Terry Pratchett - Straż nocna

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż nocna» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2008, ISBN: 2008, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż nocna: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż nocna»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Komendant Sam Vimes ze Straży Miejskiej Ankh-Morpork miał wszystko. Ale teraz wrócił do swojej własnej, twardej i ostrej przeszłości, pozbawiony nawet ubrania, które miał na sobie, gdy uderzyła błyskawica.
Życie w przeszłości jest trudne. Śmierć w przeszłości jest niezwykle łatwa. Musi jednak przeżyć, by wykonać swoją robotę. Ma wyśledzić mordercę, nauczyć swoje młodsze ja, jak być dobrym gliną, i zmienić rezultat krwawej rewolucji. Jest też pewien problem: jeśli wygra, straci żonę, straci dziecko, straci przyszłość.
Dyskowa „Opowieść o jednym mieście”, z pełnym zespołem ulicznych urwisów, dam negocjowalnego afektu, rebeliantów, tajnej policji i innych dzieci rewolucji.
Prawda! Sprawiedliwość! Wolność!
I Jajko Na Twardo!

Straż nocna — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż nocna», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zaczepią je o barykadę, odwrócą woły w zaprzęgu, może dodadzą jeszcze czwórkę zwierząt, a wtedy wszystko, co zostało zbudowane z drewna, się rozpadnie.

Pomiędzy wozem a barykadą, próbując uciec przed zgnieceniem, kłębiła się masa przerażonych ludzi.

— Ma pan jakieś rozkazy, sierżancie? — zapytał Colon. Podciągnął się obok Vimesa. Spojrzał na ulicę. — O rany…

— Tak. W takich chwilach przydaje się w straży parę trolli — stwierdził Vimes. — Myślę, że Detr…

— Trolli? Ha, nie pracowałbym z żadnym trollem — oświadczył Colon. — Za tępe są, żeby słuchać rozkazów.

Pewnego dnia się przekonasz, pomyślał Vimes.

— No dobra — powiedział. — Każdy, kto nie ma albo nie powinien mieć broni, niech się wycofa jak najdalej. Wyślij Dickinsowi wiadomość, że potrzebujemy tu wszystkich, których może przysłać, ale… Czekaj!

Co się zdarzyło poprzednio? Były liczne akcje przeciwko barykadom, lecz miały tylko odwrócić uwagę, kiedy kawaleria zachodziła ich od zewnątrz. Czegoś takiego jednak nie pamiętał.

Popatrzył na zbliżającą się machinę. Pod krawędzią kołyszącej się ściany, po drugiej stronie, była zwykle wąska półka dla kuszników, którzy mieli stamtąd strzelać do każdego, kto próbowałby przeszkadzać oddziałowi burzącemu. I teraz, w zdradzieckim, migotliwym blasku pochodni Vimes dostrzegał tam twarz Carcera. Nawet z tej odległości było w jej wyrazie coś przeraźliwie znajomego.

Swing nie żył. A kiedy w ogólnym zamieszaniu wszyscy biegali bez celu, człowiek stanowczy mógł dostać się na szczyt dzięki samemu tupetowi. Mnie się przecież udało, pomyślał Vimes.

Zszedł z barykady i zmierzył wzrokiem swoich ludzi.

— Potrzebny mi ochotnik, nie, nie ty, Sam. Wiglet, ty się nadasz. Twój ojciec jest stolarzem, tak? No więc za rogiem jest warsztat stolarski. Biegnij tam i przynieś mi parę młotków, drewniane kliny albo długie gwoździe… coś kolczastego. Biegiem, biegiem, już!

Wiglet pognał wzdłuż ulicy.

— Teraz… chwileczkę… potrzeba mi świeżego imbiru, tak jakoś za dwa pensy. Nancyball, pobiegnij za róg do aptekarza, dobrze?

— Na co się przyda, sierżancie? — zdziwił się Sam.

— Żeby poimbirować to i owo.

Vimes zdjął hełm i pancerz. Skinął na szczelinę, przez którą płynął strumień uciekinierów.

— Fred, musimy wyjść tędy. Dasz radę zrobić nam przejście?

— Postaram się, sierżancie. — Colon wyprostował ramiona.

— Zatrzymamy to draństwo. Nie mogą go przesuwać za szybko, a przy tym hałasie i zamieszaniu nikt niczego nie zauważy… Szybki jesteś, Billy…

— Złapałem wszystko, co było, sierżancie — wysapał Wiglet, który podbiegł, niosąc nieduży worek. — Wiem, co pan chce zrobić, sierżancie. Kiedy byłem dzieckiem, robiliśmy takie numery dla zabawy…

— Ja też — przyznał Vimes. — O, jest już mój imbir. Ach, znakomity. Aż łzy stają w oczach. W porządku, Billy? Gotowi, Fred.

Niezbędny okazał się cały ciężar Colona, z popychającym od tyłu Vimesem, by przez wystraszony tłum dostać się do świata poza barykadą. W ciemności Vimes przecisnął się między ludźmi do bocznej ściany machiny oblężniczej. Była jak sunący wzdłuż ulicy wielki, powolny taran; z powodu tłumu poruszała się szarpnięciami w tempie wolniejszym od spacerowego. Vimes wyobrażał sobie, że Carcera pewnie bawi taka przejażdżka.

Skrył się pod wozem, niezauważony przez nikogo. Chwycił młotek i klin z worka Wigleta.

— Załatw lewe tylne koło, Billy, i uciekaj.

— Ale sierżancie…

— To rozkaz. Wydostań się stąd, wróć i jak najszybciej ściągnij ludzi z ulicy. Już!

Vimes przeczołgał się do jednego z przednich kół i czekał w gotowości, trzymając klin między kołem a osią. Gdy wóz zatrzymał się na moment, wcisnął klin w szczelinę i dobił młotkiem. Zdążył uderzyć jeszcze raz, nim wóz zaskrzypiał, sugerując, że woły znowu pchnęły. Wyczołgał się z powrotem i odebrał worek od Billy’ego. Niski strażnik obejrzał się jeszcze i z ociąganiem wypełzł między las nóg.

Vimes zdążył wbić trzeci klin, nim gdzieś z tyłu rozległy się głośne krzyki — sygnał, że brak postępów został zauważony. Koła zakołysały się i zablokowały jeszcze mocniej. Teraz raczej spadną, niż kliny dadzą się wyjąć.

Jednak woły to bardzo silne zwierzęta. Dostateczna ich liczba nie miałaby żadnych kłopotów z pociągnięciem wozu razem z barykadą. Ale miłe, naprawdę miłe jest to, że ludzie traktują barykadę jak coś, na co trzeba się dostać, nie coś, zza czego się wychodzi…

Vimes przemykał się w hałaśliwej, chaotycznej ciemności. Byli tu żołnierze, strażnicy i uciekinierzy, a wszyscy przeklinali i krzyczeli na siebie. W migotliwych cieniach Vimes stanowił jedynie kolejną sylwetkę w tłumie. Z pewną miną przecisnął się dookoła, do wytężających siły wotów i poganiacza szturchającego zwierzęta kijem. Humor poprawił mu fakt, iż człowiek ów wygląda na takiego, który zalicza sześć trafień z dziesięciu przy pytaniu, „Jak się nazywasz?”.

Nawet się nie zatrzymał. Najważniejsze, to nie dać temu drugiemu szansy na powiedzenie „Ale…”, nie wspominając nawet o „A niby za kogo się pan uważasz, do demona?”. Odsunął poganiacza i przyjrzał się ponuro mokrym od potu zwierzakom.

— No tak… Widzę już, na czym polega problem — stwierdził tonem człowieka, który o wołach wie wszystko. — Dostały glagicy. Ale zaraz coś na to poradzimy. Przytrzymaj mu ogon… Szybciej, człowieku!

Poganiacz wołów zareagował na rozkazujący ton. Vimes chwycił grudkę imbiru. No to jazda, pomyślał. Przynajmniej jest tam ciepło w taką chłodną noc.

— W porządku, teraz ten drugi… już. Gotowe. Teraz pójdę z drugiej strony, żeby… no, po prostu pójdę… — wymamrotał Vimes i odbiegł w mrok.

Przecisnął się przez tłum i zanurkował w mały otwór.

— Już dobrze, sierżancie. Wypatrzyłem, że pan wraca, przez krzesła z jadalni pani Rutherfordowej — powiedział Fred Colon i postawił go na nogi. — Zatrzymał ją pan, nie ma co! Naprawdę… ugh…

— Tak jest, nie podawaj mi ręki, dopóki się nie umyję. — Vimes ruszył do pompy.

Nadstawiał ucha, czy zza barykady nie dobiegną jakieś niezwykle odgłosy. Przez kilka sekund nie było żadnych. A potem usłyszał.

Po jego wizycie u wołów przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Tyle że — bardzo powoli — zwierzęta zaczęły zezować, a potem — również powoli — ślepia zaszły im krwią. Wiele trzeba czasu, by coś zaczęło się dziać w głowie wołu, ale kiedy już zacznie, dzieje się potężnie.

Muczenie zabrzmiało z początku cicho, lecz stopniowo nabierało mocy. Był to niski głos, który przetaczał się po pradawnej tundrze i niósł ówczesnym ludziom wiadomość, że oto nadchodzi kolacja albo śmierć, a w obu wypadkach bardzo wkurzona. Był to głos wielkiej bestii, jednak wciąż jeszcze za małej, by pomieścić wszelkie emocje, jakie wzbierają w jej wnętrzu. A teraz brzmiał w duecie.

Vimes, który wciągnął się na szczyt barykady, zobaczył uciekających ludzi. Potem cała Gruba Marta zadygotała. Nie robiło to wielkiego wrażenia, jeśli człowiek nie wiedział, że właśnie szarpnęło się na bok kilka ton drewna. Rozległy się trzaski, dwa zablokowane koła Grubej Marty odpadły, a całość runęła w chmurze płomieni, odłamków, dymu i kurzu.

Vimes liczył pod nosem. Doszedł do dwóch, gdy koło wytoczyło się z dymu i pomknęło ulicą. To dzieje się zawsze.

Ale zamieszanie jeszcze się nie skończyło. Woły, zaplątane w resztki dyszli i uprzęży, stały się rozwścieczoną i złączoną bestią, która tylko sześć nóg z ośmiu może postawić na ziemi. Dość nierówno, lecz z zadziwiającą prędkością popędziły w kierunku przeciwnym do barykady.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż nocna»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż nocna» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż nocna»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż nocna» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x