Księżna pierwsza otrząsnęła się ze zgrozy. Widziała noże sunące w powietrzu i eksplodujące drzwi, a teraz te kobiety urągały jej w jej własnym lochu. Nie była pewna, jak powinna reagować na zjawiska nadprzyrodzone, ale miała dokładne wyobrażenie, co należy uczynić z trzecim punktem.
Usta księżnej otworzyły się niby brama czerwonego piekła.
— Straż! — wrzasnęła. Zauważyła Błazna, stojącego niepewnie przy drzwiach. — Błaźnie! Wołaj straże!
— Są zajęci. A my już wychodzimy — powiedziała Babcia. — Które z was jest księciem?
Skulony w kucki Felmet wpatrywał się w nią przekrwionymi oczami. Wąski strumyk śliny ściekał mu z kącika ust. Książę zachichotał.
Babcia przyjrzała mu się dokładniej. Z głębi załzawionych oczu coś odpowiedziało jej wyzywającym spojrzeniem.
— Nie zamierzam dawać ci pretekstu — oznajmiła cichym głosem. — Ale byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś opuścił kraj. Abdykował albo co.
— Na czyją korzyść? — spytała lodowatym tonem księżna. — Czarownicy?
— Nie — rzekł książę.
— Co powiedziałeś?
Książę wyprostował się, strzepnął z ubrania trochę kurzu i spojrzał na Babcię. Jądro chłodu w głębi jego oczu rozrosło się wyraźnie.
— Odmówiłem. Myślisz, że przestraszą mnie tanie kuglarskie sztuczki? Jestem królem prawem zdobywcy i nie możesz tego zmienić. To chyba jasne, czarownico.
Zbliżył się.
Babcia obserwowała go uważnie. Nigdy jeszcze nie spotkała się z niczym podobnym. Ten człowiek był wyraźnie obłąkany, ale w sercu jego szaleństwa tkwiła przeraźliwa, zimna logika, jądro czystego międzygwiezdnego lodu pośrodku paleniska. Uważała go za słabeusza pod cienką skorupą siły, ale prawda była inna. Gdzieś w głębi jego umysłu, poza horyzontem zdarzeń racjonalności, samo ciśnienie obłędu wykuło jego szaleństwo w coś twardszego niż diament.
— Jeśli pokonasz mnie magią, wtedy magia będzie rządzić — oznajmił książę. — A tego nie możesz zrobić. Każdy król koronowany z twoją pomocą znajdzie się w twojej władzy. Zawiedźmiony, można powiedzieć. Kto magią wojuje, od magii ginie. I magia cię zniszczy. Wiesz o tym. Cha, cha.
Babcia zacisnęła pięści, aż pobielały jej palce. Książę podszedł bliżej.
— Możesz mnie zabić — rzekł. — Może nawet potrafisz znaleźć kogoś na moje miejsce. Ale naprawdę musi być błaznem, gdyż będzie wiedział, że wciąż spogląda na niego twoje złe oko. I jeśli cię nie zadowoli, jego życie straci wartość. Możesz zaprzeczać, ale on będzie pamiętał, że włada za twoim przyzwoleniem. A wtedy nie będzie żadnym królem. Prawda?
Babcia odwróciła wzrok. Pozostałe czarownice cofnęły się, gotowe do uniku.
— Pytałem, czy to prawda?
— Tak — przyznała Babcia. — To prawda…
— Tak.
— …ale jest ktoś, kto może cię pokonać.
— Dziecko? Niech wróci, kiedy dorośnie. Młodzieniec z mieczem, w pogoni za swoim przeznaczeniem. — Książę parsknął. — Bardzo romantyczne. Ale mam wiele lat na przygotowania. Niech spróbuje.
Tuż obok pięść króla Verence’a przecięła powietrze i nie zdołała trafić.
Książę pochylił się, aż jego nos znalazł się o cal od nosa Babci.
— Wracajcie do swoich kociołków, wiedźmy — szepnął.
* * *
Babcia Weatherwax kroczyła korytarzami zamku Lancre jak wielki rozzłoszczony nietoperz; śmiech księcia odbijał się echem w jej głowie.
— Mogłaś zesłać mu bąble albo co — stwierdziła Niania Ogg. — Hemoroidy są niezłe. I dozwolone. Dalej by rządził, tyle że na stojąco. To zawsze dobry żart.
Babcia Weatherwax milczała. Gdyby wściekłość była ciepłem, jej kapelusz stanąłby w płomieniach.
— Co prawda byłby od tego jeszcze gorszy. — Niania biegła, żeby dotrzymać jej kroku. — To samo z bólem zębów. Zerknęła z ukosa na nieruchomą twarz Babci.
— Nie musisz się martwić — powiedziała. — Nic mi właściwie nie zrobili. Ale dziękuję.
— Nie martwię się o ciebie, Gytho Ogg — warknęła Babcia. — Przyszłam tylko dlatego, że Magrat się bała. Zawsze powtarzam, że jeśli czarownica sama nie potrafi o siebie zadbać, nie powinna nazywać siebie czarownicą.
— Sądziłam, że Magrat dobrze sobie poradziła z drzewem.
— Wyrabia się.
Babcia rozejrzała się czujnie po korytarzu i pochyliła do ucha Niani.
— Nie chciałam sprawiać mu satysfakcji — szepnęła — ale pobił nas.
— No nie wiem — odparła Niania. — Nasz Jason i kilku mocnych chłopców mogłoby…
— Widziałaś jego strażników? Nie tacy jak dawniej. To twardzi ludzie.
— Mogłybyśmy trochę chłopcom pomóc…
— Nic z tego. Ludzie sami muszą rozwiązywać takie sprawy.
— Jeśli tak twierdzisz, Esme… — zgodziła się potulnie Niania.
— Twierdzę. Magia jest po to, żeby nią władać, nie żeby władała.
Niania kiwnęła głową. Po chwili przypomniała sobie obietnicę i z gruzu na podłodze podniosła nieduży kamień.
— Już myślałem, że zapomniałaś — odezwał się duch króla za jej uchem.
Kawałek dalej Błazen biegł w podskokach za Magrat.
— Mogę cię znowu zobaczyć? — zapytał.
— No… sama nie wiem — odparła Magrat, choć serce śpiewało jej z radości.
— Może dziś wieczorem?
— Och nie. Dziś wieczorem będę bardzo zajęta.
Zamierzała zwinąć się w łóżku z kubkiem gorącego mleka i notatkami Mateczki Whemper na temat astrologii doświadczalnej, ale instynkt podpowiadał jej, że każdy starający powinien pokonywać liczne trudności, by bardziej mu zależało.
— Więc jutro wieczorem? — nie ustępował Błazen.
— Jutro będę chyba myła włosy.
— Mogę mieć wolne w piątkową noc.
— Widzisz, nocami mamy wiele pracy…
— Zatem po południu.
Magrat zawahała się. Może instynkt się mylił?
— No… — powiedziała.
— Koło drugiej. Na łące przy stawie, dobrze?
— No…
— Więc do zobaczenia. Zgoda? — zapytał desperacko.
— Błaźnie! — Głos księżnej odbił się echem w korytarzu, a po twarzy Błazna przemknął wyraz grozy.
— Muszę iść — szepnął. — Na łące, zgoda? Włożę coś takiego, żebyś mnie rozpoznała. Zgoda?
— Zgoda — powtórzyła Magrat, zahipnotyzowana mocą jego uporu. Potem odwróciła się i pobiegła za czarownicami.
Przed zamkiem rozgrywało się istne pandemonium. Tłum, który tkwił pod murami, kiedy przybyła Babcia, rozrósł się znacznie. Przez nie strzeżoną teraz bramę wlał się do wnętrza i uderzał falami o mury dziedzińca. Nieposłuszeństwo obywatelskie było w Lancre zjawiskiem nowym, ale mieszkańcy kraju opanowali już podstawowe zasady, jak na przykład potrząsanie w górze sierpami i grabiami, połączone z prostymi ruchami w górę i w dół, z towarzyszeniem groźnych min i okrzyków „Precz”. Tylko kilku, którzy nie całkiem pojęli, o co chodzi, wymachiwało flagami i wiwatowało. Zaawansowani adepci szukali już wzrokiem łatwopalnych budynków wewnątrz murów. Sprzedawcy ciastek i kiełbasek w bułce pojawili się znikąd [13] Zawsze się pojawiają. Wszędzie. Nikt nie widzi, skąd przybywają. Jedyne logiczne wyjaśnienie stwierdza, że ich wyposażenie składa się ze straganu, papierowej czapeczki i małej maszyny czasu z napędem gazowym.
i handlowali żwawo. Już niedługo ktoś pewnie czymś rzuci.
Trzy czarownice stały u szczytu schodów prowadzących do głównej bramy twierdzy i obserwowały morze głów.
— Jest nasz Jason! — zawołała radośnie Niania Ogg. — I Wane, i Darron, i Kev, i Trev, i Nev…
Читать дальше