— Jesteście prawdziwymi magami, co? — rzekł. — Prawdziwymi, uczciwymi magami. Nosicie kapelusze, które mają więcej rond niż szpiców, cały uniwersytet jest zbudowany z blachy, macie malutką wieżę, która, co muszę przyznać, na bogów, jest o wiele wyższa na zewnątrz… Ale jesteście magami, więc czy możecie się teraz zamknąć?
W ciszy, jaka zapadła, zabrzmiało bardzo ciche „plik!”.
Rincewind wytężył wzrok, spoglądając w głąb jaskini. Światło z lasek czyniło ją groźniejszą — rzucało cienie. Ciemność to po prostu ciemność, ale w cieniu może się ukrywać wszystko.
— Te jaskinie musiały już być zbadane — powiedział.
Był to raczej wyraz nadziei niż stwierdzenie. Historia w tym miejscu była czymś dość elastycznym.
— Nigdy o nich nie słyszałem — zapewnił dziekan.
— Patrzcie, znowu szpice — odezwał się Bill, gdy ruszyli dalej.
— To tylko stalaktyty i stalagmity — wyjaśnił Rincewind. — Nie wiem, jak to działa, ale woda sobie zwyczajnie kapie na coś i zostawia trochę czegoś. Zajmuje to tysiące lat. Całkiem zwykłe zjawisko.
— Czy to ta sama woda, która unosi się na niebie i wydłubuje wielkie groty w ziemi? — spytał dziekan.
— No… tak… najwyraźniej…
— To mamy szczęście, że u nas jest tylko taka do picia albo do mycia.
— Była — poprawił go Rincewind.
Za nimi rozległ się tupot i podbiegł jeden z młodszych magów, niosąc przykryty talerz.
— Wziąłem ostatni! — zawołał. — Dostałem taki dla smakoszy!
Uniósł pokrywkę. Rincewind spojrzał i przełknął ślinę.
— Oj…
— Co takiego?
— Macie jeszcze trochę tego piwa? Chyba tracę… koncentrację…
Jego kuzyn zerwał kapsel z puszki podkopnika.
— Cartwright, przykryj ten pasztecik, żeby nie wystygł. Rincewindzie, ty się napij.
Patrzyli, jak opróżnia puszkę.
— No dobra, koleś — rzekł nadrektor. — Co teraz powiesz na śliczny pasztecik w talerzu rozgniecionego zielonego groszku, oblany sosem pomidorowym?
Przyjrzał się, jak twarz Rincewinda zmienia kolory, i pokiwał głową.
— Potrzebujesz jeszcze jednej puszki.
Patrzyli, jak pije.
— Dobrze — odezwał się nadrektor po chwili. — Co powiesz, Rincewindzie, na smaczny pływający pasztecik od Uczciwego Interesu, co? Pasztecik z mięsem w groszkowej zupie i sos pomidorowy?
Twarz Rincewinda drgnęła — to bursztynowe błogosławieństwa wyłączały podstawowe obwody zabezpieczeń.
— Brzmi… nieźle — powiedział. — Może trochę wiórków kokosowych na wierzch?
Magowie odetchnęli.
— Czyli teraz wiemy — stwierdził nadrektor Rincewind. — Powinieneś być akurat tak pijany, żeby paszteciki Dibblera uznawać za smaczne, ale nie aż tak, by spowodowało to trwałe uszkodzenia mózgu.
— Pozostaje nam dość wąski margines — zauważył dziekan. Bill spojrzał na sklepienie, gdzie cienie tańczyły wśród stalaktytów, chyba że to były stalagmity.
— Przecież ta jaskinia jest bezpośrednio pod miastem — powiedział. — Jak to się stało, że nikt jej nie odkrył?
— Dobre pytanie — przyznał dziekan. — Ludzie, którzy budowali te piwnice, musieli ją przecież widzieć.
Rincewind usiłował myśleć.
— Szyli wtedy jej tu nie było…
— Mówiłeś, że te stalacośtam potrzebują tysięcy lat…
— Bo pewnie ich nie było w zeszłym miesiąsu, ale teraz ssą od tysięsy lat. — Rincewind czknął. — Jak ta wasza wieża — dodał. — Wyższa od zzewnątrz…
— Że jak?
— Bo to pewnie tylko tutaj działa — tłumaczył Rincewind. — Im więcej macie geografii, tym mniej historii. Zauważylisie? Więcej przesszeni, mniej szasu. Założę się, że wysstarszyła sekunda albo dwie, żeby to miejsse było tu od tysięsy lat. Krócej na zewnąsz. To ma sens.
— Chyba nie wypiłem dość piwa, żeby to zrozumieć — uznał dziekan.
Coś szturchnęło go od tyłu w nogi. Spojrzał w dół i zobaczył Bagaż. Był to jeden z jego zwyczajów: podkradać się blisko do ludzi, żeby — kiedy popatrzą w dół — czuli się poważnie niedostopowani.
— Albo to — dokończył dziekan.
Magowie przycichli nieco, a Rincewind prowadził ich coraz dalej. On sam nie był pewien, kto prowadzi jego. Mimo to — nie ma zmartwienia.
Wbrew zwykłym procedurom zaczęło się robić jaśniej. Trzeba pamiętać, że liczne kolonie fosforyzujących grzybów albo opalizujących kryształów w głębokich jaskiniach, gdzie nieprzezorny i pozbawiony pochodni bohater musi widzieć, są jedną z najbardziej oczywistych interwencji przyczynowości narracyjnej do świata fizycznego. W tym przypadku jednak skały jarzyły się nie dzięki tajemniczemu wewnętrznemu blaskowi, ale tak jakby zwyczajnie świeciło na nie wschodzące słońce.
Na ludzki mózg oddziałują również inne imperatywy. Jeden z nich mówi: Im większa przestrzeń, tym cichszy głos — czyli jest naturalna skłonność do mówienia bardzo, bardzo cicho, kiedy wchodzi się do czegoś bardzo, bardzo wielkiego. Kiedy więc nadrektor Rincewind wkroczył do ogromnej jaskini, odezwał się szeptem.
— Ślag, ależ to wielkie…
Dziekan jednak krzyknął:
— Hej hoo!
Zawsze znajdzie się jeden taki.
W tej jaskini także wisiały gęsto stalaktyty, a w samym środku jeden z nich, prawdziwie gigantyczny, stykał się niemal ze swym lustrzanym stalagmitem. Powietrze było gorące, aż brakowało tchu.
— To się nie zgadza… — powiedział Rincewind.
Plink!
W końcu zauważyli źródło tego dźwięku. Wąziutka strużka ściekała z boku stalaktytu i tworzyła krople, które spadały kilka stóp w dół, na stalagmit.
Kolejna kropla uformowała się, gdy patrzyli, i zawisła…
Jeden z magów wspiął się po suchym zboczu i przyjrzał się jej.
— Nie rusza się — oznajmił. — Strużka wysycha. Myślę, że… wyparowuje.
Nadrektor zwrócił się do Rincewinda.
— I co? Szliśmy za tobą aż tutaj, koleś. Co teraz?
— Myślę, że wypiłbym jeszcze jedno…
— Nic już nie zostało, koleś…
Rincewind rozejrzał się zdesperowany, po czym popatrzył na ogromną, półprzejrzystą masę wapienia przed sobą. Była stanowczo spiczasta. I znajdowała się w samym środku jaskini. Była w niej jakaś… nieuchronność.
Dziwne właściwie, że coś takiego uformowało się akurat tutaj, na dole, lśniące jak perła w muszli…
Ziemia znowu zadrżała. Na górze ludzie zaczynają już pewnie odczuwać pragnienie i przeklinają wiatraki, jak tylko Iksjanie potrafią. Woda zniknęła i to bardzo niedobrze, ale kiedy skończy się piwo, ludzie naprawdę się zirytują…
Magowie czekali, aż coś zrobi…
No dobrze, zacznijmy od skały. Co właściwie wiedział o skałach i jaskiniach w tej okolicy?
W takich chwilach odczuwał dziwną swobodę. Cokolwiek zrobi, i tak będzie miał kłopoty — więc równie dobrze może spróbować.
— Potrzebuję trochę farby — oświadczył.
— Do czego?
— Do tego, do czego mi jest potrzebna.
— Jest tu taki młody Salid — przypomniał sobie dziekan. — Trochę udaje artystę. Chodźmy, wywalimy mu drzwi kopniakami.
— I przynieście jeszcze piwa! — zawołał za nimi Rincewind.
Neilette klepnęła go w ramię.
— Chcesz tu rzucać jakieś czary? — spytała.
— Nie wiem, czy tutaj liczy się to jako czar — odparł Rincewind. — Jeśli się nie uda, lepiej się cofnij.
— To znaczy, że może być niebezpiecznie?
— Nie, to znaczy, że ja mogę zacząć biegać, nie patrząc pod nogi. Ale… ta skała jest ciepła. Zauważyłaś?
Читать дальше