— A teraz zaczniemy — rzekła księżna.
* * *
— Co? — Strażnik nie zrozumiał.
— Powiedziałam, że przyszłam tu sprzedać moje piękne jabłka — powtórzyła Magrat.
— Jakiś targ się odbywa czy co?
Strażnik był bardzo nerwowy, gdyż jego kolegę właśnie zabrali do lazaretu. Nie po to zgłosił się do tej pracy, żeby mieć do czynienia z czymś takim.
Po chwili coś mu zaświtało.
— Nie jesteś czarownicą, prawda? — zapytał, sięgając niezręcznie po pikę.
— Oczywiście, że nie. Wyglądam na czarownicę?
Strażnik spojrzał na jej okultystyczne bransolety, podszewkę płaszcza i twarz. Twarz była szczególnie niepokojąca. Magrat zużyła mnóstwo pudru, by uczynić ją bladą i interesującą. Puder komponował się z tuszem do rzęs, co strażnikowi kojarzyło się z dwoma muchami, które rozbiły się w cukiernicy. Odruchowo skrzyżował palce, by odepchnąć urok cienia do powiek.
— Zgadza się — mruknął niepewnie.
Umysł strażnika zmagał się z problemem. Była czarownicą. Ostatnio sporo się mówiło o tym, że czarownice są szkodliwe dla zdrowia. Dostał rozkaz, żeby nie przepuszczać żadnych czarownic, ale nikt nawet nie wspomniał o handlarkach jabłek. Handlarki jabłek to żaden kłopot. Kłopoty sprawiają czarownice. Powiedziała, że jest handlarką jabłek, a przecież nie będzie podważał słowa czarownicy.
Zadowolony z tego zastosowania logiki, odstąpił na bok i szerokim gestem wskazał jej przejście.
— Wchodź, handlarko jabłek — powiedział.
— Dziękuję — rzuciła słodkim głosem Magrat. — Może chcesz jabłko?
— Nie, dziękuję. Nie skończyłem jeszcze tego, co je dostałem od tej drugiej czarownicy. — Zawahał się. — Nie, nie od czarownicy. Od handlarki jabłek. Tak, handlarki jabłek. Sama tak mówiła.
— Dawno przechodziła?
— Parę minut…
* * *
Babcia Weatherwax wcale się nie zgubiła. Nie należała do osób, które się kiedykolwiek gubią. Po prostu w tej chwili wiedziała co prawda dokładnie, gdzie się znajduje, ale nie była pewna lokalizacji wszystkich innych miejsc. Właśnie znowu dotarła do kuchni, doprowadzając do załamania kucharza, który usiłował upiec kawałek selera. Fakt, że kilka osób próbowało kupić od niej jabłka, nie poprawiał jej nastroju.
Magrat tymczasem znalazła drogę do głównej sali, o tej porze całkiem pustej, jeśli nie liczyć dwóch strażników grających w kości. Nosili liberię osobistej gwardii Felmeta i przerwali grę, gdy tylko pojawiła się Magrat.
— No, no… — Jeden z nich uśmiechnął się złośliwie. — Może dotrzymasz nam towarzystwa, ślicznotko [12] Nikt nie wie, dlaczego mężczyźni mówią takie rzeczy. Lada chwila pewnie powie jeszcze, że lubi takie bojowe dziewczyny.
.
— Szukam drogi do lochów — wyjaśniła Magrat, dla której słowa „molestowanie seksualne” były tylko pustym zbiorem sylab.
— Coś podobnego! — Strażnik mrugnął do kolegi. — Myślę, że moglibyśmy ci pomóc.
Wstali i zajęli miejsca z jej boków. Wyczuwała intensywny zapach zwietrzałego piwa oraz bliskość dwóch podbródków, o które można by zapalać zapałki. Gorączkowe sygnały zewnętrznych części umysłu zaczęły przełamywać jej żelazną wiarę, że złe rzeczy przytrafiają się tylko złym ludziom.
Sprowadzili ją schodami w dół, w labirynt wilgotnych, łukowo sklepionych korytarzy. Magrat szukała pospiesznie jakiegoś sposobu, by uprzejmie zrezygnować z ich towarzystwa.
— Muszę was uprzedzić — powiedziała — że nie jestem, jak może się wydawać, zwykłą handlarką jabłek.
— Coś takiego…
— W rzeczywistości jestem czarownicą.
Nie zrobiło to na nich wrażenia, na jakie liczyła. Gwardziści spojrzeli po sobie.
— No i dobrze — rzekł pierwszy. — Zawsze się zastanawiałem, jak to jest, kiedy się pocałuje czarownicę. Tutaj mówią, że zmienia człowieka w żabę.
Drugi szturchnął go lekko.
— W takim razie… — zaczął powolnym, poważnym tonem człowieka, który wierzy, że to, co powie za chwilę, będzie niewiarygodnie śmieszne — …już dawno musiałeś którąś pocałować.
Krótki rechot urwał się nagle. Jakaś siła pchnęła Magrat na ścianę, skąd mogła podziwiać zbliżenie nozdrzy gwardzisty.
— Posłuchaj mnie uważnie, maleńka — powiedział. — Nie jesteś pierwszą czarownicą, jaką tu mamy… jeśli jesteś czarownicą. Ale może będziesz mieć szczęście i wyjdziesz stąd, jeśli będziesz dla nas miła. Rozumiesz?
Gdzieś w pobliżu rozległ się krótki, wysoki krzyk.
— To, rozumiesz — rzekł gwardzista — była czarownica, która miała pecha. Wszystkim nam możesz wyświadczyć przysługę, jasne? Naprawdę miałaś szczęście, że nas spotkałaś.
Jego ręka zaprzestała swej niedawno rozpoczętej badawczej wędrówki.
— Co to? — zwrócił się do bladej twarzy Magrat. — Nóż? Nóż? Musimy potraktować sprawę poważnie. Prawda, Hron?
— Trzeba ją zakneblować i związać — wtrącił pospiesznie Hron. — Nie potrafią rzucać czarów, kiedy nie mogą mówić ani machać rękami.
— Zabierzcie od niej łapy!
Cała trójka spojrzała w głąb korytarza, na Błazna. Brzęczał ze złości.
— Puśćcie ją natychmiast! — krzyknął. — Bo się na was poskarżę!
— Aha, poskarżysz na nas, co? — parsknął Hron. — A kto cię będzie słuchał, czerwony głupku?
— Mamy tu czarownicę — oświadczył drugi gwardzista. — Więc lepiej idź sobie dzwonić gdzie indziej. — Zwrócił się do Magrat. — Lubię takie bojowe dziewczyny — powiedział, błędnie, jak się okazało.
Błazen zbliżył się z miną człowieka śmiertelnie rozgniewanego.
— Powiedziałem, żebyś ją puścił.
Hron wyjął miecz i mrugnął do kolegi.
Magrat uderzyła. Był to nie planowany, instynktowny cios, którego energia została poważnie zwiększona ciężarem pierścieni i bransolet. Dłoń zetknęła się ze szczęką prześladowcy ł obróciła go dwa razy, zanim z cichym westchnieniem złożył się bezwładnie pod ścianą. Dziwnym przypadkiem miał na twarzy odciśnięte kilka istotnych w okultyzmie symboli.
Hron wytrzeszczył na niego oczy, po czym spojrzał na Magrat. Podniósł miecz w tej samej chwili, gdy wpadł na niego rozpędzony Błazen. Zwalili się na ziemię. Jak większość drobnych mężczyzn, Błazen w walce polegał na wstępnym szalonym impecie, który powinien zapewnić mu przewagę. Tracił głowę w dalszych etapach. Walka zapewne źle by się dla niego skończyła, gdyby Hron nagle nie uświadomił sobie, że szyję uciska mu ostrze kuchennego noża.
— Puść go — rozkazała Magrat, odgarniając włosy z oczu. Zesztywniał.
— Zastanawiasz się pewnie, czy naprawdę potrafię ci poderżnąć gardło — wysapała Magrat. — Ja też tego nie wiem. Pomyśl, jaką będziemy mieli zabawę sprawdzając.
Wolną ręką chwyciła Błazna za kołnierz i postawiła na nogi.
— Skąd dobiegł krzyk? — spytała, nie odrywając wzroku od gwardzisty.
— Z tamtej strony. Trzymają ją w izbie tortur i wcale mi się to nie podoba. Posunęli się za daleko. Nie mogłem wejść do środka, więc pobiegłem kogoś poszukać…
— Znalazłeś mnie — zauważyła Magrat.
— Ty — zwróciła się do Hrona. — Zostań tutaj. Albo uciekaj, nie obchodzi mnie to. Ale nie próbuj iść za nami.
Pokiwał głową, a potem spoglądał, jak oddalają się korytarzem.
— Drzwi są zamknięte — oznajmił Błazen. — Dochodzą różne dźwięki, ale drzwi są zamknięte.
Читать дальше