— Ale ona może być ranna…
— Ty też, jeśli się potkniesz. Zresztą nie sądzę, żeby Esme leżała gdzieś jako bezwładny ochłap. Nie w taki sposób odejdzie. Moim zdaniem zrobiła to dlatego, żeby Lily o nas zapomniała i nie próbowała niczego nam zrobić. Pewnie uznała, że jesteśmy… Jak się nazywał ten chłopak z Tsortu, którego można było zranić tylko wtedy, kiedy się go trafiło w odpowiednie miejsce? Nikt nie mógł go pokonać, dopóki tego nie wykryli. To chyba było kolano. Jesteśmy jej tsorteańskim kolanem. Rozumiesz?
— Przecież wiemy, że trzeba biec naprawdę prędko, by uruchomić jej miotłę! — zawołała Magrat.
— Tak, wiemy — przyznała niania. — Też tak myślałam. A teraz się zastanawiam… Jak szybko się poruszasz, kiedy spadasz? Znaczy się prosto w dół?
— Ja… ja nie wiem.
— Moim zdaniem Esme uznała, że warto się przekonać. Tak uważam.
Jakaś postać wynurzyła się zza zakrętu. Wspinała się w górę. Odsunęły się uprzejmie, by ją przepuścić.
— Nie mogę sobie przypomnieć, w jaką część trzeba było go trafić — westchnęła niania. — Będzie mnie to dręczyło przez całą noc.
W PIĘTĘ.
— Naprawdę? Dziękuję.
ZAWSZE DO USŁUG.
Postać ruszyła dalej.
— Dobrą miał maskę, prawda? — odezwała się po chwili Magrat.
Ona i niania szukały potwierdzenia w wyrazach swoich twarzy.
Magrat pobladła. Spojrzała za dziwną postacią.
— Powinnyśmy chyba biec z powrotem na górę i… — zaczęła. Niania Ogg była o wiele starsza.
— Myślę, że powinnyśmy iść na dół — oświadczyła.
* * *
Lady Volentia d’Arrangement usiadła w różanym ogrodzie pod wieżą i wysiąkała nos.
Czekała pół godziny i miała już dosyć.
Żywiła nadzieję na romantyczne tete-a-tete; on wydawał się miłym człowiekiem, tak jakby równocześnie gwałtownym i nieśmiałym. Zamiast tego niewiele brakowało, a dostałaby w głowę, kiedy jakaś stara kobieta na miotle, ubrana w coś, co — choć rozmazane z powodu prędkości — wyglądało jak własna suknia lady Volentii, z krzykiem wynurzyła się z mgły. Butami wyryła dwie bruzdy w różach, a potem trajektoria lotu wyniosła ją z powrotem w górę.
W dodatku jakiś brudny, cuchnący kocur ocierał się ojej nogi.
A zapowiadał się taki piękny wieczór…
— Witam, wasza wysokość.
Rozejrzała się wśród krzewów.
— Nazywam się Casanunda — zabrzmiał pełen nadziei głos.
* * *
Lily Weatherwax obejrzała się, słysząc brzęk szkła spomiędzy luster. Zmarszczyła czoło. Przebiegła po kamieniach i otworzyła drzwi prowadzące do jej lustrzanego świata. Nie rozbrzmiewał żaden odgłos prócz szelestu jej sukni i szumu jej własnego oddechu. Wsunęła się w przestrzeń między lustrami.
Miriady odbić spojrzały na nią z aprobatą. Lily uspokoiła się trochę.
Zaczepiła o coś nogą. Na kamieniach, czarna w świetle księżyca, wśród odłamków szkła leżała miotła.
Przerażone spojrzenie Lily skierowało się ku odbiciu. A ono także na nią spojrzało.
— Co to za przyjemność wygrywać, jeśli przegrana nie żyje i nie wie, że przegrała?
Lily cofnęła się. Bezgłośnie otwierała i zamykała usta.
Babcia Weatherwax przestąpiła przez pustą ramę. Lily spojrzała na podłogę, poza swą żądną zemsty siostrę.
— Rozbiłaś moje lustro!
— I wszystko to tylko dlatego? — spytała babcia. — Zęby grać małą królową w jakimś wilgotnym mieście? To ma być moc?
— Nie rozumiesz… Rozbiłaś moje lustro…
— Podobno nie należy tego robić. Ale pomyślałam sobie: czym jest kolejne siedem lat nieszczęścia?
…Obraz za obrazem rozpada się na kawałki wzdłuż całego wielkiego łuku lustrzanego świata; pęknięcie mknie szybciej niż światło…
— Musisz zbić oba, żeby być bezpieczna. Zakłóciłaś równowagę…
— Naprawdę zakłóciłam? — Babcia zrobiła krok do przodu; jej oczy były jak dwa szafiry pełne goryczy. — Mam zamiar spuścić ci lanie, jakiego nigdy nie dostałaś od mamy, Lily Weatherwax. Nie za pomocą magii ani głowologii, ani kijem, jak to robił tato, i pamiętam, że zużył ich sporo. Złoję ci skórę golą ręką. Nie dlatego że byłaś tą złą. Nie dlatego że mieszałaś się do opowieści. Każdy ma swoją ścieżkę, którą musi podążać. Ale dlatego, a chcę, byś to dobrze zrozumiała, że kiedy odeszłaś, ja musiałam być dobra. Ty miałaś całą zabawę. W żaden sposób nie sprawię, że mi za to zapłacisz, Lily, ale na pewno będę się starać…
— Przecież to… to… to ja jestem dobra — szepnęła pobladła nagle Lily. — Ja jestem dobra. Nie mogę przegrać. Jestem matką chrzestną, a ty jesteś złą czarownicą. I rozbiłaś lustro…
…pędząc jak kometa, pęknięcie w zwierciadle dociera do najdalszego punktu i zawraca po luku, sunąc przez niezliczone światy…
Musisz mi pomóc… Trzeba zrównoważyć obrazy — mamrotała słabym głosem Lily, cofając się do ocalałego zwierciadła.
— Dobra? Dobra? Karmiąc ludźmi opowieści? Niszcząc im życie? To ma być dobro, tak? — mówiła babcia. — Chcesz powiedzieć, że nie miałaś nawet zabawy? Gdybym ja była taka zła jak ty, byłabym o wiele gorsza. Robiłabym to lepiej, niż możesz sobie wyobrazić.
Zamachnęła się.
…pęknięcie wróciło do swego punktu początkowego, niosąc z sobą ulotne odbicia wszystkich luster…
Szeroko otworzyła oczy.
Szkło pękło i rozpadło się za plecami Lily Weatherwax.
A w lustrze obraz Lily Weatherwax odwrócił się, uśmiechnął rozkosznie i wyciągnął ręce z ramy, by wziąć Lily Weatherwax w ramiona.
— Lily!
* * *
Wszystkie zwierciadła rozsypały się, eksplodowały w tysiącach odłamków spadających ze szczytu wieży — przez chwilę spowijał ją obłok srebrzystego pyłu wróżek.
* * *
Niania Ogg i Magrat wpadły na dach niczym para aniołów zemsty po okresie zaniedbań w niebiańskiej kontroli jakości. Zatrzymały się.
Tam, gdzie stał labirynt luster, pozostały tylko puste ramy. Kamienie pokryły odłamki szkła, a na nich leżała postać w białej sukni.
Niania pchnęła Magrat za siebie i podeszła ostrożnie, chrzęszcząc przy każdym kroku. Trąciła leżącą postać czubkiem buta.
— Zrzućmy ją z wieży — zaproponowała Magrat.
— Dobrze — zgodziła się niania. — Zrób to.
Magrat zawahała się.
— Właściwie — powiedziała — kiedy mówiłam, żeby ją zrzucić, nie chodziło mi o to, żebym konkretnie ja ją zrzuciła. Ale gdyby istniała jakaś sprawiedliwość, ona powinna być zrzucona…
— W takim razie na twoim miejscu darowałabym sobie dalsze uwagi. — Niania uklękła ostrożnie na szklanych odłamkach. — Poza tym miałam rację. To Esme. Wszędzie poznałabym tę twarz. Zdejmuj halkę.
— Po co?
— Popatrz na jej ręce, dziewczyno!
Magrat popatrzyła. I podniosła dłoń do ust.
— Co ona robiła?
— Sądząc z wyglądu, próbowała sięgnąć rękami przez szkło. A teraz ściągaj tę halkę. Pomóż mi porwać ją na pasy, a później poszukaj pani Gogol i zapytaj, czy nie ma jakichś maści i czy może nam pomóc. I powiedz jeszcze, że jeśli nie, to lepiej, żeby do rana była już daleko stąd. — Niania zbadała puls babci. — Może Lily Weatherwax potrafiłaby przerobić nas na dżem, ale jestem wściekle pewna, że gdyby przyszło co do czego, mogłabym podbić oko pani Gogol.
Niania zdjęła swój patentowany niezniszczalny kapelusz i poszukała chwilę w czubku. Wyjęła aksamitne zawiniątko. Wewnątrz byt komplet igieł i szpulka nici.
Читать дальше