NIE. ŻEBY WZESZŁO SŁOŃCE.
— A co astronomia ma wspólnego z Wiedźmikołajem?
DAWNI BOGOWIE OBEJMUJĄ NOWE FUNKCJE.
Pierwszy prymus nie brał udziału w bankiecie. Służąca przyniosła tacę do pokojów, gdzie Przyjmował Gościa i robił wszystko to, co robi mężczyzna, który nieoczekiwanie znajdzie się tête-à-tête z płcią przeciwną. Na przykład usiłował wyglansować buty o spodnie i wyczyścić paznokcie innymi paznokciami.
— Jeszcze trochę wina, Gwendolino? Prawie nie zawiera alkoholu — zaproponował.
— Nie odmówię, panie Prymusie.
— Proszę mnie nazywać Horacym, naprawdę. A może odrobina czegoś dla twojej kury?
— Obawiam się, że gdzieś sobie poszła — stwierdziła Wróżka Radości. — Jestem chyba nieciekawym towarzystwem…
Hałaśliwie wytarła nos.
— Och, tego bym nie powiedział, nigdy w życiu — zapewnił pierwszy prymus.
Żałował, że nie miał więcej czasu, by sprzątnąć w pokoju, a przynajmniej usunąć pewne krępujące części garderoby z wypchanego nosorożca.
— Wszyscy są tacy mili… — Wróżka Radości otarła załzawione oczy. — Kto to był ten chudy, który stale robił do mnie śmieszne miny?
— To kwestor. Może…
— On przynajmniej wydawał się całkiem wesoły.
— To przez pigułki z suszonej żaby. Zjada je garściami — rzucił lekceważąco pierwszy prymus. — Mówiłem, że może…
— Ojej… Mam nadzieję, że nie są uzależniające.
— Na pewno by ich tyle nie jadł, gdyby uzależniały. A teraz może wypijesz jeszcze kieliszek wina, a potem… potem… — Do głowy wpadła mu świetna myśl. — A potem może pokażę ci Pamiątkę Nadrektora Bowella? Ma bardzo… bardzo interesujące sklepienie. Słowo daję, tak.
— Będzie mi bardzo miło. Myślisz, że mnie to pocieszy?
— Och, mogłoby, mogłoby — uspokoił ją pierwszy prymus. — Na pewno! Doskonale. W takim razie, tego, pójdę i… pójdę i… — Wskazał drzwi garderoby. Przestępował nerwowo z nogi na nogę. — Pójdę i… i zaraz… tylko…
Wybiegł i zatrzasnął za sobą drzwi. Obłąkanym wzrokiem zlustrował półki i wieszaki.
— Czysta szata — mruczał do siebie. — Uczesać twarz, wyczyścić skarpetki, odświeżyć włosy, gdzie ten płyn zamiast golenia…
Z drugiej strony drzwi dobiegł zachwycający odgłos wycierania nosa. Z tej strony rozległ się stłumiony krzyk pierwszego prymusa, gdy — nieuważny w pośpiechu i obdarzony niezbyt czułym węchem — omyłkowo spryskał sobie twarz terpentyną, której używał do smarowania stóp.
Gdzieś w górze bardzo mały pulchny dzieciak z łukiem, strzałami i wręcz śmiesznie nieaerodynamicznymi skrzydełkami obijał się bezskutecznie o zamknięte okno, na którym szron kreślił sylwetkę pięknej aurientalnej damy. Drugie okno miało lodowy obrazek wazonu słoneczników.
W głównym holu stoły już się uginały. Jednym ze zwyczajów bankietu było, że choć podawano wiele dań, każdy mag jadł we własnym tempie. Tradycja ta powstała, by ci wolniejsi nie hamowali pozostałych. Poza tym mogli, jeśli chcieli, brać dokładki, więc gdy jakiś mag szczególnie lubił zupę, mógł jeść kolejne porcje przez godzinę, zanim rozpoczął wstępne etapy dań rybnych.
— Jak się teraz czujesz, kolego? — zapytał dziekan siedzący obok kwestora. — Znowu na pigułkach z suszonej żaby?
— Ja, no, ja, no… nie jest tak źle — odparł kwestor. — Pewnie, to był taki dość, taki dość silny wstrząs, kiedy…
— To szkoda, bo mam dla ciebie strzeżeniowiedźmowy prezent. — Dziekan wręczył mu małą paczuszkę. Grzechotała. — Możesz go teraz otworzyć, jeśli chcesz.
— No… Jak miło…
— To ode mnie — zapewnił dziekan.
— Jaki piękny…
— Kupiłem go za własne pieniądze, rozumiesz. — Dziekan machnął nogą indyka.
— Bardzo ładnie zapakowany…
— Ponad dolara, muszę dodać.
— Coś takiego…
Kwestor zdjął ozdobny papier.
— To pudełko do trzymania pigułek z suszonej żaby — rzekł dziekan. — Widzisz? Ma na pokrywce napisane „Pigułki z suszonej żaby”.
Kwestor potrząsnął pudełkiem.
— Jak to miło — powiedział bez przekonania. — I nawet są już w środku pigułki. Bardzo przewidująco. Na pewno się przyda.
— Pewnie. Wziąłem je z twojej toaletki. I tak wydałem dolara, nawet bez nich.
Kwestor z wdzięcznością pokiwał głową i starannie ułożył pudełko obok talerza. Dziś wieczorem pozwolili mu używać noża. Dziś wieczorem pozwolili mu też jeść inne rzeczy niż te, które da się wyskrobać drewnianą łyżką.
Z nerwowym podnieceniem popatrzył na najbliższe pieczone prosię i stanowczym gestem umieścił pod szyją serwetkę.
— Przepraszam, panie Stibbons — odezwał się drżącym głosem. — Czy zechciałby pan podać mi sos jabłkowy…
Rozległ się dźwięk, jakby gdzieś w powietrzu darła się szorstka tkanina — a potem trzask, gdy coś wylądowało na pieczonym prosięciu. Pieczone ziemniaki i sos rozprysnęły się na wszystkie strony. Jabłko, które prosię trzymało w pysku, wystrzeliło gwałtownie i trafiło kwestora w czoło.
Kwestor zamrugał, spojrzał na stół i odkrył, że właśnie zamierzał wbić widelec w ludzką głowę.
— Ahaha — wymruczał i oczy mu się zaszkliły.
Magowie odepchnęli na bok przewrócone półmiski i strzaskane talerze.
— Pojawił się w powietrzu!
— Czy to skrytobójca? Chyba nie żaden dowcip studentów?
— Dlaczego trzyma miecz bez tego ostrego kawałka?
— Nie żyje?
— Raczej nie!
— Nawet nie jadłem musu z łososia! Patrzcie tylko! Jego but wpadł do wazy! Mus się rozchlapał się po całym stole! Ktoś ma ochotę?
Myślak Stibbons przecisnął się przez tłum magów. Wiedział, jak zachowują się jego starsi koledzy, kiedy próbują udzielić pomocy. Byli jak szklanka wody dla tonącego.
— Dajcie mu powietrza!
— A skąd wiadomo, że go potrzebuje? — zapytał dziekan.
Myślak przyłożył ucho do piersi leżącego młodzieńca.
— Nie oddycha!
— Zaklęcie oddechowe, zaklęcie oddechowe… — mruczał kierownik studiów nieokreślonych. — Co by tu… Może Bezpośredni Respirator Spolta? Chyba miałem go gdzieś zapisany…
Ridcully sięgnął między magami i podniósł czarno odzianego człowieka za nogę. Przytrzymał go głową w dół i mocno trzepnął po plecach.
Zauważył ich zdumione spojrzenia.
— Tak to załatwialiśmy na farmie — wyjaśnił. — Doskonale działało na młode kozy.
— Nie, naprawdę… — powiedział dziekan. — Nie wydaje…
Ciało wydało z siebie dźwięk — coś pośredniego między dławieniem się a kaszlem.
— Zróbcie no trochę miejsca! — huknął nadrektor i jednym ruchem wolnej ręki oczyścił stół.
— Hej, nawet nie spróbowałem escoffé z krewetek! — poskarżył się wykładowca run współczesnych.
— A ja nawet nie wiedziałem, że je podali — odparł kierownik studiów nieokreślonych. — Ktoś, ale nikogo nie pokazuję palcem, dziekanie, wepchnął je za kraby, żeby zachować tylko dla siebie. Uważam, że to prymitywna zagrywka.
Herbatka otworzył oczy. Trzeba przyznać, że wykazał nadzwyczajne opanowanie, skoro przetrwało nawet widok nosa Ridcully’ego w wielkim zbliżeniu. Nos wypełniał najbliższe regiony wszechświata niby wielka różowa planeta.
— Przepraszam, bardzo przepraszam. — Myślak pochylił się z otwartym notesem w dłoni. — To niezwykle istotne dla rozwoju filozofii naturalnej. Czy widział pan jakieś jaskrawe światła? Czy pojawił się lśniący tunel? Czy jacyś zmarli krewni próbowali z panem rozmawiać? Jakie słowo najlepiej opisuje…
Читать дальше