— To on? No to przydał mu się ten wyjazd. Jak widzę, świeże powietrze zrobiło z niego mężczyznę.
— Nie, nadrektorze. Nasz to ten chudy z nierówną brodą i oklapłym kapeluszem. Pamięta pan? Tam siedzi.
Rincewind nieśmiało podniósł rękę.
— Ehm… To ja — powiedział.
Ridcully prychnął.
— Może być. A co to jest, czym się tam bawisz, człowieku?
Rincewind pokazał bullroarera.
— Razem z wami znalazłem to w jaskini — wyjaśnił. — A co z tym robiliście?
— To jakaś zabawka, którą znalazł bibliotekarz — odparł Myślak.
— No to wszystko już wyjaśnione — podsumował Ridcully. — Powiem szczerze, że dobre to piwo. Łatwo pijalne. Tak, jestem pewien, nadrektorze, że wiele możemy się nauczyć od siebie nawzajem. Oczywiście, wy od nas raczej więcej niż my od was. Może wprowadzilibyśmy jakąś wymianę studentów czy coś w tym rodzaju?
— Dobry pomysł.
— Możecie dostać sześciu moich za porządną kosiarkę do trawy. Nasza się zepsuła.
— Nadrektor… to znaczy nadrektor Rincewind sugerował, nadrektorze, że powrót może się okazać dość trudny — wtrącił Myślak. — Jak rozumiem, wszystko powinno się zmienić, skoro już tu jesteśmy. Ale się nie zmieniło.
— Wasz Rincewind sądził chyba, że sprowadzenie was tutaj ściągnie deszcz — wyjaśnił Bill. — Nic z tego.
…wzumm…
— Nie, przestań się tym bawić, Rincewindzie — rzucił Ridcully. — No cóż… Bill, to przecież oczywiste. Jak magowie bardziej doświadczeni od was, znamy naturalnie mnóstwo sposobów przywoływania deszczu. Z tym nie ma kłopotów.
…wzumm…
— Posłuchaj no, chłopcze, może wyjdź z tym na dwór, co?
Bibliotekarz siedział na szczycie blaszanej wieży i osłaniał głowę liściem.
— Dziwne to, widzisz? — powiedział Rincewind, kołysząc bullroarerem na sznurku. — Wystarczyło tylko poruszyć trochę dłonią, a on zaczął latać dookoła.
— …uuk…
Bibliotekarz kichnął.
— …auk…
— E… Teraz jesteś takim dużym ptakiem — stwierdził Rincewind. — Rzeczywiście marnie się czujesz, co? No ale jak tylko im zdradzę twoje imię…
Bibliotekarz zmienił kształt i poruszył się szybko. Nastąpił bardzo krótki okres, w którym bardzo wiele się zdarzyło.
— Aha — rzekł spokojnie Rincewind, kiedy uznał, że już po wszystkim. — No to zacznijmy od tego, co wiemy. Nic nie widzę. Powodem tego, że nie widzę, jest to, że moja szata wisi mi przed oczami. Z tego dedukuję, że wiszę głową w dół. A ty trzymasz mnie za kostki. Poprawka: za jedną kostkę, z czego oczywisty wniosek, że to ty mnie trzymasz głową w dół. Jesteśmy na szczycie wieży. Co oznacza…
Umilkł.
— No dobrze, zacznijmy od początku — rzekł. — Zacznijmy ode mnie, który nikomu nie mówi, jak się nazywasz.
Bibliotekarz puścił.
Rincewind runął kilka cali w dół, na deski wieży.
— Wiesz, naprawdę paskudna była ta sztuczka, którą mi zrobiłeś — oświadczył.
— Uuk.
— Nie będziemy więcej o tym wspominać, dobrze?
Rincewind spojrzał na bezkresne puste niebo. No cóż… powinno padać. Zrobił przecież wszystko to, co powinien. Prawda? A jedynym skutkiem było grono profesorskie NU na dole, które wszystko traktowało z wyższością. Przecież to nie jest tak, że sami umieli rzucić czar sprowadzania deszczu. Żeby taki czar zadziałał, trzeba mieć trochę deszczu na początek. Właściwie roztropność nakazuje, by upewnić się wcześniej, że wiatr pędzi właśnie w odpowiednią stronę jakieś ciężkie i ciemne chmury.
A skoro nie pada, to pewnie te straszne prądy, o których mówili, wciąż są na miejscu.
To nie jest zły kraj. Lubią tu kapelusze. Lubią wielkie kapelusze. Mógłby trochę zaoszczędzić, kupić farmę w Nigdy-Nigdy i hodować owce. W końcu owce same się karmią i potem robią więcej owiec. Wystarczy tylko od czasu do czasu zebrać z nich wełnę. Bagaż pewnie przyzwyczaiłby się do roli owczarka.
Tyle że… nie ma już wody. Nie będzie owiec, nie będzie farm. Mad, krokodyl Krokodyl, te piękne damy Darleen i Letycja, Wyrzut i jego konie, wszyscy ci ludzie, co pokazywali mu, jak znajdować rzeczy, które można zjeść i nie wymiotować za często… Wszystko wyschnie i odleci z wiatrem…
On też.
CZEŚĆ.
— Uuk?
— No nie… — jęknął Rincewind.
GARDŁO TROCHĘ WYSUSZONE?
— Słuchaj, przecież nie powinieneś…
NIE DENERWUJ SIĘ. MAM SPOTKANIE W MIEŚCIE. WYBUCHŁA BÓJKA O OSTATNIĄ BUTELKĘ PIWA. JEDNAK POZWÓL SIĘ ZAPEWNIĆ O MOIM NIEUSTAJĄCYM OSOBISTYM ZAINTERESOWANIU.
— O… Bardzo dziękuję. Kiedy przyjdzie czas zakończyć życie, z pewnością zwrócę się przede wszystkim do Śmierci!
Śmierć zaczął się rozpływać w powietrzu.
— Co za bezczelność, tak tu przychodzić! Jeszcze nie zginęliśmy! — wrzasnął Rincewind w stronę płonącego nieba. — Dużo jeszcze da się zrobić! Gdybyśmy mogli dostać się do Osi, można by odłupać wielką górę lodową i doholować ją tutaj, a wtedy mielibyśmy mnóstwo wody… gdybyśmy tylko dostali się do Osi. Póki nadziei, póty życia, zapamiętaj sobie! Wymyślę coś! Musi być jakiś sposób, żeby zaczęło padać!
Śmierć zniknął.
Rincewind groźnie zakręcił bullroarerem.
— I lepiej tu nie wracaj!
— Uuk!
Bibliotekarz chwycił Rincewinda za ramię i powąchał powietrze.
Rincewind także poczuł ten zapach.
Posługiwał się językiem stosunkowo prymitywnym i nie było w nim określenia na „zapach, jaki unosi się po deszczu” — innego niż „zapach, jaki unosi się po deszczu”. Ktokolwiek próbowałby taki zapach opisać, musiałby plątać się wśród takich słów jak wilgoć, upał, para, a przy towarzyszącym wietrze — podmuchy.
Mimo to rzeczywiście rozszedł się zapach, jaki unosi się po deszczu. W tej rozpalonej krainie był niczym kruchy klejnot.
Rincewind jeszcze raz zakręcił kawałkiem drewna. Czyniło hałas zupełnie nieproporcjonalny do poruszeń. I znowu pojawił się ten zapach.
Obejrzał drewienko. Był to zwykły gładki owal, bez żadnych znaków.
Chwycił mocno koniec sznurka i na próbę zakręcił nim jeszcze kilka razy.
— Zauważyłeś, że kiedy tak robiłem… — zaczął.
Nie mógł przestać. Nie potrafił opuścić ręki.
— Eee… On chyba chce, żeby nim kręcić — stwierdził.
— Uuk!
— Myślisz, że powinienem?
— Uuk!
— Bardzo mi pomogłeś. Ooo…
Bibliotekarz padł na deski.
Rincewind kręcił bullroarerem. Nie widział już drewienka, gdyż sznurek z każdym obrotem stawał się dłuższy. Rozmazana plama sunęła w powietrzu dookoła wieży, coraz dalej i dalej…
Rozlegał się niski dźwięk przeciągniętej struny.
Kiedy bullroarer był już daleko nad miastem, eksplodował z trzaskiem gromu. Ale coś nadal kręciło się na końcu sznurka, jakby ściśnięty srebrny obłok; wyrzucał za sobą ślad białych cząstek tworzących rozszerzającą się coraz bardziej spiralę.
Bibliotekarz leżał na podłodze i osłaniał głowę rękami.
Powietrze huczało wzdłuż ścian wieży, niosąc pył, wiatr, żar i papużki. Szata Rincewinda trzepotała mu w okolicach brody.
Nie do pomyślenia było, że mógłby puścić sznurek. Chyba nawet by nie zdołał, dopóki to coś samo nie zechce.
Przejrzysta teraz jak dym, spirala rozpłynęła się w falującym od żaru powietrzu.
(…i dalej, ponad czerwoną pustynią i obojętnymi kangurami, a kiedy jej ogon przesunął się nad brzegiem i wpadł na ścianę sztormów, walczące szkwały złączyły się łagodnie… chmury przerwały swe stateczne wirowanie wokół ostatniego kontynentu, zawrzały w chaosie burzowych kłębów, odwróciły kierunek i zaczęły sunąć do wnętrza…).
Читать дальше