— W istocie, panie, mam tu przy sobie egzemplarz…
— Tak, tak. Ale może powiedzcie mi, co z tą barykadą. Tą, która nadal stoi. — Spojrzał na zebranych w gabinecie ludzi.
— Wiesz o niej, panie? — zdziwił się Follett.
— Mam swoich informatorów. Wywołała spore zamieszanie, nieprawdaż… Jakiś człowiek zebrał całkiem sprawne siły, odciął nas od życiowo niezbędnych regionów miasta, rozbił organizację kapitana Swinga i odparł szturmy najlepszych sił, jakie przeciwko niemu wysłano. W dodatku jest tylko sierżantem, jak słyszałem.
— Czy mogę zasugerować, że warto rozważyć jego awans? — wtrąciła madame.
— Dokładnie o tym samym myślałem. — Małe oczka Snapcase’a błysnęły. — Jest również kwestia jego ludzi. Są lojalni, co?
— Najwyraźniej, panie. — Madame wymieniła zdziwione spojrzenia z doktorem Follettem.
Snapcase westchnął.
— Z drugiej strony, nie można karać żołnierza za lojalność wobec przełożonych, zwłaszcza w trudnych czasach. Nie ma powodu, by podejmować jakiekolwiek formalne działania przeciwko nim.
Oczy znów się spotkały. Wszyscy to poczuli: wrażenie, że ześlizguje się świat.
— Ale to nie dotyczy Keela — oświadczył Snapcase. Wstał i z kieszonki kamizelki wyjął tabakierę. — Pomyślcie chwilę, jeśli mogę prosić. Jaki władca mógłby tolerować takiego człowieka? Dokonał tego wszystkiego w ciągu kilku dni. Boję się nawet sobie wyobrażać, co mogłoby mu przyjść do głowy jutro. Sytuacja jest delikatna. Czy mamy stać się zakładnikami zwykłego sierżanta? Nie potrzebujemy, żeby ktoś taki jak Keel załatwiał sprawy po swojemu. Poza tym wiecie, że Sekcja Specjalna byłaby dla nas użyteczna. Po należytej reedukacji, ma się rozumieć.
— Mówiłeś chyba, panie, że chcesz go awansować — przypomniał bez ogródek doktor Follett.
Lord Snapcase zażył szczyptę tabaki i mrugnął raz czy dwa.
— Owszem — przyznał. — Awansować, jak to mówią, do chwały.
Zebrani umilkli. Jedna czy dwie osoby były przerażone. Niektórym zaimponował. W Ankh-Morpork człowiek nie pozostawał na szczycie, nie rozwijając w sobie pewnej pragmatycznej postawy życiowej, a Snapcase wyraźnie opanował ją z godną podziwu szybkością.
— Barykada jest usuwana? — Patrycjusz z głośnym kliknięciem zamknął tabakierę.
— Tak, panie — potwierdził doktor Follett. — Ze względu na powszechną amnestię — dodał tylko po to, by mieć pewność, że słowo to zostanie powtórzone.
Gildia Skrytobójców oprócz reguł miała także swój kodeks honorowy. Był to kodeks dość niezwykły, starannie skonstruowany, by pasował do ich potrzeb, ale był prawdziwym kodeksem. Nie zabija się bezbronnych ani służących, zabija się z bliska, dotrzymuje się słowa. A to było przerażające.
— Kapitalnie — ucieszył się Snapcase. — Idealna pora. Pełne ulice. Mnóstwo zamieszania. Pewne fragmenty nieodbudowane, ważne wiadomości nieprzekazane, lewica nie wie, co czyni prawica, trudności wynikłe z obecnej sytuacji, godne pożałowania. Nie, drogi doktorze, nie zamierzam niczego wymagać od waszej gildii. Szczęśliwie są tacy, których lojalność wobec miasta jest trochę mniej… warunkowa. Tak. A teraz, jeśli wolno, czeka mnie wiele pracy. Z radością spotkam się z państwem w późniejszym terminie.
Wszystkich gości delikatnie, ale stanowczo wypchnięto za drzwi.
— Wydaje się, że wróciliśmy do szkoły — mruknął doktor Follett, kiedy szli korytarzem.
— Ave! Duci novo, similis duci seneci — rzucił pan Slant tak oschle, jak tylko zombi potrafi. — Albo, jak mawialiśmy w szkole: Ave! Bossa nova, similis bossa seneca! — Zaśmiał się jak nauczyciel. Lubił martwe języki. — Oczywiście, gramatycznie to całkiem…
— A to znaczy…? — spytała madame.
— Oto nadchodzi nowy boss, taki sam jak stary boss — przetłumaczył doktor Follett.
— Doradzam cierpliwość — rzekł Slant. — Jest nowy w tej pracy. Może się jakoś przystosuje. Miasto potrafi znaleźć sposoby ominięcia problemów. Dajmy mu czas.
— Chcieliśmy przecież kogoś zdecydowanego — odezwał się ktoś w idącej z nimi grupie.
— Chcieliśmy kogoś, kto decyduje słusznie — odparła madame.
Przecisnęła się na czoło grupy, zbiegła po głównych schodach i wskoczyła do poczekalni.
Widząc ją, panna Palm wstała.
— Czy oni… — zaczęta.
— Gdzie Havelock? — zapytała madame.
— Tutaj. — Vetinari wysunął się z plamy cienia przy kotarach.
— Weź mój powóz. Odszukaj Keela. Ostrzeż go. Snapcase chce jego śmierci!
— Ale gdzie jest…
Madame wyciągnęła groźnie drżący palec.
— Zrób to natychmiast albo spadnie na ciebie klątwa ciotki!
Kiedy drzwi się zamknęły, lord Snapcase patrzył na nie przez chwilę, po czym zadzwonił. Jego sekretarz wsunął się do gabinetu przez prywatne wejście.
— Wszystko się układa? — zapytał Snapcase.
— Tak, panie. Są pewne sprawy wymagające uwagi waszej lordowskiej mości.
— Na pewno ludzie chcieliby wierzyć, że są. — Snapcase rozparł się w fotelu. — On się kręci?
— Niestety, nie, panie. Ale w ciągu godziny sprowadzę tu doświadczonego kręcimistrza…
— Dobrze. Zaraz, co to ja jeszcze… A tak. Czy w Gildii Skrytobójców są jacyś ambitni ludzie z przyszłością?
— Z pewnością są, wasza lordowska mość. Życzysz sobie, żebym przygotował dossier, powiedzmy, trzech z nich?
— Zrób to.
— Tak, panie. Liczne osoby pragną pilnie uzyskać audiencję u waszej…
— Niech czekają. Kiedy już objąłem patrycjat, chcę mieć z niego trochę przyjemności. — Przez chwilę Snapcase bębnił palcami o krawędź biurka. Wciąż obserwował drzwi. — Moje przemówienie inauguracyjne jest gotowe? Z bólem usłyszałem o niespodziewanej śmierci Windera, przepracowanie, nowe kierunki i tak dalej, zachować co najlepsze w starym, przyjmując co najlepsze z nowego, uwaga na niebezpieczne elementy, musimy ponieść ofiary i tak dalej, złączeni razem, dobro miasta?
— Właśnie tak, panie.
— Dodaj, że niezwykłym smutkiem przejęła mnie tragiczna śmierć sierżanta Keela, mam nadzieję, że odpowiedni pomnik stanie się symbolem zjednoczenia obywateli o wszelkich odcieniach opinii we wspólnym wysiłku i tak dalej, i temu podobne. Sekretarz zanotował szybko.
— Oczywiście, panie — rzekł.
Snapcase się uśmiechnął.
— Podejrzewam, że zastanawiasz się, czemu cię przyjąłem, choć pracowałeś dla mojego poprzednika, co?
— Nie, panie — odparł sekretarz, nie unosząc głowy.
Nie zastanawiał się. Po pierwsze, całkiem dobrze wiedział, a po drugie, istniały sprawy, nad którymi bezpieczniej jest się nie zastanawiać.
— Dlatego że umiem rozpoznać talent, kiedy na niego trafię — wyjaśnił Snapcase.
— To bardzo miło ze strony waszej lordowskiej mości, że mi to mówi — zapewnił gładko sekretarz.
— Wiele szorstkich kamieni po oszlifowaniu staje się klejnotami.
— Dokładnie tak, panie — powiedział sekretarz.
Pomyślał tak samo: Dokładnie tak, panie — ponieważ przekonał się, że pewnych opinii bezpieczniej nie myśleć. W szczególności zaliczają się do nich frazy typu „Co za mały dupek”.
— Gdzie mój nowy dowódca gwardii?
— O ile wiem, kapitan Carcer jest teraz na tylnym dziedzińcu. Napomina swoich ludzi, i to bardzo stanowczo.
— Przekaż mu, że chcę się z nim natychmiast widzieć — polecił Patrycjusz.
— Oczywiście, panie.
Rozbiórka barykady wymagała czasu. Nogi krzeseł, deski, łóżka, drzwi i drewniane belki osiadły w splątaną masę. Ponieważ każdy element do kogoś należał, a mieszkańcy Ankh-Morpork dbają o swoją własność, rozbiórka przebiegała metodą powszechnej kłótni. Nie najmniej ważnym z powodów było to, że ludzie, którzy poświęcili dla wspólnego dobra stołek na trzech nogach, usiłowali teraz odebrać komplet krzeseł pokojowych. Występowało sporo podobnych problemów.
Читать дальше