— Jak ci nie wstyd, strzelać do młodej damy? — strofowała starca niania, poprawiając mu przy tym poduszki. — A pani Dowser się skarży, że do niej też strzelasz, kiedy przychodzi cię odwiedzić — dodała, stawiając koszyk obok łóżka. — Nie można tak traktować porządnej kobiety, która przynosi ci jedzenie. Wstydź się!
— Przepraszam, nianiu — wymamrotał pan Hogparsley. — To dlatego że ona jest chuda jak grabie i chodzi w czerni. Przy słabym świetle łatwo się pomylić.
— Pan Hogparsley leży i czeka na Śmierć, Tiff — powiedziała niania Ogg. — Pani Weatherwax pomogła ci zrobić te specjalne strzały i pułapki. Zgadza się, Bill?
— Pułapki? — szepnęła Tiffany.
Niania szturchnęła ją tylko i wskazała podłogę. Wszędzie były zapadnie z groźnie sterczącymi kolcami — wszystkie wyrysowane węglem drzewnym.
— Pytałam, czy się zgadza, Bill? — powtórzyła niania, podnosząc głos. — Pomogła ci z pułapkami!
— Tak, pomogła — zgodził się pan Hogparsley. — Ha! Nie chciałbym się jej narazić!
— Słusznie! Więc żadnego strzelania do nikogo oprócz Śmierci, jasne? Inaczej pani Weatherwax już ci więcej nie pomoże.
Niania postawiła butelkę na drewnianej skrzyni służącej panu Hogparsleyowi za nocną szafkę.
— To twój syrop, świeżo przyszykowany. Mówiła ci, gdzie masz trzymać swój ból?
— Siedzi mi tutaj, na ramieniu, nianiu. I nie sprawia kłopotów. Niania dotknęła ramienia i zastanowiła się.
— To taki brązowo — biały zygzak? Taki jakby obły?
— Tak jest, nianiu. — Pan Hogparsley wyciągnął korek z butelki. — Wije się tam, a ja się z niego śmieję.
Nagle cały pokój wypełnił aromat jabłek.
— Duży się robi — zauważyła niania. — Pani Weatherwax zajrzy tu dzisiaj, żeby go zabrać.
— I dobrze, nianiu. — Staruszek napełnił kubek po brzegi.
— Postaraj się do niej nie strzelać, co? Strasznie ją to złości. Kiedy wyszły z chaty, znów padało — wielkie puszyste płatki oznaczały głęboki śnieg rano.
— Na dziś to już wszystko — stwierdziła niania Ogg. — Muszę jeszcze załatwić parę spraw w Kromce, ale jutro podlecimy tam na miotłach.
— Ten bełt, który do nas wystrzelił… — zaczęła Tiffany.
— Wyobrażony — uśmiechnęła się niania.
— Ale przez chwilę wyglądał jak prawdziwy!
Niania parsknęła.
— Nie uwierzysz, do czego Esme Weatherwax potrafi skłonić czyjąś wyobraźnię!
— Do takich rzeczy jak pułapki na Śmierć?
— O tak. Wiesz, przynajmniej staruszek ma jakieś zajęcie. Jest już w drodze do Wrót. Ale Esme zadbała przynajmniej, żeby nie czuł bólu.
— Bo ten ból unosi się nad jego ramieniem?
— Tak. Usunęła go poza ciało, więc Bill nie cierpi. — Śnieg skrzypiał pod stopami niani.
— Nie wiedziałam, że można tak zrobić!
— Ja też potrafię przy drobnych sprawach, bólu zęba albo podobnych. Ale Esme to prawdziwa mistrzyni. Żadna z nas nie jest zbyt dumna, by ją wezwać. Wiesz, jest bardzo dobra z ludźmi. To zabawne, bo właściwie ich nie lubi.
Tiffany spojrzała w niebo. Niania, jak się okazało, była niewygodną towarzyszką — zauważała wszystko.
— Zastanawiasz się, czy twój ukochany się nie zjawi? — spytała z szerokim uśmiechem.
— Nianiu! Jak możesz!
— Ale to prawda, przyznaj — powiedziała niania, która nie znała uczucia wstydu. — Oczywiście, jeśli się zastanowić, to zawsze jest w pobliżu. Chodzisz poprzez niego, czujesz go na skórze, tupiesz, żeby zrzucić go z butów, kiedy wchodzisz do domu…
— Nie mów już o tym, dobrze? — poprosiła Tiffany.
— A czym jest czas dla żywiołaka? — ciągnęła niania. — No i przypuszczam, że te śniegowe płatki same się nie robią. Zwłaszcza kiedy trzeba dobrze przedstawić ręce i nogi…
Na pewno zerka na mnie kątem oka, żeby sprawdzić, czy się czerwienię, pomyślała Tiffany.
Wtedy niania szturchnęła ją w bok i wybuchnęła tym swoim śmiechem, od którego nawet kamień by się zarumienił.
— I ciesz się! — powiedziała. — Sama miałam paru takich chłopaków, których teraz chętnie bym strzepnęła z butów!
* * *
Tiffany szykowała się już do snu, kiedy pod poduszką znalazła książkę.
Tytuł, wypisany ogniście czerwonymi literami, brzmiał: „Zabawka namiętności”, autorstwa Marjory J. Gorsett. Mniejszym drukiem wypisano: „Bogowie i Ludzie mówili, że ich miłość nie będzie szczęśliwa, ale nie chcieli słuchać! Autorka »Pękniętych serc« prezentuje pełną udręki opowieść o burzliwym romansie!!”.
Obrazek na okładce ukazywał z bliska młodą kobietę o brązowych włosach i w sukni — zdaniem Tiffany — raczej skąpej; i włosy, i suknię szarpał wiatr. Ta kobieta wydawała się rozpaczliwie zdeterminowana, a także nieco zmarznięta. Młody człowiek na koniu obserwował ją z pewnej odległości. Wydawało się, że szaleje burza z piorunami.
Dziwne. Książka miała wewnątrz pieczęć biblioteki, a niania nie korzystała z biblioteki. Tak czy inaczej nie zaszkodzi trochę poczytać przed zdmuchnięciem świecy…
Tiffany zaczęła od strony pierwszej. Potem przeszła do strony drugiej. Kiedy dotarła do dziewiętnastej, wstała i przyniosła „Słownik Nieocenzurowany”.
Miała starsze siostry i coś niecoś wiedziała na te tematy, tłumaczyła sobie. Ale Marjory J. Gorsett popełniła kilka wręcz śmiesznych błędów. Dziewczęta z Kredy nieczęsto uciekały przed młodym człowiekiem dostatecznie bogatym, by stać go było na własnego konia — w każdym razie nie za długo i zawsze dając mu szansę, by je dogonił. A Megs, bohaterka książki, najwyraźniej nie miała pojęcia o rolnictwie. Żaden młody człowiek nie zainteresuje się kobietą, która nie potrafi podać krowie lekarstwa albo przenieść prosiaka. W czym może taka pomóc na farmie? To, że będzie stała sobie z ustami jak wiśnie, nie załatwi dojenia krów ani strzyżenia owiec. A to kolejna sprawa. Czy Marjory J. Gorsett wie cokolwiek o owcach? To była owcza farma latem, tak? No to kiedy oni strzygą te owce? To druga najważniejsza ceremonia w roku owczej farmy, a ona nic o niej nie napisała?
Oczywiście, mogli hodować jakieś polle habbakuki albo nizinne cobbleworthy, które nie wymagają strzyżenia, ale to rzadkie rasy i każda rozsądna autorka z pewnością by o tym wspomniała.
No i scena w rozdziale piątym, kiedy Megs zostawiła owce i poszła z Rogerem zbierać orzechy… Przecież to bez sensu! Owce mogły powędrować dokądkolwiek, a oni byli naprawdę głupi, jeśli sądzili, że w czerwcu znajdą orzechy.
Przeczytała jeszcze kawałek i pomyślała: Och. Rozumiem. Hm. Ha. Czyli jednak wcale nie orzechy. W Kredzie takie rzeczy nazywa się szukaniem kukułczych gniazd.
Przerwała, by zejść na dół po nową świecę. Wróciła do łóżka, rozgrzała stopy i czytała dalej.
Czy Megs powinna wyjść za chmurnego, ciemnookiego Williama, który miał już dwie i pół krowy, czy ulec Rogerowi, który nazywał ją swoją dumną pięknością i najwyraźniej był złym człowiekiem, ponieważ dosiadał czarnego rumaka i nosił wąsik?
Ale dlaczego uważa, że musi wyjść za któregoś z nich? — zastanawiała się Tiffany. A poza tym zbyt wiele czasu marnuje na wymowne opieranie się o różne rzeczy i dąsanie się. Czy tam w ogóle nikt nie pracuje? A jeśli ona zawsze tak się ubiera, złapie jakieś przeziębienie.
Zadziwiające, co skłonni są znosić ci mężczyźni. Ale to pobudza do myślenia.
Zdmuchnęła świecę i wsunęła się łagodnie pod kołdrę, która była biała jak śnieg.
Читать дальше