Gonagiel przygryzł ustnik mysich dud i zadumany spoglądał na płatki śniegu. Ale pytanie Roba chyba przebiło się jakoś do jego myśli, bo odpowiedział.
— Co łon może widzieć o ludziach? Nie jest nawet toki żywy jako łowad, a psecie taki potenzny jako może. I robi słodkie łocy do wielkiej ciut wiedźmy. Cemu? Cym łona może być dlo niego? Co zrobi dalej? Powim wam jedno: ten śnieg to ino pocontek. Tsa nom uważać, Rob. To się może źle skońcyć…
* * *
W górach 990 393 072 007 Tiffany Obolałych wylądowało lekko na starym zbitym śniegu na zboczu i spowodowało lawinę, która zniosła ponad setkę drzew i myśliwską chatę. Nie była to wina Tiffany.
Nie była to jej wina, że ludzie ślizgali się na śnieżnej pokrywie z niej albo nie mogli otworzyć drzwi, bo leżała w zaspach za progiem. Albo byli trafiani jej całymi garściami ciskanymi przez małe dzieci. Większość jej stopniała przed śniadaniem następnego dnia, a zresztą nikt nie zauważył niczego niezwykłego — oprócz czarownic, które nie przyjmują niczego na wiarę, oraz mnóstwa dzieci, których nikt nie słuchał.
Mimo to Tiffany obudziła się bardzo zakłopotana.
Panna Spisek wcale jej nie pomagała.
— Przynajmniej cię lubi — oświadczyła, ze złością nakręcając swój zegarek.
— Nic o tym nie wiem, panno Spisek — odparła Tiffany. Wcale nie miała ochoty na tę rozmowę. Zmywała po śniadaniu, pochylona nad zlewem, plecami do czarownicy. Była zadowolona, że panna Spisek nie widzi jej twarzy, a również — skoro już o tym mowa — że ona nie widzi twarzy panny Spisek.
— Ciekawe, co by na to powiedział ten twój młody człowiek.
— O jakim młodym człowieku pani mówi, panno Spisek? — spytała Tiffany z kamiennym spokojem.
— Pisze do ciebie listy, dziewczyno!
I podejrzewam, że pani je czyta moimi oczami, pomyślała Tiffany.
— Roland? To tylko przyjaciel… tak jakby.
— Tak jakby przyjaciel?
Nie dam się wciągnąć, zdecydowała Tiffany. Założę się, że się uśmiecha. Zresztą to przecież nie jej sprawa.
— Tak — powiedziała. — Właśnie tak, panno Spisek. Tak jakby przyjaciel.
Nastąpiła chwila ciszy, którą Tiffany wykorzystała, by wyszorować dno żelaznego rondla.
— To ważne, żeby mieć przyjaciół — przyznała panna Spisek głosem delikatniejszym niż poprzednio. Brzmiało to tak, jakby Tiffany wygrała. — Kiedy już skończysz, moja droga, bądź tak miła i przynieś mój woreczek z rzeczami do urządzenia.
Tiffany wykonała polecenie, a potem wybiegła do mleczarni. Zawsze chodziła tam z przyjemnością. Mleczarnia przypominała jej o domu; lepiej się tam myślało, mogła…
U dołu drzwi pojawiła się serokształtna dziura, ale Horacy leżał w swojej wyłamanej klatce i bardzo cichutko mruczał „mnmnmnmn”, co mogło być serowym pochrapywaniem. Zostawiła go w spokoju i zajęła się porannym mlekiem.
Przynajmniej nie padał śnieg. Czuła, że się czerwieni, i starała się o tym nie myśleć.
Przecież dziś wieczorem będzie sabat. Czy inne dziewczęta coś wiedzą? Ha! Oczywiście! Czarownice zwracają uwagę na śnieg, zwłaszcza jeśli jest dla kogoś krępujący.
— Tiffany! — zawołała panna Spisek. — Chcę z tobą pomówić! — Panna Spisek rzadko kiedy nazywała ją Tiffany.
Teraz trzymała urządzenie. Jej widząca mysz wisiała niezgrabnie między kawałkami kości i wstążeczkami.
— To bardzo niedogodne — stwierdziła i podniosła głos. — No juz, gamonie! Wyłazić! Wim, żeście tam som! Widzę, jak no mnie pacycie!
Głowy Feeglów wysunęły się zza praktycznie wszystkiego.
— Dobrze. Siadaj, Tiffany Obolała!
Tiffany usiadła pospiesznie.
— I jeszcze w takiej chwili — mruknęła panna Spisek, odkładając urządzenie. — Bardzo niedogodne. Ale nie ma wątpliwości. — Urwała na moment, po czym rzekła: — Pojutrze umrę. W piątek, tuż przed wpół do siódmej rano.
Było to poważne oświadczenie i nie zasługiwało na taką odpowiedź.
— Łoj, to fatalnie, strocić taki pikny weekend — rzekł Rob Rozbój. — A pódzies w jakiesik łodne miejsce?
— Ale… nie może pani umrzeć! — wybuchnęła Tiffany. — Ma pani sto trzynaście lat, panno Spisek!
— Wiesz, dziecko, najprawdopodobniej to właśnie jest powodem — odparła spokojnie panna Spisek. — Nikt ci nie mówił, że czarownice otrzymują ostrzeżenie, kiedy mają umrzeć? Zresztą lubię dobre pogrzeby.
— Ano, ni ma to jako dobro stypa — zgodził się Rob. — Dużo picia i tańcowania i śpiwów, i uctowania, i picia.
— Może będzie słodka sherry — uprzedziła panna Spisek. — Co do ucztowania, to mówią, że właściwie nie można popełnić błędu z kanapką z szynką.
— Ale nie może pani tak… — zaczęła Tiffany i zamilkła, kiedy panna Spisek szybko jak kura odwróciła głowę.
— …tak cię zostawić? To chciałaś powiedzieć.
— Eee… nie — skłamała Tiffany.
— Będziesz musiała się przeprowadzić do kogoś innego — uprzedziła panna Spisek. — Nie jesteś jeszcze tak doświadczona, żeby przejąć tę chatkę… Nie wtedy, kiedy czekają inne dziewczyny…
— Wie pani, że nie chcę zostać w górach na zawsze.
— O tak, panna Tyk mi powiedziała. Chcesz wrócić do swoich małych kredowych wzgórz.
— Wcale nie są małe! — zaprotestowała Tiffany głośniej, niż zamierzała.
— Tak, to był rzeczywiście dość ciężki okres — stwierdziła bardzo spokojnie panna Spisek. — Napiszę kilka listów, które zaniesiesz do wioski, a potem masz wolne do wieczora. Pogrzeb urządzimy jutro po południu.
— Słucham? Zanim pani umrze?
— No pewnie! Nie rozumiem, czemu nie miałabym się trochę zabawić.
— Dobre kombinowanie! — pochwalił Rob Rozbój. — To je taki wiośnie scegół, co to ludziom nigdy jakosik nie wpado do głowy.
— Nazywamy to przyjęciem pożegnalnym — wyjaśniła panna Spisek. — Tylko dla czarownic, naturalnie. Inni są zwykle dość nerwowi, nie mam pojęcia dlaczego. A z tej jaśniejszej strony, mamy świetną szynkę, którą w zeszłym tygodniu podarował nam pan Armbinder za rozstrzygnięcie kwestii własności kasztanowca. I chętnie jej skosztuję.
* * *
Godzinę później Tiffany wyruszyła z kieszeniami pełnymi liścików do rzeźników, piekarzy i farmerów w okolicy. Była trochę zaskoczona przyjęciem.
— Panna Spisek nie umrze w jej wieku — oświadczył rzeźnik, ważąc kiełbaski. — Słyszałem, że Śmierć przychodził już po nią, a ona zatrzasnęła przed nim drzwi!
— Trzynaście tuzinów kiełbasek poproszę — rzekła Tiffany. — Ugotowanych i dostarczonych na miejsce.
— Jesteś pewna, że ona umrze? — zapytał rzeźnik, a na jego twarzy pojawiła się niepewność.
— Nie. Ale ona jest pewna.
Piekarz powiedział:
— Nie wiesz o tym jej zegarze? Kazała go zrobić, kiedy jej serce umarło. To takie jakby nakręcane serce, rozumiesz?
— Doprawdy? — zdziwiła się Tiffany. — Więc kiedy jej serce umarło, a ona zamówiła nowe, mechaniczne, jak przeżyła, zanim było gotowe?
— Och, pewno magicznie, to jasne.
— Ale serce pompuje krew, a zegar panny Spisek jest na zewnątrz jej ciała. Nie ma żadnych… rurek…
— Pompuje krew magicznie — wyjaśnił piekarz. Mówił wolno i przyglądał się jej dziwnie. — Jak możesz być czarownicą, jeśli nie wiesz takich rzeczy?
Tak samo było wszędzie. Całkiem jakby sama myśl o tym, że panny Spisek zabraknie, miała nieodpowiedni kształt i nie chciała się zmieścić w żadnej głowie. Panna Spisek ma sto trzynaście lat, tłumaczyli, a praktycznie nie słyszy się o ludziach, którzy umierają, mając sto trzynaście lat. To żart, mówili. Albo że ma zwój podpisany krwią, a z niego wynika, że będzie żyła wiecznie. Albo że ktoś musiałby ukraść jej zegar, żeby umarła, albo że za każdym razem, kiedy Mroczny Kosiarz po nią przychodził, okłamywała go co do swego nazwiska lub odsyłała do kogoś innego. A może zwyczajnie gorzej się poczuła…
Читать дальше