Terry Pratchett - Muzyka duszy

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Muzyka duszy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Muzyka duszy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Muzyka duszy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Inne dzieci dostawały w prezencie cymbałki. Susan musiała tylko prosić dziadka, żeby zdjął kamizelkę…
Tak. Ma Śmierć w rodzinie.
Trudno jest normalnie dorastać, kiedy dziadek jeździ na białym koniu i dzierży kosę — zwłaszcza gdy trzeba przejąć rodzinny interes, a jedyny pomocnik mówi tylko po szczurzemu.
A już szczególnie wtedy, kiedy ma się do czynienia z nową, uzależniającą muzyką, która pojawiła się w Świecie Dysku.
Jest bezprawna. I zmienia ludzi.
Nazywana jest „Muzyką z wykrokiem”.
Ma rytm i można przy niej tańczyć, ale…
Jest… żywa.
I nie chce ucichnąć.

Muzyka duszy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Muzyka duszy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Spodziewam się, że będziecie mieć niezłą zabawę — odezwał się w końcu.

— Asfalt… — rzucił Buog.

— Słucham, panie Buog.

— Uważaj na drogę, dobrze?

* * *

Idąc, nadrektor przecierał swoją laskę. Wybrał szczególnie udaną, długą na sześć stóp i całkiem magiczną. Nie znaczy to, że często używał magii. Doświadczenie mówiło mu, że jeśli czegoś nie można się pozbyć paroma uderzeniami sześciu stóp solidnego dębu, to jest pewnie i tak odporne na czary.

— Czy nie wydaje się panu, że powinniśmy zabrać ze sobą starszych magów? — zapytał Myślak, z trudem dotrzymując mu kroku.

— Obawiam się, że zabieranie ich w obecnym stanie umysłu doprowadziłoby tylko do tego, że cokolwiek się stanie… — Ridcully poszukał odpowiedniego sformułowania, po czym zadowolił się prostym: — …stanie się bardziej. Nalegałem, by zostali na uczelni.

— A może Drongo i pozostali? — zaproponował z nadzieją Myślak.

— Przydadzą się na coś w przypadku thaumaturgicznego rozdarcia wymiarów w gigantycznej skali? Pamiętam nieszczęsnego pana Honga. W jednej chwili nakładał na talerze podwójnego dorsza z groszkiem, w następnej…

— Łubudu?

— Łubudu? — powtórzył Ridcully, przeciskając się przez zatłoczoną ulicę. — Nie to słyszałem. Podobno było to raczej coś w rodzaju „aaaaerrrwrzask-chrzęst-chrzęst-chrzęst-trzask” i deszcz smażonych potraw. Wielki Szalony Adrian i jego koledzy poradzą sobie, kiedy spadną frytki?

— Eee… raczej nie, nadrektorze.

— Właśnie. Ludzie krzyczą wtedy i biegają w kółko. To nigdy nie pomaga. Kieszeń pełna solidnych zaklęć i dobrze naładowana laska wyciągnie człowieka z kłopotów w dziewięciu przypadkach na dziesięć.

— Dziewięć przypadków na dziesięć?

— Zgadza, się.

— Ile razy musiał już pan z nich korzystać?

— Zaraz… był pan Hong… sprawa z tym Czymś w szafie kwestora… ten smok, pamięta pan… — Wargi Ridcully’ego poruszały się bezgłośnie, gdy liczył na palcach. — Jak dotąd dziewięć razy.

— Działało za każdym?

— Absolutnie. Dlatego nie ma się o co martwić. Przejście! Mag idzie!

* * *

Bramy miasta stały otworem. Kiedy wóz je mijał, Buog pochylił się do przodu. — Nie jedź prosto do parku — polecił. — Ale jesteśmy spóźnieni — przypomniał Asfalt.

— To nie potrwa długo. Zajedź najpierw na ulicę Chytrych Rzemieślników.

— Na drugą stronę rzeki?!

— To ważne. Musimy tam coś odebrać.

Tłum ludzi ciągnął ulicą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że prawie wszyscy szli w jedną stronę.

— A ty połóż się z tyłu na wozie — poradził Buddy’emu Buog. — Nie chcemy przecież, żeby młode kobiety zdarły z ciebie ubranie, co, Buddy…?

Obejrzał się. Buddy znowu zasnął. — Jeśli o mnie chodzi… — zaczął Klif.

— Ty masz tylko przepaskę biodrową.

— Ale mogłyby ją łapać, prawda?

Wóz kluczył po ulicach, aż wreszcie skręcił w Chytrych Rzemieślników.

Była zabudowana małymi warsztatami. Tu można było zlecić wykonanie, naprawę, budowę, kopiowanie albo podrobienie czegokolwiek. Wytwórcy skomplikowanych mechanicznych jajek pracowali obok płatnerzy, stolarze w sąsiedztwie ludzi, którzy rzeźbili kość słoniową w kształty tak delikatne, że jako pił musieli używać oprawnych w brąz nóżek koników polnych. Co najmniej jeden z każdych czterech rzemieślników produkował narzędzia do użytku pozostałej trójki. Warsztaty nie tylko stykały się ze sobą, ale przecinały się i łączyły. Kiedy stolarz miał wykonać duży stół, musiał polegać na dobrej woli sąsiadów i wierzyć, że zrobią mu miejsce. Gdy pracował nad jednym końcem, dwaj jubilerzy i garncarz rozkładali swe narzędzia na drugim. Były tu miejsca, gdzie rano można zjawić się do miary, a po południu odebrać pełną zbroję z dodatkową parą spodni.

Wóz zatrzymał się przed jednym z warsztatów. Buog zeskoczył i zniknął we wnętrzu.

Asfalt słyszał rozmowę.

— Gotowe?

— Proszę bardzo, szanowny panie. Jak nowa, lśniąca jak deszcz.

— A zagra? Wiesz, mówiłem przecież, że trzeba spędzić dwa tygodnie za wodospadem, owinięty bawoła skórą.

— Posłuchaj pan! Za takie pieniądze wlazłem na pięć minut pod prysznic, z kawałkiem koziej skóry na głowie. Proszę tylko nie tłumaczyć, że nie wystarczy do muzyki ludowej.

Zabrzmiał miły dźwięk, który na moment zawisł w powietrzu, nim rozpłynął się w ulicznym gwarze.

— Mówiliście, że dwadzieścia dolarów, tak?

— Nie. To wy mówiliście. Ja mówiłem, że dwadzieścia pięć.

— No to chwileczkę.

Buog wyszedł i skinął na Klifa.

— Dawaj.

Klif burknął coś niechętnie, ale wsadził sobie palec do ust. Usłyszeli, jak chytry rzemieślnik pyta:

— A cóż to jest?

— Trzonowy. Wart co najmniej…

— Wystarczy.

Buog wyszedł z workiem, który wcisnął pod kozioł.

— Załatwione — stwierdził.

— Jedziemy do parku.

* * *

Wjechali przez jedną z bram na tyłach. A przynajmniej spróbowali, gdyż drogę zastąpiły im dwa trolle. Miały na sobie szklistą, marmurową patynę typowych bandytów z gangu Chryzopraza. Chryzopraz nie miał popleczników — większość trolli była zbyt głupia, żeby stawiać ich sobie za plecami.

— Tu tylko grupy — powiedział jeden.

— Właśnie — potwierdził drugi.

— Jesteśmy grupą — wyjaśnił Asfalt.

— Która? — spytał troll. — Ja tu mieć lista.

— Właśnie.

— Jesteśmy Grupą z Wykrokiem — przedstawił siebie i kolegów Buog.

— Ha, wy nie oni! Ja ich widzieć! Być tam taki z taki blask dookoła, a kiedy grać gitara, robić…

Uauauauaummmmm-iiii-gngngn!

— Właśnie. Akord okrążył wóz.

Buddy stał z gitarą w pogotowiu.

— Ojoj! Niesamowite! — zawołał pierwszy troll. Pogrzebał w fałdach opaski i wyjął pomiętą kartkę papieru. — Móc ty napisać to swoje imię? Mój chłopak, Glin, nie uwierzyć, że ja spotkać…

— Dobrze, dobrze — przerwał znużonym głosem Buddy. — Daj tę kartkę.

— Tylko że to nie dla mnie, ale dla mój chłopak Glin. — Troll z podniecenia przeskakiwał z nogi na nogę.

— Jak to się pisze?

— Nieważne, on i tak nie umieć czytać.

— Słuchajcie — odezwał się Buog, kiedy wóz wtoczył się za scenę. — Ktoś już gra. Mówiłem, że to my…

Podbiegł Dibbler.

— Co tak późno! — krzyknął. — Niedługo wchodzicie! Zaraz po… Leśnych Chłopakach. Jak poszło? Asfalt, chodź tutaj. — Pociągnął małego trolla w mrok za sceną. — Przywiozłeś mi pieniądze? — zapytał.

— Około trzech tysięcy…

— Nie tak głośno!

— Ja tylko szeptałem, panie Dibbler.

Dibbler rozejrzał się czujnie. W Ankh-Morpork nie istnieje coś takiego jak szept, zwłaszcza jeśli suma, o jakiej mowa, zawiera gdzieś słowo „tysiąc”. W Ankh-Morpork ludzie słyszą, nawet kiedy ktoś tylko myśli o takich pieniądzach.

— Miej na nie oko, dobrze? Zanim minie ten dzień, będzie, więcej. Oddam Chryzoprazowi jego siedemset dolarów, a reszta to czysty… — Dostrzegł spojrzenie paciorkowatych oczu Asfalta i opamiętał się. — Oczywiście, dochodzi jeszcze zużycie… koszty stałe… reklama… badania rynku… bułki… musztarda… i cała reszta. Właściwie to będę miał szczęście, jeśli nic na tym nie stracę. Praktycznie gardło sobie podrzynam tym interesem.

— Tak, panie Dibbler. Asfalt zajrzał na scenę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Muzyka duszy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Muzyka duszy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Muzyka duszy»

Обсуждение, отзывы о книге «Muzyka duszy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x