* * *
Śnieg pokrył Kredę. Padał wokół owiec, które na jego tle wydawały się brudnożółte. Przesłaniał gwiazdy, ale lśnił własnym blaskiem. Lepił się do okien domów i rozmywał pomarańczowe światło świec. Nigdy jednak nie zdoła zasypać zamku. Zamek wznosił się na kopcu, spory kawałek od wioski — kamienna wieża władająca chatami krytymi strzechą. Wioska wyglądała, jakby wyrosła z tej ziemi, ale zamek ją przybił. Mówił: Posiadam.
Roland w swoim pokoju pisał starannie. Nie zwracał uwagi na łomot za drzwiami.
Annagramma, Petulia, panna Spisek — listy Tiffany pełne były dziwnie brzmiących imion. Czasami próbował sobie te osoby wyobrazić i zastanawiał się, czy Tiffany ich nie wymyśliła. Cała ta sprawa z czarownictwem wydawała się nie taka, jak się spodziewał. Wydawała się…
— Słyszysz, niedobry chłopcze? — Głos ciotki Danuty brzmiał tryumfalnie. — Teraz drzwi są zakratowane także z tej strony! Ha! Sam wiesz, że to dla twojego dobra! Zostaniesz tam, dopóki nie zdecydujesz się przeprosić!
…raczej ciężką pracą. Szlachetną, to prawda: odwiedzaniem chorych i w ogóle, ale czasochłonną i nie bardzo magiczną. Słyszał o „tańczeniu bez tego, co pod spodem” i starał się sobie tego nie wyobrażać. Ale i tak chyba nic takiego się nie działo. Nawet loty na miotle wyglądały…
— I wiemy o twoim ukrytym przejściu, o tak! Jest już zamurowane! Nie będziesz więcej grał na nosie kuzynkom, które tak się dla ciebie starają!
…nieciekawie. Przerwał na chwilę, patrząc obojętnie na starannie ułożone obok łóżka stosy bochenków chleba i kiełbas. Dziś w nocy powinienem przynieść trochę cebuli, pomyślał. Generał Tacticus twierdzi, że cebule są niezrównane dla właściwego działania systemu trawiennego, jeśli nie można zdobyć świeżych owoców.
O czym tu napisać, o czym tu napisać?… Tak! Opowie jej o przyjęciu. Pojechał tam tylko dlatego, że ojciec — podczas jednej ze swych lepszych chwil — go o to poprosił. Należy utrzymywać dobre stosunki z sąsiadami, chociaż nie z krewnymi! Przyjemnie było opuścić zamek; mógł zostawić konia w stajni pana Gamely’ego, gdzie ciotkom nie przyszłoby do głowy go szukać. Tak, Tiffany na pewno chętnie poczyta o przyjęciu.
Ciotki znowu krzyczały, tym razem o zamknięciu na klucz drzwi do pokoju jego ojca. I zablokowały sekretne przejście… Czyli pozostał mu tylko obluzowany kamień za gobelinem w sąsiednim pokoju, chwiejny kamień posadzki, który pozwalał zeskoczyć do pokoju niżej, no i oczywiście łańcuch za oknem, dzięki któremu mógł się opuścić aż na ziemię. A na biurku, na książce generała Tacticusa, leżał pełny zestaw nowych, błyszczących zamkowych kluczy. Poprosił o nie pana Gamely’ego. Kowal był człowiekiem rozsądnym i dostrzegł sens wyświadczenia tej przysługi przyszłemu baronowi.
Roland będzie mógł wchodzić i wychodzić, niezależnie od tego, co wymyślą ciotki. Mogą dręczyć ojca, mogą wrzeszczeć, ile tylko zechcą, ale nigdy go nie pokonają.
Wiele można się nauczyć z książek.
* * *
Zimistrz się uczył. To praca trudna i powolna dla kogoś, kto ma mózg z lodu. Ale nauczył się o bałwanach. Lepiła je mniejsza odmiana ludzi. To było interesujące. Jeśli nie liczyć tych w spiczastych kapeluszach, ludzie tego większego rodzaju chyba go nie słyszeli. Wiedzieli, że niewidzialne istoty nie odzywają się do nich z pustej przestrzeni.
Ale ci mniejsi jeszcze nie odkryli, co jest niemożliwe.
W wielkim mieście stał wielki śniegowy bałwan.
Prawdę mówiąc, należałoby go nazwać raczej bałwanem błotnym. Technicznie rzecz biorąc, był to śnieg, ale zanim opadł na ziemię przez wielkomiejskie mgły, dymy i smog, był już szary z odcieniem żółci, a na chodniki trafiało to, co wyrzuciły z rynsztoków koła przejeżdżających wozów. W najlepszym razie był to bałwan w większości śniegowy. Jednak troje brudnych dzieciaków lepiło go, ponieważ lepienie czegoś, co można nazwać bałwanem, to rzecz, którą się robi. Nawet jeśli jest żółty.
Poradziły sobie jak najlepiej z tym, co udało im się znaleźć — dały mu dwa końskie jabłka jako oczy i zdechłego szczura zamiast nosa.
Wtedy właśnie bałwan przemówił — w ich głowach.
Mali ludzie, czemu to robicie?
Chłopiec, który mógł być starszym chłopcem, spojrzał na dziewczynkę, która mogła być starszą dziewczynką.
— Powiem, że to usłyszałem, jeśli ty też powiesz, że usłyszałaś. Dziewczynka była jeszcze dostatecznie mała, by nie pomyśleć:
„Bałwany nie mówią”, kiedy właśnie jeden z nich się odezwał. Wyjaśniła więc:
— Trzeba je umocować, żeby zrobić z ciebie bałwana.
Czy to czyni mnie człowiekiem?
— Nie, bo… — Zawahała się.
— Bo nie masz wnętrzności — oświadczyło trzecie dziecko.
Mogło być młodszym chłopcem albo młodszą dziewczynką, ale było kuliste pod licznymi warstwami odzieży, więc nie dało się tego określić. Miało różową wełnianą czapkę z pomponem, ale to też o niczym nie świadczy. Ktoś jednak się o nie troszczył, ponieważ wyhaftował P i L na jego rękawiczkach, F i T od frontu i z tyłu płaszczyka, G na górze czapki oraz prawdopodobnie D pod spodem gumowych butów. To oznaczało, że wprawdzie nie wiadomo, czym było, za to łatwo dało się poznać, czy stoi właściwym końcem do góry i w którą stronę patrzy.
Przejechał wóz, wyrzucając kolejną falę błota.
Wnętrzności? — powtórzył sekretny głos bałwana.
Zrobione ze specjalnego pyłu, tak! Ale jakiego?
— Z żelaza — odparł natychmiast być może starszy chłopiec. — Dość żelaza, żeby zrobić gwóźdź.
— A tak, rzeczywiście, tak to idzie — zgodziła się być może starsza dziewczynka. — No… „Żelaza tyle, by zrobić gwóźdź… Wody tyle, by utopić krowę…”.
— Psa — poprawił być może starszy chłopiec. — To było: „Wody dość, by utopić psa, siarki dość, by przegnać pchły”. I jeszcze „Trucizny dość, by zabić krowę”.
Co to jest? — zdziwił się zimistrz.
— To taka… dawna piosenka — odparł być może starszy chłopiec.
— Raczej coś w rodzaju wiersza — poprawiła go być może starsza dziewczynka. — Wszyscy go znają.
— Ma tytuł „To są rzeczy, które tworzą człowieka” — dodało dziecko, które stało właściwym końcem do góry.
Powiedzcie mi resztę! — zażądał zimistrz.
I powiedzieli mu na zachlapanym śnieżnym błotem chodniku — tyle, ile pamiętali.
Kiedy skończyli, być może starszy chłopiec zapytał z nadzieją:
— Czy jest jakaś szansa, że możemy z tobą polecieć?
Nie , odparł zimistrz. Muszę szukać rzeczy. Rzeczy, które tworzą człowieka.
* * *
Pewnego popołudnia, kiedy niebo już szarzało, ktoś zastukał gorączkowo do drzwi niani. Okazało się, że to Annagramma, która niemal przewróciła się do środka. Wyglądała strasznie i szczękała zębami.
Niania i Tiffany postawiły ją przed kominkiem, ale zaczęła mówić, zanim rozgrzały się jej zęby.
— Czczczaszszkkki — wymamrotała. No pięknie, pomyślała Tiffany.
— Co z nimi? — spytała, gdy niania Ogg wbiegła z kuchni z kubkiem gorącego kakao.
— Czczaszszki pppanny Sppisekk!
— Tak? Co z nimi?
Annagramma napiła się z kubka.
— Co z nimi zrobiłaś? — zapytała.
Kakao spływało jej po brodzie.
— Zakopałam.
— O nie… Dlaczego?
— To były czaszki. Nie można zostawiać czaszek na wierzchu.
Читать дальше