia. — Może i jest dobry w obcych stronach. Gdzie nie zobaczy mnie nikt znajomy. W każdym razie nikt ważny.
— A kiedy wrócimy do domu, zawsze możesz go zjeść — zaproponowała niania.
Odprężyły się. Zapanowało uczucie zdobycia szczytu, pokonania niebezpiecznego wąwozu.
Magrat spojrzała w dół, na brunatną rzekę i podejrzane kłody na piaszczystych brzegach.
— Chciałabym wiedzieć — rzekła — czy pani Gogol tak naprawdę była dobra czy zła. Wiecie, martwi ludzie, aligatory i w ogóle…
Babcia patrzyła na wschodzące słońce przebijające promieniami mgłę.
— Dobro i zło to trudna sprawa — wyjaśniła. — Nigdy nie jestem pewna, gdzie kto stoi. Może najważniejsze jest, w którą stronę patrzy. A wiecie — dodała nagle — chyba naprawdę widać stąd krawędź.
— Zabawna historia — odezwała się niania. — Podobno w obcych stronach można spotkać słonie. Wiecie, zawsze chciałam zobaczyć słonia. A w Klatchu czy gdzieś tam jest takie miejsce, gdzie ludzie wspinają się na liny i znikają.
— Po co? — zdziwiła się Magrat.
— Nie mam pojęcia. Pewnie mają jakiś dziwaczny zagraniczny powód.
— W jednej z książek Dezyderata pisze, że z tymi słoniami to niezwykła historia. Podobno na równinach Sto, kiedy ludzie mówią, że chcą zobaczyć słonia, to znaczy, że wyruszają w podróż, bo mają już dosyć siedzenia w jednym miejscu.
— Nie w siedzeniu na miejscu problem — oświadczyła niania. — Chodzi o to, żeby nie wędrować za bardzo myślami.
— Chciałabym polecieć do Osi — westchnęła Magrat. — Zobaczyć starożytne świątynie, które są opisane w pierwszym rozdziale Drogi Skorpiona.
— A one nauczą cię pewnie czegoś, czego dotąd nie wiedziałaś, tak? — rzuciła niania Ogg z niezwykłą u siebie surowością.
Magrat zerknęła na babcię.
— Chyba nie — przyznała potulnie.
— I co? — spytała niania. — Co teraz, Esme? Wracamy do domu? Czy lecimy zobaczyć słonia?
Miotła babci skręciła łagodnie na wietrze.
— Jesteś paskudnym starym tobołem, Gytho Ogg — stwierdziła babcia.
— To ja, w samej rzeczy — zgodziła się pogodnie niania.
— A ty, Magrat Garlick…
— Wiem — przerwała jej Magrat z niebotyczną ulgą. — Jestem zmokłą kurą.
Babcia spojrzała w stronę Osi i wysokich gór. Gdzieś tam stał stary domek i klucz wisiał w wygódce. Działo się pewnie wiele rzeczy. Cale królestwo pogrążało się w ruinie i nędzy, skoro jej tam nie było, by pokierować ludzi na właściwą drogę. To jej obowiązek. Trudno sobie wyobrazić, do jakich głupstw posuną się ludzie, kiedy nie ma jej w pobliżu…
Niania stuknęła obcasami swoich czerwonych butów.
— Myślę sobie, że jednak nie ma to jak w domu — stwierdziła.
— Nie — odparła babcia Weatherwax, wciąż pogrążona w zadumie. — W tysiącach miejsc jest całkiem tak samo jak w domu. Ale tylko w jednym z nich się mieszka.
— Czyli wracamy? — upewniła się Magrat.
— Tak.
Ale wróciły okrężną drogą i zobaczyły słonia.
Na przykład odszukaniem tego przeklętego motyla, który — trzepocząc skrzydełkami — powoduje wszystkie burze, jakie ostatnio nas nachodzą, i zmuszenie go, żeby przestał.
Ludzie mylą się też co do miejskich legend. Logika i rozsądek przekonują, że to wymysły, powtarzane przez ludzi, którzy bardzo chcieliby zobaczyć niezwykle zbiegi okoliczności, sprawiedliwość dziejową i tak dalej. To nieprawda. Legendy miejskie przydarzają się bez przerwy i wszędzie, gdyż opowieści odbijają się i przelatują tam i z powrotem po całym wszechświecie. W dowolnej chwili setki martwych teściowych są wywożone na bagażniku skradzionych samochodów, a wierne owczarki alzackie dławią się palcami nocnych włamywaczy. Legendy nie są ograniczone do jednego świata. Setki żeńskich merkuriańskich jivpts zwraca cztery oczka na ratowników i mówi „Mój trzoda-mąż będzie wściekły. To byt jego moduł podróżny”. Legendy miejskie żyją.
Читать дальше