— Ale ona… — zaczęła panna Tyk, ponieważ żaden nauczyciel nie lubi, kiedy ktoś inny bardzo długo mówi.
— I co się stało w tamtej chwili? — ciągnęła niepowstrzymanie babcia Weatherwax. — Lato, Zima i Tiffany. Jeden wirujący moment! A potem się rozdzielają. Kto wie, co się poplątało? Zimistrz nagle zachowuje się tak głupio, że mógłby nawet być takim ciut jakby… człowiekiem.
— W co ona się wmieszała?
— W taniec, panno Tyk. Taniec, który nigdy się nie kończy. I nie może zmienić kroków… jeszcze nie. Przez jakiś czas musi tańczyć, jak on jej zagra.
— Wiele może jej zagrozić — stwierdziła panna Tyk.
— Ma w sobie moc wzgórz.
— Ale miękkich wzgórz. Łatwo je zetrzeć.
— Proszę pamiętać, że sercem kredy jest krzemień. Ostrzejszy niż każdy nóż.
— Śnieg może przysypać wzgórza.
— Nie na zawsze.
— Kiedyś tak się stało — rzekła panna Tyk, która miała już dość tej zabawy. — A w każdym razie na tysiące lat. Epoka lodu. Wielkie bestie brnęły w śniegu i kichały na całym świecie.
— To możliwe. — Oczy babci błysnęły. — Oczywiście nie było mnie wtedy tutaj. Tymczasem musimy pilnować naszej dziewczyny.
Panna Tyk popijała herbatę. Mieszkanie u babci Weatherwax było w pewnym sensie ciężką próbą. Ten garnek z kawałkami kurczaka z zeszłej nocy, jak się okazało, nie był przeznaczony dla niej, tylko dla Ciebie. Czarownice zjadły solidną grochówkę na boczku, bez — co ważne — boczku. Babcia wyjęła wielki kawał tłustego boczku na sznurku, wysuszyła starannie i zachowała na później. Mimo że głodna, panna Tyk była pod wrażeniem — babcia potrafiłaby ściąć skórkę z sekundy.
— Podobno panna Spisek usłyszała swój Zew — powiedziała.
— Tak. Jutro pogrzeb.
— To trudne gospodarstwo [3] Gospodarstwo: Obszar codziennej odpowiedzialności czarownicy. Może to być jedna wioska, może być cały świat.
— zauważyła panna Tyk. — Już od bardzo, bardzo dawna mieli tam pannę Spisek. Ciężka praca dla nowej czarownicy.
— Tak, niełatwo będzie wejść w tę… rolę — zgodziła się babcia.
— Rolę?
— Miałam na myśli funkcję, oczywiście.
— A kogóż pani tam umieści? — zapytała panna Tyk, ponieważ lubiła pierwsza wiedzieć. Ponadto starała się przy każdej okazji mówić „kogóż”. Uważała, że tak jest bardziej literacko.
— To nie ode mnie zależy — odparła surowo babcia. — Nie mamy w czarownictwie żadnych przywódczyń, wie pani o tym dobrze.
— W samej rzeczy — zgodziła się panna Tyk, która wiedziała również, że właśnie babcia Weatherwax jest tą przywódczynią, której nie mają czarownice. — Ale zgaduję, że pani Skorek zaproponuje młodą Annagrammę, a panna Skorek ma ostatnio całkiem spore poparcie. Zapewne dzięki temu, że pisze książki. Sprawia, że czarownictwo wydaje się ekscytujące.
— Wie pani, że nie lubię czarownic, które próbują narzucać swoją wolę innym czarownicom — oświadczyła babcia Weatherwax.
— Oczywiście. — Panna Tyk starała się nie roześmiać.
— Postaram się jednak rzucić w rozmowie pewne imię — zapewniła babcia Weatherwax.
Z brzękiem, jak podejrzewam, pomyślała panna Tyk.
— Petulia Chrzestna całkiem dobrze się rozwija — zauważyła. — Jest niezłą czarownicą do wszystkiego.
— Tak, ale głównie do wszystkiego, co ma związek ze świniami. Myślałam o Tiffany Obolałej.
— Co? Nie sądzi pani, że to dziecko ma dość kłopotów?
Babcia Weatherwax uśmiechnęła się lekko.
— No cóż, panno Tyk, wie pani przecież, co mówią: jeśli chcesz, żeby coś zostało zrobione, powierz to komuś, kto jest zapracowany. A młoda Tiffany już wkrótce będzie bardzo zapracowana.
— Co pani ma na myśli?
— Hm… Nie jestem pewna, ale bardzo mnie ciekawi, co się będzie działo z jej stopami…
* * *
W noc przed pogrzebem Tiffany nie spała dobrze. Krosno panny Spisek klikało i klakało przez cały czas, ponieważ czarownica miała zamówienie na pościel i chciała je wykonać.
Robiło się już jasno, kiedy Tiffany zrezygnowała i wstała, w tej właśnie kolejności. Przynajmniej zdąży sprzątnąć w obórce i wydoić kozy, zanim weźmie się do innych prac. Zimny wiatr zrywał z ziemi chmury śniegu.
Kiedy popychała taczkę nawozu na pryzmę kompostu, która dymiła lekko w szarym brzasku, usłyszała brzęczenie. Przypominało dźwięki dzwonków wiatrowych, które panna Pullunder miała rozwieszone po całym domu, tylko że tamte były nastrojone na nutę nieprzyjemną dla demonów.
Brzęknięcia dobiegały z miejsca, gdzie latem znajdował się zagon róż. Stare krzewy kwitły pięknie, a kwiaty były tak czerwone, że niemal — tak jest — czarne.
Teraz róże kwitły znowu. Ale były…
— Jak ci się podobają, owczarko? - usłyszała głos.
Nie pojawił się w jej głowie, w żadnej z myśli, a doktor Bustle nie budził się nigdy przed dziesiątą. To był jej własny głos, dobiegający z jej własnych warg. Ale nie pomyślała tych słów i nie zamierzała ich wymawiać.
A teraz biegła z powrotem do chaty. Tego również nie postanawiała uczynić, jednak nogi zadziałały same. Nie był to strach, nie w ścisłym sensie; tyle że nagle bardzo zapragnęła znaleźć się gdzie indziej, nie w tym ogrodzie przed wschodem słońca, gdzie wiatr podrywa śnieg z ziemi i wypełnia powietrze drobniutkimi jak mgła kryształkami lodu.
Przebiegła przez drzwi komórki i zderzyła się z ciemną postacią, która powiedziała:
— Um, przepraszam.
A zatem była to Petulia. Należała do osób, które przepraszają, kiedy ktoś nadepnie im na nogę. W tej chwili trudno byłoby sobie wyobrazić przyjemniejszy widok.
— Wiesz, wezwali mnie, żeby jakoś pomóc trudnej krowie, i wiesz, umm, nie warto już było wracać do łóżka — wyjaśniła Petulia i dodała: — Dobrze się czujesz?
— Usłyszałam głos ze swoich ust! — oznajmiła Tiffany.
Petulia spojrzała na nią dziwnie i może nawet trochę się cofnęła.
— Chcesz powiedzieć: w głowie? — upewniła się.
— Nie, z takimi umiem sobie radzić! Moje usta wymówiły słowa same z siebie! I jeszcze chodź, zobacz, co wyrosło w ogrodzie! Nie uwierzysz!
Były tam róże — zrobione z lodu tak cienkiego, że topniały od oddechu, pozostawiając jedynie martwe łodygi. I były ich dziesiątki, kołysały się na wietrze.
— Nawet ciepło mojej dłoni, kiedy ją zbliżę, wystarcza, żeby zaczęły kapać — zauważyła Petulia. — Myślisz, że to twój zimistrz?
— On nie jest mój! I nie przychodzi mi do głowy żadne inne wytłumaczenie, jak się tu pojawiły.
— I myślisz, że to on, umm, do ciebie przemówił? — Petulia zerwała kolejną różę. Przy każdym ruchu cząsteczki lodu zsuwały się z jej kapelusza.
— Nie! To byłam ja! To znaczy mój głos! Ale to nie brzmiało jak on. No wiesz, nie tak, jak myślę, że on by mówił. Tak trochę drwiąco, jak Annagramma, kiedy jest w złym nastroju. Ale to był mój głos!
— A myślisz, że jak by mówił?
Wiatr dmuchnął prze polanę, potrząsnął sosnami i zaszumiał…
— … Tiffany… bądź moją…
Po chwili Petulia odchrząknęła.
— Umm… Czy to tylko mnie się wydawało, czy to brzmiało jak…?
— Nie wydawało ci się — szepnęła Tiffany, stojąc w całkowitym bezruchu.
— Ach… — Głos Petulii był promienny i słaby jak lodowe róże. — Myślę, że powinnyśmy wrócić teraz do domu, tak? Um, i rozpalić wszędzie ogień. Potem zaparzę herbatę, tak? I trzeba zacząć przygotowania, bo już niedługo zjawi się tu mnóstwo ludzi.
Читать дальше