Inne woły, czekające na wielkie ciągnięcie, patrzyły, jak koledzy się zbliżają. Już wcześniej były niespokojne po upadku machiny, a teraz owiał je smród przerażenia i wściekłości; spróbowały się oddalić i wbiegły na czekających za nimi łuczników, którzy z kolei usiłowali wbiec na kawalerię. Konie nie miały skłonności do uprzejmego traktowania uzbrojonych ludzi, a znalazły się także w stanie pewnego zaniepokojenia. Wyładowały się więc, kopiąc wściekle każdego, kto się zbliżył.
Z barykady trudno było ocenić, co działo się potem. Jednak odgłosy brzmiały bardzo interesująco i dość długo.
Sierżant Colon zamknął usta.
— Niech to wszystkie demony, sierżancie — rzekł z podziwem.
W oddali brzęknęło rozbijane szkło.
— Oni tu wrócą — stwierdził Vimes.
— Tak, ale nie wszyscy — odparł Wiglet. — Dobra robota, sierżancie.
Vimes spojrzał w tył. Sam wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, jak typowa ofiara ataku kultu bohatera.
— Miałem szczęście, chłopcze — powiedział. — Ale zawsze warto pamiętać o drobnych szczegółach i nie bać się zabrudzić sobie rąk.
— Teraz możemy wygrać, sierżancie — szepnął Sam.
— Nie, nie możemy. Ale możemy odsunąć przegraną, aż nie będzie już taka bolesna. — Vimes zwrócił się do pozostałych. — No dobra, chłopcy, wracamy do pracy. Mieliśmy trochę zabawy, lecz ranek jeszcze daleko.
Wieści się rozeszły, zanim jeszcze zsunął się z barykady na ziemię. Tłum klaskał, a ci z bronią dumnie wypinali piersi. Pokazaliśmy im, co? Nie lubią smaku zimnej stali, ci… no… ci inni mieszkańcy Ankh-Morpork! Pokażemy im jeszcze, co?
A cała akcja wymagała tylko paru klinów, trochę surowego imbiru i wiele szczęścia. Drugi raz coś takiego się nie uda.
Może nie musi… Pamiętał, co wtedy słyszał o zamachu. Wszystko było niezwykle tajemnicze. Winder został zabity w sali pełnej ludzi, a jednak nikt niczego nie widział. Sugerowano użycie magii, czemu gwałtownie zaprzeczyli magowie. Niektórzy historycy uważali, że zamach się udał, ponieważ pilnujących pałacu żołnierzy odesłano do szturmowania barykad, ale to nie odpowiadało na podstawowe pytanie. Dla kogoś, kto potrafi zasztyletować człowieka w jasno oświetlonej sali pełnej ludzi, paru gwardzistów w ciemności nie byłoby chyba żadną przeszkodą.
Oczywiście, gdy Snapcase został już Patrycjuszem, i tak nikt nie starał się specjalnie wyjaśnić faktów. Ludzie wypowiadali opinie w rodzaju „możliwe, że nigdy nie poznamy prawdy”, co w osobistym słowniku Vimesa oznaczało: „Znam prawdę, albo myślę, że ją znam, i mam wściekłą nadzieję, że nie wyjdzie na jaw, bo wszystko jest już dobrze poukładane”.
A może nie przegramy?
Keel nie rozbił Grubej Marty. W tamtej teraźniejszości nie została użyta. Żołnierze nie byli tak głupi, żeby tego próbować. Takie zabawki są skuteczne przy niewielkich barykadach obsadzonych przez cywilów, ale mogą budzić tylko śmiech, kiedy wystawia się je przeciwko solidnym umocnieniom bronionym przez zawodowców. Teraz został z niej wrak, więc atakujący muszą szybko stworzyć jakiś nowy plan. A czas płynie…
Może nie przegramy?
Muszą tylko się utrzymać. Ludzie na szczycie mają krótką pamięć. Winder tajemniczo umarł, niech żyje lord Snapcase! I nagle wszyscy buntownicy stają się bohaterskimi bojownikami o wolność. A na cmentarzu zostaje siedem pustych grobów…
Czy wtedy zdoła powrócić? Przypuśćmy, że madame miała rację i zaproponują mu stanowisko dowódcy, nie żeby go przekupić, ale dlatego że zasłużył? To by zmieniło historię!
Wyjął cygarnicę i spojrzał na inskrypcję.
Zastanówmy się, pomyślał. Gdybym nigdy nie spotkał Sybil, to byśmy się nie pobrali, ona nie kupiłaby mi cygarnicy, więc teraz bym na nią nie patrzył…
Wpatrywał się pilnie w ozdobne wygrawerowane litery, niemal pragnąc, by zniknęły… Nie zniknęły.
A ten stary mnich mówił, że cokolwiek się zdarzy, już pozostaje. Vimes wyobraził sobie Sybil, Marchewę, Detrytusa i całą resztę, zastygłych w chwili, po której już nigdy nie przyjdzie następna.
Chciał wrócić do domu. Chciał tak bardzo, że drżał na samą myśl o tym. Ale jeśli ceną za to ma być sprzedanie tych dobrych ludzi nocy, jeśli ceną jest wypełnienie tych grobów, jeśli ceną jest rezygnacja z walki, z użycia każdej znanej sztuczki… to jest za wysoka.
Nie podejmował decyzji; wiedział o tym. Wszystko działo się o wiele niżej od obszarów mózgu, gdzie podejmowane są decyzje. To było coś wbudowanego. Nie istniał żaden wszechświat, nigdzie, w którym Sam Vimes by ustąpił, ponieważ wtedy nie byłby już Samem Vimesem.
Napis wciąż trwał na srebrze, choć teraz trochę rozmazany, ponieważ łzy wzbierały Vimesowi w oczach. To były łzy gniewu, przede wszystkim na samego siebie. Nic już nie mógł zrobić. Nie kupował biletu i nie chciał tu przychodzić, ale teraz pędził ze wszystkimi i nie mógł wysiąść aż do końca.
Co jeszcze mówił ten stary mnich? Historia znajdzie sposób? No cóż, powinna więc wpaść na naprawdę dobry pomysł, gdyż teraz musi się zmierzyć z Samem Vimesem.
Uniósł głowę i zobaczył, że przygląda mu się młody Sam.
— Nic panu nie jest, sierżancie?
— Nie, wszystko dobrze.
— Tylko że siedzi pan tu od dwudziestu minut i patrzy na swoje cygara.
Vimes odchrząknął, schował cygarnicę i wziął się w garść.
— Oczekiwanie to połowa przyjemności — powiedział.
Noc płynęła wolno. Dotarły wieści z barykad przy mostach i bramach. Były jakieś ataki, ale raczej w celu wypróbowania siły woli obrońców niż dokonania poważnego wyłomu. Przybywało coraz więcej dezerterów.
Jednym z powodów wysokiego poziomu dezercji było to, że ludzie o praktycznych umysłach szybko rozpracowali subtelne zasady ekonomii. W Republice Ulicy Kopalni Melasy brakowało okazałych i ważnych gmachów — tych, które tradycyjni rewolucjoniści powinni zdobywać. Nie miała urzędów państwowych ani banków, a świątyń zaledwie kilka. Była praktycznie całkiem pozbawiona istotnych budynków miasta.
Obejmowała tylko całkiem nieważne regiony, na przykład cały dystrykt rzeźniczy, rynek maślany i serowy. Byli tu handlarze tytoniem, wytwórcy świec, większość składów owoców i warzyw oraz magazyny ziarna i mąki. To oznaczało, że republikanie skazani byli na głód rzeczy ważnych, takich jak rząd, usługi bankowe i zbawienie duszy. Byli za to samowystarczalni w zakresie rzeczy banalnych i codziennych, takich jak żywność i napoje.
Ludzie godzą się czekać na zbawienie bardzo długo, ale wolą, kiedy obiad zjawia się w ciągu godziny.
— Prezent od chłopaków na Rzeźniczej, sierżancie — oznajmił Dickins, przyjeżdżając załadowanym wozem. — Powiedzieli, że inaczej tylko się zepsuje. Będzie dobrze, jak je rozdzielę do kuchni polowych?
— A co masz? — spytał Vimes.
— Głównie steki. — Stary sierżant uśmiechnął się szeroko. — Ale w imię rewolucji wyzwoliłem worek cebuli. — Zauważył, jak Vimesowi zmienia się twarz. — Nie, sierżancie. Właściciel mi je dał. Powiedział, że proszą się o zjedzenie.
— A nie mówiłem? Każdy posiłek będzie bankietem w republice ludowej! — zawołał Reg Shoe. Wciąż trzymał swój wielki notes; ludzie w rodzaju Rega mają taką skłonność. — Moglibyście przewieźć to wszystko do oficjalnego magazynu, sierżancie?
— Jakiego magazynu?
Reg westchnął.
— Cała ta żywność musi trafić do wspólnego magazynu, skąd będzie rozdzielona przez moich delegatów, zgodnie…
Читать дальше