Terry Pratchett - Straż nocna

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż nocna» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2008, ISBN: 2008, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż nocna: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż nocna»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Komendant Sam Vimes ze Straży Miejskiej Ankh-Morpork miał wszystko. Ale teraz wrócił do swojej własnej, twardej i ostrej przeszłości, pozbawiony nawet ubrania, które miał na sobie, gdy uderzyła błyskawica.
Życie w przeszłości jest trudne. Śmierć w przeszłości jest niezwykle łatwa. Musi jednak przeżyć, by wykonać swoją robotę. Ma wyśledzić mordercę, nauczyć swoje młodsze ja, jak być dobrym gliną, i zmienić rezultat krwawej rewolucji. Jest też pewien problem: jeśli wygra, straci żonę, straci dziecko, straci przyszłość.
Dyskowa „Opowieść o jednym mieście”, z pełnym zespołem ulicznych urwisów, dam negocjowalnego afektu, rebeliantów, tajnej policji i innych dzieci rewolucji.
Prawda! Sprawiedliwość! Wolność!
I Jajko Na Twardo!

Straż nocna — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż nocna», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Otworzyły się drzwi. Ktoś wszedł do sali. Winder spojrzał nad brzegiem talerzyka.

To był ktoś smukły, w masce i kapturze, odziany w czerń.

Winder patrzył. Wokół niego głośniej zaszumiały rozmowy. Patrzący z góry mógłby zauważyć pewną tendencję towarzyskich nurtów przyjęcia: pozostawiały szeroką, pustą ścieżkę od drzwi aż do Windera, któremu nogi odmówiły posłuszeństwa.

Idąc niespiesznie, zamaskowany gość sięgnął za plecy; po chwili w każdej ręce trzymał niewielką pistoletową kuszę. Rozległy się dwa ciche „tik” i obaj gwardziści osunęli się na podłogę. Zabójca rzucił kusze za siebie i szedł dalej. Jego kroki były całkowicie bezgłośne.

— Brw — wykrztusił Winder, wytrzeszczając oczy.

Usta miał otwarte i zapchane tortem. Ludzie paplali między sobą. Gdzieś ktoś opowiedział jakiś żart. Zabrzmiał śmiech, może odrobinę bardziej ostry, niż byłby normalnie. Poziom gwaru znowu się podniósł.

Winder zamrugał. Skrytobójcy tak się nie zachowują. Zakradają się. Korzystają z cieni. To nie może się zdarzać w prawdziwym życiu, tylko w snach.

A teraz ta kreatura stała przed nim. Upuścił łyżeczkę. Zadźwięczała o podłogę i nagle zapadła cisza.

Jest jeszcze jedna reguła. Jeśli to tylko możliwe, inhumowany powinien zostać poinformowany, kim jest skrytobójca i kto go przysyła. Gildia uważała, że to uczciwe. Winder nie wiedział o tym, zresztą ów fakt nie był powszechnie ogłaszany. Mimo to jednak, stężały ze zgrozy, z szeroko otwartymi oczami, zadał właściwe pytanie.

— Kto cię przysłał?

— Przybywam z miasta — odparł zabójca, obnażając wąską, srebrzystą klingę.

— Kim jesteś?

— Myśl o mnie jak o… swojej przyszłości.

Zabójca cofnął miecz do pchnięcia, ale było już za późno — dzieła dokonało bardziej subtelne ostrze grozy. Winder posiniał, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w nicość, a z krtani, poprzez okruchy tortu, wydobył głos, będący połączeniem charczenia i westchnienia.

Zabójca opuścił miecz, przez chwilę stał nieruchomo wśród dźwięczącej ciszy, aż w końcu powiedział:

— Buu…

Wyciągnął dłoń w rękawiczce i pchnął Patrycjusza. Winder zwalił się na plecy; talerzyk wypadł mu z dłoni i roztrzaskał się na płytach podłogi.

Skrytobójca wysunął nieskrwawiony miecz na odległość ramienia i upuścił go obok trupa. Potem odwrócił się, odszedł powoli po marmurowych płytach i zamknął za sobą podwójne drzwi. Echa ucichły.

Madame odliczyła wolno do dziesięciu i dopiero wtedy zaczęła krzyczeć. Uznała, że to dostatecznie długo.

Lord Winder wstał i zmierzył wzrokiem okrytą czernią postać.

— Jeszcze jeden? Jak się tu zakradłeś?

JA SIĘ NIE ZAKRADAM.

Winder miał wrażenie, że jego umysł jest jeszcze bardziej zamglony niż przez ostatnie lata, jednak był pewien tortu. Jadł tort, a teraz już go nie miał. Zobaczył go poprzez mgłę. Porcja tortu była na pozór bliska, ale kiedy spróbował po nią sięgnąć — bardzo daleka.

Zaczął sobie uświadamiać pewne fakty.

— Och… — powiedział.

TAK, potwierdził Śmierć.

— Nie mam nawet czasu, żeby dokończyć tort?

NIE. NIE MA JUŻ CZASU, NAWET NA TORT. DLA CIEBIE TORT SIĘ SKOŃCZYŁ. DOTARŁEŚ DO KOŃCA TORTU.

Hak uderzył o ścianę obok Vimesa. Wzdłuż barykady rozległy się wołania. Nadleciały kolejne haki i wgryzły się w drewno.

Znowu deszcz strzał zabębnił o dachy domów. Atakujący nie byli jeszcze gotowi, by ryzykować trafienie własnych ludzi, ale strzały pękały i odbijały się od bruku ulicy w dole. Vimes słyszał krzyki i brzęk grotów o pancerze.

Jakiś dźwięk kazał mu się odwrócić. Głowa wysunęła się naprzeciw niego, a twarz pod hełmem zbladła z przerażenia, kiedy poznała Vimesa.

— To było moje jajko, ty draniu! — wrzasnął i walnął pięścią w nos. — I żołnierzyki!

Żołnierz spadł do tyłu, sądząc po odgłosach — na innych wspinających się. Ludzie krzyczeli wzdłuż całego parapetu. Vimes sięgnął po pałkę.

— Na nich, chłopcy! — wrzasnął. — Pałki! Żadnych zabaw! Walić po palcach, niech grawitacja zrobi swoje! Niech spadają!

Schylił się, przycisnął do drewna i spróbował znaleźć jakiś otwór, by wyjrzeć…

— Ściągnęli wielkie balisty — odezwała się Sandra, która znalazła szczelinę kilka stóp dalej. — Mają…

Vimes odciągnął ją na bok.

— Co ty tu jeszcze robisz? — ryknął.

— Jest bezpieczniej niż na ulicy! — krzyknęła, stając z nim nos w nos.

— Nie, któryś z tych haków może cię trafić! — Wyjął nóż. — Masz, weź to… Jak zobaczysz gdzieś linę, to ją przetnij!

Przebiegał za osłoną chwiejnego parapetu, ale widział, że obrońcy dobrze sobie radzą. Zresztą nie wymagało to geniuszu taktycznego. Ludzie na poziomie ulicy strzelali przez wszystkie szczeliny, jakie udało im się znaleźć, a choć dokładne celowanie nie było łatwe, nie było też konieczne. Nic tak dobrze nie utrudnia ludziom skupienia się na pracy jak świst i stuk strzał dookoła.

Wspinający się byli za bardzo stłoczeni. Musieli być. Gdyby próbowali atakować szerokim frontem, na każdego czekałoby trzech obrońców. Za to teraz wchodzili sobie w drogę, a każdy, który spadał, pociągał za sobą kilku innych. Barykada miała pod dostatkiem szczelin i otworów, by każdy obrońca z piką mógł solidnie szturchać tych, którzy wdrapują się od zewnątrz.

To przecież głupie, myślał Vimes. Trzeba chyba tysiąca ludzi, żeby przełamać obronę, a i to dopiero wtedy, kiedy ostatnia pięćdziesiątka wbiegnie po zboczu zbudowanym z trupów całej reszty. Ktoś po drugiej stronie znów dokonał przemyśleń w stylu „uderzymy na nich w najmocniejszym punkcie, by pokazać, że nie żartujemy”. Na bogów, czy tak wygrywaliśmy wojny?

A jak ja bym to załatwił? Powiedziałbym Detrytusowi: „Detrytus, usuńcie tę barykadę” i zadbał o to, żeby obrońcy słyszeli. Tak bym zrobił. I po problemie.

Dalej na parapecie rozległ się wrzask. Hak trafił jednego ze strażników i przyciągnął go mocno do drewna. Vimes dotarł tam na czas, by zobaczyć, jak hak wbija się w ciało przez pancerz i kolczugę, atakujący podciąga się…

Złapał go jedną ręką na ramię z mieczem, a drugą wyprowadził cios. Żołnierz runął w chaos na dole.

Trafionym strażnikiem okazał się Nancyball. Twarz miał sinobladą, bezgłośnie otwierał i zamykał usta, a krew zbierała się w kałużę wokół jego stóp i przeciekała między deskami.

— Trzeba to z niego wyciągnąć… — powiedział Wiglet, chwytając hak.

Vimes go odepchnął. Kilka strzał świsnęło im nad głowami.

— To tylko narobi większych szkód. Zawołaj paru ludzi, zdejmijcie go stąd bardzo ostrożnie i zanieście do Lawna.

Vimes chwycił pałkę Nancyballa i opuścił ją na hełm następnego wspinacza.

— Jeszcze oddycha, sierżancie! — zawołał Wiglet.

— Pewnie, pewnie — zgodził się Vimes. Zadziwiające, jak bardzo ludzie pragną zobaczyć oznaki życia w zwłokach przyjaciela. — Więc bierz się do roboty i zanieś go do lekarza.

A jako człowiek, który w swoim czasie widział już wielu rannych, dodał w myślach: Jeśli Lawn zdoła go jakoś połatać, może stworzyć własną religię.

Szczęśliwy napastnik, który dostał się na szczyt barykady i nagle odkrył, że jest przeraźliwie samotny, rozpaczliwie próbował uderzyć mieczem. Vimes wrócił do pracy.

Ankh-Morpork dobrze sobie radziło w takich sytuacjach. Nauczyło się sobie radzić, choć nikt nigdy o tym nie dyskutował. Wydarzenia raczej płynęły niż następowały — to znaczy, że czasem naprawdę trudno było dostrzec granicę między „jeszcze niezrobione” a, „już się tym zajęto, staruszku”. Tak się to działo. Wydarzeniami się zajmowano.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż nocna»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż nocna» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż nocna»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż nocna» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x