Terry Pratchett - Straż nocna

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż nocna» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2008, ISBN: 2008, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż nocna: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż nocna»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Komendant Sam Vimes ze Straży Miejskiej Ankh-Morpork miał wszystko. Ale teraz wrócił do swojej własnej, twardej i ostrej przeszłości, pozbawiony nawet ubrania, które miał na sobie, gdy uderzyła błyskawica.
Życie w przeszłości jest trudne. Śmierć w przeszłości jest niezwykle łatwa. Musi jednak przeżyć, by wykonać swoją robotę. Ma wyśledzić mordercę, nauczyć swoje młodsze ja, jak być dobrym gliną, i zmienić rezultat krwawej rewolucji. Jest też pewien problem: jeśli wygra, straci żonę, straci dziecko, straci przyszłość.
Dyskowa „Opowieść o jednym mieście”, z pełnym zespołem ulicznych urwisów, dam negocjowalnego afektu, rebeliantów, tajnej policji i innych dzieci rewolucji.
Prawda! Sprawiedliwość! Wolność!
I Jajko Na Twardo!

Straż nocna — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż nocna», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie jestem buntownikiem! — wrzasnął Nobby. — I niech pan mnie nie nazywa buntownikiem! Nie jestem buntownikiem, jestem chłopakiem z Ankh-Morpork, właśnie, i jestem z tego dumny! Ha, pan się pomylił! Nigdy nie byłem buntownikiem i to okrutne tak mówić! Jestem porządnym chłopcem i tyle!

Wielkie łzy pociekły mu po policzkach, zmywając brud i odsłaniając pod nim głębsze warstwy brudu.

Major nie miał doświadczenia w takich sprawach. Zdawało się, że każdy dostępny na twarzy chłopca otwór cielesny tryska cieczą. Szukał pomocy u Gabitassa.

— Jesteście żonaci, kawalerzysto? Co powinniśmy z nim zrobić?

— Mogę mu przyłożyć w ucho, sir — zaproponował Gabitass.

— To bardzo nieczułe zachowanie, kawalerzysto! Zaraz, mam tu gdzieś chusteczkę…

— Aha… Mam swoją wycieraczkę, dzięki, łaski nie potrzebuję.

Nobby pociągnął nosem i wyjął z kieszeni chustkę. Właściwie to wyjął ich kilka tuzinów, wśród nich jedną z haftowanymi inicjałami C.M.-S. Były splątane razem jak u iluzjonisty, a wlokły za sobą kilka sakiewek i z sześć łyżek.

Nobby wytarł twarz pierwszą i wcisnął całą kolekcję z powrotem do kieszeni. I uświadomił sobie, że wszyscy na niego patrzą.

— No co? — zapytał wyzywająco.

— Opowiedz nam o tym Keelu — polecił major.

— Nie wiem o niczym — odpowiedział odruchowo Nobby.

— Aha, to znaczy, że wiesz o czymś — ucieszył się major. Należał do osób, które lubią tego rodzaju drobne tryumfy.

Nobby spojrzał tępo. Kapitan pochylił się do starszego oficera.

— Tylko według zasad logiki formalnej, sir — szepnął starszemu oficerowi. — Zgodnie z zasadami gramatyki stosowanej, to tylko zaakcen…

— Gadaj zaraz o Keelu! — krzyknął major.

— Wie pan co, majorze? Może lepiej zostawić takie sprawy fachowcom? — odezwał się ktoś.

Major uniósł wzrok. Do namiotu wszedł Carcer ze swoimi ludźmi. Znów się uśmiechał.

— Złapaliście sobie jeńca, jak widzę — stwierdził. Podszedł bliżej i przyjrzał się Nobby’emu. — To na pewno jakiś prowodyr, nie ma co. Zaczął gadać? Jakoś mi się nie wydaje. Żeby wydobyć z takich chłopaczków najlepsze sekrety, potrzebne jest specjalne przeszkolenie, haha.

Wsunął dłoń do kieszeni. Kiedy ją wyjął, kostki palców otaczał mosiądz.

— No więc, mój mały… — zaczął. Żołnierze przyglądali mu się ze zgrozą. — Wiesz, kim jestem, prawda? Jestem z Sekcji Specjalnej. I widzę was teraz dwóch. Pierwszy to wesoły chłopak, który ma zamiar pomóc prawowitym władzom w ich sprawach, a drugi to pyskujący łobuz, który próbuje być sprytny. Jeden z tych chłopców ma przyszłość przed sobą i wszystkie zęby. A teraz pewien zabawny fakt na mój temat: mam takie swoje przyzwyczajenie, że nigdy nie zadaję pytania po raz drugi. No więc… nie jesteś przestępcą, prawda?

Nobby wielkimi, przerażonymi oczami wpatrywał się w kastet. Pokręcił głową.

— Robisz to, co musisz, żeby przeżyć, tak?

Nobby przytaknął.

— I właściwie myślę, że byłeś całkiem porządnym chłopcem, dopóki nie spotkałeś tych rebeliantów. Śpiewałeś hymny i takie tam…

Nobby kiwnął głową.

— Ten człowiek, który przedstawia się jako sierżant Keel, jest prowodyrem buntu, tak?

Nastąpił moment wahania, a potem Nobby podniósł rękę.

— Eee… Każdy robi to, co on powie. To jest to samo? — zapytał.

— Tak. Ma charyzmę?

Nobby wciąż patrzył na kastet.

— Eee, no… nie wiem. Nie słyszałem, żeby dużo kaszlał.

— A o czym rozmawiają ludzie za barykadami, mój mały?

— No… o Wolności i Prawdzie, i Sprawiedliwości, i innych — odparł Nobby.

— Aha! Buntownicze gadanie! — Carcer się wyprostował.

— Tak? — zdziwił się major.

— Może mi pan wierzyć, majorze. Jeśli spotka pan grupę ludzi używających takich słów, to planują coś niedobrego. — Carcer zerknął na Nobby’ego. — Tak się zastanawiam, czy nie mam w kieszeni jakiejś nagrody dla grzecznego chłopca… O, jest… czyjeś ucho. Jeszcze ciepłe. Trzymaj, mały!

— Ojej… Dzięki!

— A teraz uciekaj daleko stąd, bo ci flaki wypruję.

Nobby wybiegł.

Carcer stanął nad rozpostartą na stole mapą.

— Och, planujecie wycieczkę. To miłe. Nie chcemy przecież rozzłościć buntowników, prawda? Czemu pan nie atakuje, majorze, do wszystkich demonów?

— Przecież oni nie…

— Traci pan żołnierzy, którzy do nich przechodzą! Opanowali już czwartą część miasta! A pan chce się zakradać od tyłu. Przez most, jak widzę, a potem ulicą Wiązów. Dyskretnie, znaczy. Jakby się pan wystraszył! — Carcer walnął pięścią w stół.

Major aż podskoczył.

— Nie boję się nikogo! — skłamał.

— Pan teraz uosabia miasto! — oświadczył Carcer. Kropelka piany pojawiła się w kąciku jego ust. — Oni się skradają. Pan nie. Pan jedzie do nich otwarcie i posyła ich do piekła, oto co pan robi! Oni wykradają panu ulice! Pan je odbiera! Oni postawili się poza prawem! Pan niesie prawo do nich!

Odstąpił. Maniakalna wściekłość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

— Taka jest moja rada — powiedział. — Oczywiście panowie sami najlepiej się znają na swojej pracy. Ja i ci z moich chłopców, którzy pozostali, idziemy walczyć. Jestem pewien, że ich lordowskie moście będą zadowoleni ze wszystkiego, co panów zdaniem dało się zrobić.

Wyszedł. Niewymowni ruszyli za nim.

— Ehm… Dobrze się czujesz, Clive? — zaniepokoił się kapitan.

Widział jedynie białka oczu majora.

— Co za okropny człowiek — stwierdził cicho major.

— No… Tak, oczywiście. Z drugiej strony…

— Tak, tak, wiem. Nie mamy wyboru. Otrzymaliśmy rozkazy. Ten… ten śmierdziel ma rację. Jeśli rankiem ta przeklęta barykada nadal będzie tam stała, to koniec z moją karierą. Twoją również. Pokaz siły, twarda walka, nie brać jeńców… tyle mówią rozkazy. Durne rozkazy.

Westchnął.

— Przypuszczam, że moglibyśmy odmówić… — zastanowił się kapitan.

— Oszalałeś? I co potem? Nie bądź głupi, Tom. Zbierz ludzi, każ zaprzęgać woły…Jeśli już trzeba, zróbmy z tego niezłe przedstawienie. I miejmy to za sobą.

Ktoś nim potrząsnął. Vimes otworzył oczy i spojrzał na własną twarz, młodszą, mniej pooraną zmarszczkami i bardziej przestraszoną. — Co?

— Sprowadzili machiny oblężnicze, sierżancie! Nadchodzą ulicą, sierżancie!

— Co? To kretyństwo! Tam jest najwyższa barykada! Paru ludzi może jej bronić!

Poderwał się na nogi. To musi być manewr odciągający! Ale głupi manewr! Akurat tutaj Waddy z kolegami ustawili w poprzek dwa ciężkie wozy, które stały się jądrem solidnego muru z drewna i rupieci. Pozostało tylko wąskie, niskie przejście, żeby ludzie mogli się przedostać. Wkraczali do Republiki Ulicy Kopalni Melasy z głowami na wysokości odpowiedniej dla delikatnego stuknięcia, gdyby okazali się żołnierzami. W tej chwili cisnęli się tamtędy jak szczury.

Vimes wspiął się na barykadę i wyjrzał na zewnątrz. Z przeciwnego końca ulicy, otoczona płonącymi pochodniami, zbliżała się wielka ściana metalu. Tyle tylko dało się zobaczyć w mieście bez świateł. Ale wiedział, co to takiego.

Nazywano ją Grubą Martą i była zamocowana na ciężkim wozie. Widywał już takie machiny. Za wozem idą pewnie dwa woły, które je pchają. Ściany nie są z litego metalu, stanowią jedynie zewnętrzną powłokę, by obrońcy nie mogli podpalić drewnianych desek pod spodem. A wszystko służy tylko jako osłona dla ludzi, którzy — w tym przytulnym schronie — trzymają wielkie i ciężkie haki na długich łańcuchach…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż nocna»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż nocna» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż nocna»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż nocna» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x