Annagramma rozejrzała się nerwowo.
— W takim razie czy możesz mi pożyczyć łopatę?
— Annagrammo! Nie możesz rozkopywać grobu panny Spisek!
— Ale potrzebne mi czaszki! — upierała się Annagramma. — Tamtejsi ludzie… Całkiem jak za starych czasów! Własnoręcznie wybieliłam całą chatę! A wiesz, ile czasu zajmuje wybielenie czerni? I narzekali! Nie chcą mieć nic wspólnego z kryształoterapią! Mówią, że panna Spisek dawała im lepkie czarne lekarstwo, które smakowało obrzydliwie, ale działało! I stale pytają mnie o swoje głupie i drobne problemy, a ja nie mam pojęcia, o co im chodzi. Na dodatek dziś rano umarł jeden człowiek, a ja muszę go ułożyć i siedzieć przy nim przez całą noc. No wiesz, to jest takie… fuj…
Tiffany zerknęła na nianię Ogg, która siedziała w fotelu i paliła fajkę. Kiedy dostrzegła minę Tiffany, mrugnęła porozumiewawczo i wstała.
— Zostawię was teraz, dziewczęta, żebyście mogły porozmawiać. Dobrze?
— Dobrze, nianiu. I proszę, nie podsłuchuj pod drzwiami.
— Prywatną rozmowę? Cóż za pomysł! — obruszyła się niania, wychodząc do kuchni.
— Nie będzie słuchać? — upewniła się Annagramma. — Bo chyba umrę, jeśli pani Weatherwax się o tym dowie.
Tiffany westchnęła. Czy Annagramma w ogóle cokolwiek wie?
— Oczywiście, że będzie — odparła. — Jest czarownicą.
— Ale obiecała, że nie!
— Będzie podsłuchiwać, a potem uda, że nic nie wie. I nikomu nic nie powie. W końcu to jest jej chata.
Annagramma była wyraźnie zdesperowana.
— A we wtorek prawdopodobnie będę musiała iść odebrać poród gdzieś w dolinie! Przyszła jakaś starucha i gęgała mi o tym.
— Pewnie u pani Owslick — domyśliła się Tiffany. — Przecież zostawiłam ci notatki. Nie przeczytałaś ich?
— Sądzę, że pani Skorek je sprzątnęła — wyjaśniła Annagramma.
— Powinnaś je przejrzeć! Pisałam przez całą godzinę! — powiedziała Tiffany z wyrzutem. — Trzy kartki papieru! Ale uspokój się, co? Nie uczyłaś się akuszerstwa?
— Pani Skorek twierdzi, że poród jest zjawiskiem naturalnym i należy pozwolić naturze działać swoim trybem — oświadczyła Annagramma, a Tiffany była pewna, że usłyszała zza kuchennych drzwi pogardliwe parsknięcie. — Ale znam kojącą inkantację.
— No tak… na pewno pomoże.
— Pani Skorek uważa, że wiejskie kobiety wiedzą, jak się zachować — rzekła Annagramma z nadzieją. — Mówiła, że należy zaufać ich ludowej mądrości.
— No więc ta staruszka, która cię odwiedziła, to pani Obble, a ona posiada tylko prostą ludową ignorancję. Jeśli się na nią nie uważa, przykłada do ran gnijące liście. Pamiętaj, z tego, że kobieta nie ma zębów, nie wynika jeszcze, że jest mądra. To może znaczyć, że jest głupia już od bardzo dawna. Nie dopuszczaj jej w pobliże pani Owslick i jej dziecka. Poród i tak nie będzie łatwy.
— Znam bardzo dużo zaklęć, które pomagają…
— Nie! Żadnej magii! Tylko tyle, żeby stłumić ból! Na pewno to potrafisz…
— Tak, ale pani Skorek uważa…
— To czemu nie pójdziesz prosić o pomoc pani Skorek?
Annagramma wytrzeszczyła oczy. Ostatnie zdanie padło trochę głośniej, niż Tiffany zamierzała. A po chwili twarz Annagrammy wykrzywiła się w czymś, co ona sama uważała pewnie za przyjazny wyraz. Wyglądała jak trochę szalona.
— Hej, mam świetny pomysł! — zawołała rozpromieniona jak kryształ, który właśnie ma się rozpaść. — Może wrócisz do chaty i będziesz dla mnie pracować?
— Nie, mam co innego do roboty.
— Ale tak dobrze ci wychodzi wszystko, co brudzące, Tiffany. — Głos Annagrammy aż ociekał słodyczą. — Wydaje się, że przychodzi ci to całkiem naturalnie.
— Zaczęłam pomagać przy odbieraniu jagniąt, kiedy byłam jeszcze mała. To dlatego. Małe ręce lepiej potrafią wsunąć się do środka i rozplatać co trzeba.
Teraz Annagramma miała minę zaszczutego zwierzęcia — jak zawsze, kiedy stawała wobec czegoś, czego od razu nie rozumiała.
— Do środka owcy? To znaczy przez…
— Tak. Oczywiście.
— Rozplatać?
— Czasami jagnięta próbują się rodzić tyłem.
— Tyłem… — powtórzyła Annagramma słabym głosem.
— A bywa jeszcze gorzej, kiedy są dwojaczki.
— Dwojaczki… — I nagle Annagramma odezwała się pewniej, jakby znalazła błąd w wywodach Tiffany: — Widziałam bardzo dużo obrazków pasterzy i owiec, i nigdy na nich nic takiego nie było. Myślałam, że trzeba tylko… no, stać i patrzeć, jak owce jedzą trawę.
Zdarzały się takie chwile, kiedy wydawało się, że świat byłby lepszy, gdyby Annagramma oberwała czasami w ucho. Te głupie, bezmyślne zniewagi, absolutny brak zainteresowania kimkolwiek prócz niej samej, traktowanie wszystkich, jakby byli głusi i trochę tępi… Bywało, że w człowieku krew wrzała ze złości. Ale godził się z tym, bo niekiedy można było zajrzeć pod tę maskę. I była tam wystraszona, rozgorączkowana twarzyczka spoglądająca na świat jak królik na lisa, krzycząca na niego w nadziei, że sobie pójdzie i nie zrobi jej krzywdy. A na spotkaniu czarownic, które powinny być mądre, przekazano jej gospodarstwo, jakie byłoby trudnym zadaniem dla każdego.
To nie miało sensu.
Nie, to nie miało sensu.
— Tak zdarza się tylko przy trudnych porodach — wyjaśniła Tiffany. Myśli pędziły jej w głowie. — A to znaczy, że w ciemności, w deszczu i na zimnie. Malarzy jakoś nigdy nie ma wtedy w pobliżu. To doprawdy zadziwiające.
— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — zaniepokoiła się Annagramma. — Jakby mnie tu wcale nie było!
Tiffany zamrugała. No dobrze, pomyślała. Jak powinnam rozwiązać tę sprawę?
— Wiesz co? Przyjdę i pomogę ci z tym układaniem zmarłego — obiecała bardzo spokojnie. — I pewnie mogę ci pomóc z panią Owslick. Można też poprosić Petulię, jest dobra. Ale czuwanie przy zwłokach musisz załatwić sama.
— Siedzieć przez całą noc przy kimś nieżywym? — Annagramma zadrżała.
— Weź książkę i poczytaj.
— Pewnie mogłabym wyrysować krąg ochronny dookoła krzesła…
— Nie — przerwała Tiffany. — Żadnej magii. Pani Skorek musiała ci przecież o tym mówić?
— Ale krąg ochronny…
— Ściąga uwagę. Coś może się zjawić, żeby sprawdzić, po co to narysowałaś. Nie przejmuj się, trzeba czuwać przy zmarłym tylko po to, żeby starzy ludzie byli zadowoleni…
— Eee… Kiedy mówiłaś, że coś może się pojawić…
— Co do czaszek — ciągnęła Tiffany — to zaczekaj chwilę. Poszła na górę i odszukała katalog Boffo, który ukryła w swojej starej walizce. Zwinęła go starannie, wróciła i wręczyła Annagrammie.
— Nie oglądaj tego teraz — powiedziała. — Zaczekaj, aż będziesz sama. Może podsunie ci jakieś pomysły. Przylecę do ciebie wieczorem, koło siódmej.
Kiedy Annagramma wyszła, Tiffany usiadła i zaczęła liczyć cichutko. Dotarła do pięciu, kiedy wkroczyła niania Ogg i zaczęła energicznie odkurzać kilka bibelotów. Dopiero po chwili spytała:
— Och, twoja przyjaciółka już sobie poszła?
— Myślisz, że jestem głupia?
Niania przestała udawać, że robi porządki.
— Nie wiem, o czym mówisz, bo przecież nic nie słyszałam. Ale gdybym słuchała, pomyślałabym, że nie masz co liczyć na podziękowania. Tak uważam.
— Babcia nie powinna się wtrącać — oświadczyła Tiffany.
— Nie powinna, tak? — Twarz niani nawet nie drgnęła.
— Nie jestem głupia, nianiu. Wiem, o co w tym chodziło.
Читать дальше