— Zapamiętam ich twarze — zapewnił lord Felmet. Stanął im za plecami i objął przyjaźnie. — A widzicie moich łuczników na murach?
— Widzę — odparła ponuro Babcia.
— Więc uśmiechnij się i pomachaj. Żeby ludzie widzieli, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Czyż bowiem nie odwiedziłaś mnie dzisiaj w sprawach państwowych?
Pochylił się Babci do ucha.
— Masz setki możliwości — szepnął. — Ale ich skutek zawsze będzie taki sam. — Odsunął się. — Nie jestem człowiekiem nierozsądnym — dodał uprzejmie. — Jeśli przekonacie ludzi, żeby zachowywali się spokojnie, może dam się przekonać i złagodzę nieco moje rządy. Oczywiście niczego nie obiecuję.
Babcia milczała.
— Uśmiech i machaj — rozkazał książę.
Babcia uniosła rękę i zademonstrowała krótki grymas, nie mający żadnego związku z humorem. Potem zmarszczyła brwi i szturchnęła Nianię Ogg, która machała i szczerzyła zęby jak szalona.
— Nie musisz przesadzać — syknęła.
— Ale tam jest nasza Reet i Sharleen z dziećmi — wyjaśniła Niania. — Hej, hej!
— Cicho bądź, stara miotło — warknęła Babcia. — I opanuj się!
— Świetnie. Dobra robota — pochwalił książę. Również uniósł ręce, a właściwie rękę. Druga wciąż go bolała. Wczoraj w nocy znowu spróbował tarki, ale bez rezultatu.
— Ludu Lancre! — zakrzyknął. — Nie lękajcie się! Jestem waszym przyjacielem. Będę was chronił przed czarownicami. Zgodziły się zostawić was w spokoju!
Babcia przyglądała mu się z ukosa. To jeden z tych maniaków depresyjnych, myślała. W górę i w dół, jak coś tam. W jednej chwili cię zabije, w następnej spyta, czy dobrze się czujesz.
Uświadomiła sobie, że Felmet spogląda na nią wyczekująco.
— Słucham?
— Powiedziałem: teraz proszę szanowną Babcię Weatherwax, by powiedziała kilka słów. Cha, cha.
— Tak powiedziałeś?
— Tak.
— Posunąłeś się o wiele za daleko.
— Posunąłem się, to prawda. — Książę zachichotał. Babcia zwróciła się do tłumu. Ludzie ucichli.
— Idźcie do domu — powiedziała. Nadal trwała cisza.
— To wszystko? — zapytał lord Felmet.
— Wszystko.
— A co z przysięgami wiecznej wierności?
— Co z nimi? Gytho, przestań tak wymachiwać!
— Przepraszam.
— A teraz my też musimy już iść — oznajmiła Babcia.
— Przecież tak miło nam się rozmawia — zaprotestował książę.
— Chodź, Gytho — rzuciła lodowato Babcia. — Gdzie się podziała Magrat?
Zawstydzona Magrat podniosła głowę. Pochłonęła ją rozmowa z Błaznem, choć była to taka rozmowa, gdzie obie strony wiele czasu poświęcają na przyglądanie się własnym butom i przecieranie paznokci. Dziewięćdziesiąt procent prawdziwej miłości to mocne, czerwieniące uszy zakłopotanie.
— Wychodzimy — oznajmiła Babcia.
— Pamiętaj, piątek po południu — szepnął Błazen.
— Jeśli zdołam — odparła Magrat.
Niania Ogg uśmiechnęła się domyślnie.
Babcia Weatherwax zbiegła po schodach i przecisnęła się przez tłum. Dwie pozostałe podążały za nią. Kilku roześmianych strażników pochwyciło jej wzrok i natychmiast tego pożałowało. Jednak tu i tam zabrzmiał ledwie skrywany pogardliwy śmieszek. Babcia przemknęła przez bramę, po zwodzonym moście i po ulicach miasta. Idąc szybko, mogła pokonać większość ludzi biegiem.
Za nimi książę roześmiał się głośno. Przekroczył ostatni maniakalny szczyt swojego szaleństwa i teraz zsuwał się szybko ku dnu rozpaczy.
Babcia nie zatrzymywała się, dopóki nie minęła granic miasteczka. Pod przyjaznym liściastym stropem lasu zeszła z drogi i siadła ciężko na pniu. Ukryła twarz w dłoniach.
Dwie czarownice zbliżyły się do niej niespokojnie. Magrat poklepała ją delikatnie po ramieniu.
— Nie załamuj się — powiedziała. — Obie uważamy, że bardzo dobrze się zachowałaś.
— Nie załamuję się, tylko myślę — odparła Babcia. — Idźcie sobie.
Niania Ogg uniosła brwi i spojrzała na Magrat ostrzegawczo. Oddaliły się na bezpieczną odległość, choć przy obecnym nastroju Babci nawet sąsiedni wszechświat mógł się okazać zbyt bliski. Usiadły na omszałym głazie.
— Dobrze się czujesz? — spytała Magrat. — Nic ci nie zrobili, prawda?
— Nawet nie tknęli mnie palcem. — Niania pociągnęła nosem.
— To nie są prawdziwi władcy — dodała. — Stary król Gruneweld, na przykład, nie marnowałby czasu na wymachiwanie narzędziami i groźby. Od razu: łup, łup! Igły pod paznokcie i żadnego gadania. Żadnych złowrogich śmiechów. To był prawdziwy król. Bardzo łaskawy.
— Groził, że cię spali.
— Na to bym się nie zgodziła. Zauważyłam, że masz amanta.
— Słucham?
— Taki młody człowiek z dzwonkami — wyjaśniła Niania. — I twarzą kopniętego spaniela.
— Ach, ten. — Magrat zaczerwieniła się pod resztką makijażu.
— Wiesz, to taki sobie chłopak. Wszędzie za mną chodzi.
— To może być kłopotliwe, co?
— Poza tym jest taki mały… I ciągle podskakuje — dodała Magrat.
— Dobrze mu się przyjrzałaś? — spytała stara czarownica.
— Słucham?
— Nie. Tak myślałam. To bardzo mądry człowiek, ten Błazen. Powinien zostać jednym z tych… aktorów.
— Nie rozumiem.
— Następnym razem spójrz na niego jak czarownica, nie jak kobieta — poradziła Niania i porozumiewawczo szturchnęła Magrat pod żebro. — Dobra robota z tymi drzwiami — dodała. — Nieźle sobie radzisz, nie ma co. Mam nadzieję, że powiedziałaś mu o Greebo.
— Obiecał, że natychmiast go wypuści, Nianiu. Babcia Weatherwax prychnęła głośno.
— Słyszałyście śmieszki w tłumie? — zapytała. — Ktoś chichotał.
Niania Ogg usiadła obok niej.
— I paru wytykało nas palcami — powiedziała. — Wiem.
— Nie można tego tolerować.
Magrat przysiadła na drugim końcu pnia.
— Są inne czarownice — przypomniała. — Wiele czarownic mieszka w Ramtopach. Mogłyby pomóc.
Jej dwie koleżanki spojrzały po sobie z bolesnym zaskoczeniem.
— Nie sądzę, żebyśmy musiały posuwać tak daleko — mruknęła Babcia. — Prosić o pomoc…
— Bardzo niedobra praktyka — przytaknęła Niania Ogg.
— Przecież poprosiłyście demona, żeby wam pomógł — przypomniała Magrat.
— Wcale nie — zaprzeczyła Babcia.
— Właśnie. Wcale nie.
— Rozkazałyśmy mu, żeby współpracował.
— Dokładnie.
Babcia Weatherwax wyciągnęła nogi i przyjrzała się swoim butom. To były dobre, mocne buty, nabijane gwoździami, z półksiężycowymi podkówkami. Trudno było uwierzyć, że szewc je uszył; ktoś raczej położył zelówkę i je zbudował.
— Wiecie, jest taka czarownica pod Skundem — oświadczyła. — Siostra Jakaś…jak jej było… Jej syn wyjechał i został marynarzem. No wiesz, Gytho, ta co pociąga nosem i kładzie pokrowce na oparciach foteli, jak tylko człowiek sobie usiądzie…
— Grodley — podpowiedziała Niania Ogg. — Wysuwa mały palec, kiedy pije herbatę, i ciągle upuszcza chusteczkę.
— Tak. Właśnie. Nie zniżyłam się do rozmowy z nią od czasu tej sprawy z szubienicą; pamiętasz. Myślę, że z rozkoszą przyjechałaby tutaj, niuchała wszędzie, zaglądała i wtykała palce. I tłumaczyła, co powinnyśmy robić. A tak: pomagać. Ładnie byśmy wyglądały, gdybyśmy wszystkim chciały pomagać.
— Tak jest. A pod Skundem drzewa rozmawiają z ludźmi i spacerują po nocach — poinformowała Niania. — Nie pytają nawet o pozwolenie. Fatalna organizacja.
Читать дальше