Jedyny kłopot z Petulia polegał na tym, że zawsze zgadzała się z rozmówcą i zawsze mówiła to, co jej zdaniem chciałby usłyszeć. Ale Tiffany zachowała się trochę okrutnie i zwyczajnie opowiedziała jej o wszystkich faktach. Usłyszała kilka achów i ochów, z których była zadowolona.
— Tu musiało być bardzo… umm… interesujące — stwierdziła po chwili Petulia.
No tak, cała ona.
— Co mam robić?
— Umm… A musisz robić cokolwiek?
— Wiesz, wcześniej czy później ludzie zauważą, że wszystkie płatki śniegu mają mój kształt.
— Umm… Obawiasz się, że nie? — spytała Petulia tak niewinnie, że Tiffany się roześmiała.
— Mam takie przeczucie, że to się nie skończy na płatkach! Rozumiesz, przecież on robi całą zimę!
— I uciekł, kiedy krzyknęłaś…
— Zgadza się.
— A potem zrobił coś takiego… głupiego.
— Co?
— Płatki śniegu — wyjaśniła uprzejmie Petulia.
— Wiesz, nie powiedziałabym tak, ściśle mówiąc — odparła nieco urażona Tiffany. — Właściwie nie tak całkiem głupiego.
— No więc wszystko jasne — uznała Petulia. — Jest chłopcem.
— Co takiego?!
— Jest chłopcem. Rozumiesz, wszyscy są tacy sami. Czerwienią się, stękają, mamroczą, wiercą się…
— Ale on ma miliony lat, a zachowuje się, jakby nigdy jeszcze nie spotkał dziewczyny!
— Umm, sama nie wiem. A spotkał już kiedyś dziewczynę?
— Musiał! Przecież jest Lato — oświadczyła Tiffany. — To dziewczyna. No, kobieta. Przynajmniej według tej książki, którą oglądałam.
— Myślę, że możesz tylko czekać, co jeszcze zrobi. Przykro mi. Nigdy nie miałam płatków śniegu przygotowanych na moją cześć. Ehm… Jesteśmy na miejscu.
Dotarły do polany, gdzie mieszkała panna Spisek, i Petulia zaczęła chyba się denerwować.
— Umm… Tyle o niej opowiadają… — powiedziała, spoglądając na chatę. — Dobrze ci tam?
— Czy mówią na przykład o tym, co potrafi zrobić swoim paznokciem? — spytała Tiffany.
— Tak! — Petulia zadrżała.
— Sama to wymyśliła. Tylko nikomu o tym nie mów.
— Dlaczego ktoś miałby wymyślać o sobie taką historię? Tiffany się zawahała. Świń nie da się oszukać boffo, więc Petulia nigdy się z nim nie spotkała. Była też zdumiewająco prawdomówna, co — jak Tiffany z wolna się przekonywała — u czarownicy stanowi raczej wadę. Nie o to chodzi, że czarownice są nieuczciwe, ale bardzo uważają, jaką prawdę mówią.
— Nie wiem — skłamała. — Poza tym trzeba przeciąć spory kawałek człowieka, zanim cokolwiek wypadnie. A skóra jest całkiem mocna. Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe.
— Próbowałaś? — wystraszyła się Petulia.
— Dziś rano ćwiczyłam paznokciem na wielkiej szynce, jeśli o to ci chodzi — odparła Tiffany.
Trzeba sprawdzać takie rzeczy, myślała. Słyszałam historię o tym, że panna Spisek ma wilcze kły, a ludzie sobie o tym opowiadają, choć przecież ją widzieli.
— Umm… Przyjdę jutro pomóc, oczywiście — zapewniła Petulia. Nerwowo zerkała na dłonie Tiffany, bo może koleżanka planowała kolejne eksperymenty z paznokciem. — Przyjęcia pożegnalne bywają całkiem wesołe. Ale wiesz, umm, powiedziałabym chyba panu zimistrzowi, żeby sobie poszedł. Tak jak zrobiłam, kiedy Davey Lummock zaczął być, umm… za bardzo romantyczny. I powiedziałam mu, umm, że chodzę z Makkym Tkaczem. Tylko nikomu nie mów.
— Czy to ten, który bez przerwy opowiada o świniach?
— Wiesz, świnie są bardzo ciekawe — zapewniła z wyrzutem Petulia. — A jego ojciec, umm, ma największą hodowlę świń w całych górach.
— Rzeczywiście warto się nad tym zastanowić — przyznała Tiffany. — Auć!
— Co się stało?
— Nie, nic. Coś mnie nagle zakłuło w dłoni. Pewnie rana się goi. Do zobaczenia jutro.
Tiffany weszła do chaty, a Petulia ruszyła dalej przez las. Spod dachu dobiegła rozmowa.
— Żeście słyseli, co powiedzioła ta gruba dziewucha?
— Ano, ino ze świnie nie som takie znowu ciekowe.
— No, tego nie wim. Bardzo uzytecny zwieź, tako świnia. Wis, można zjeść kazdo jej cąstecke, opróc kwiku.
— Ni, tutoj sie mylis. Można uzyc kwiku tys.
— Ni być gupi!
— Ano, mozes! Robis takie ciasto, rozumis, dajes dużo synki, rozumis, potem łapies kwik, kłodzies na samym cubecku, zanim zdonzy uciec, i pakujes prosto do pieca.
— Nigdy zem nie słysoł ło cymś tokim.
— Ześ nie słysoł? To sie nazywo zapiekanko z kwikiem i synkom.
— Ni ma cegoś takiego!
— Cemu ni? Jest tako kwaśnica spisko. A pisk w porównaniu do kwiku to je taki ciut ino. I pewno do sie…
— Jak zaro sie nie pozamykocie, gamonie, to was tyz do pieca powsadzom! — wrzasnął Rob Rozbój.
Feeglowie przycichli, pomrukując niechętnie.
A po drugiej stronie polany zimistrz przyglądał się chacie fioletowoszarymi oczami. Patrzył, jak w okienku na górze zapłonęła świeca, a potem obserwował pomarańczowe lśnienie, póki nie zgasło. Idąc chwiejnie na swoich nowych nogach, przeszedł do grządki, gdzie latem rosły róże.
* * *
Każdy, kto odwiedził Skład Towarów Magicznych po Przystępnych Cenach Zakzaka Wręcemocnego, mógł tam znaleźć kryształowe kule wszelkich rozmiarów, ale o mniej więcej podobnej cenie, to znaczy za Bardzo Dużo Pieniędzy. Ponieważ większość czarownic, szczególnie te najlepsze, dysponowały Bardzo Małymi Pieniędzmi, wykorzystywały inne przyrządy, takie jak szklane pływaki z sieci rybackich albo spodeczki czarnego atramentu.
Na stoliku babci Weatherwax rozlewała się teraz kałuża czarnego atramentu. Była na spodeczku, ale wszystko trochę się zachwiało, kiedy babcia Weatherwax i panna Tyk stuknęły się głowami, próbując równocześnie do niego zajrzeć.
— Słyszała pani? — spytała babcia Weatherwax. — Petulia Chrzestna zadała ważne pytanie, a ona w ogóle się nad nim nie zastanowiła!
— Przykro mi to mówić, ale ja również je przeoczyłam — przyznała panna Tyk. Ty, biała kotka, wskoczyła na stół, przeszła delikatnie przez kałużę atramentu i wskoczyła pannie Tyk na kolana.
— Przestań, Ty — rzuciła babcia Weatherwax niezbyt stanowczo. Panna Tyk spojrzała na swoją suknię.
— Prawie nie widać — powiedziała, jednak w rzeczywistości cztery idealne odbicia kocich łapek były bardzo wyraźne.
Suknie czarownic zaczynają od czerni, ale szybko bledną do różnych odcieni szarości, a to z powodu częstego prania, czy też — w przypadku panny Tyk — z powodu regularnych kąpieli w rozmaitych stawach i rzeczkach. Suknie stawały się też wytarte i postrzępione, a ich właścicielkom to odpowiadało. Pokazywało, że są czarownicami pracującymi, a nie czarownicami na pokaz. Jednak cztery czarne ślady kocich łapek z przodu sukni sugerowały, że właścicielka jest trochę niedbała.
Panna Tyk postawiła kotkę na podłodze, a Ty podeszła do babci Weatherwax, otarła się ojej nogi i próbowała wymiauczeć jeszcze trochę kurczaka.
— Co było takie ważne? — spytała panna Tyk.
— Pytam cię, Perspikacjo Tyk, jak czarownica czarownicę: czy zimistrz spotkał już kiedyś dziewczynę?
— No cóż… — zaczęła panna Tyk. — Wydaje mi się, że klasyczną reprezentację Lata można określić jako…
— Ale czy kiedykolwiek się spotykają?
— Podczas tańca, jak sądzę. Tylko na moment.
— I w tym momencie, dokładnie w tej chwili, na scenę wtańczyła Tiffany Obolała — rzekła babcia. — Czarownica, która nie chce chodzić w czerni. Nie; ona woli zieleń i błękit, jak zielona trawa pod błękitnym niebem. Przez cały czas czerpie z mocy swoich wzgórz. I te wzgórza ją wołają. Wzgórza, które kiedyś były żywe, panno Tyk. One czują rytm tańca, a zatem w kościach czuje i ona… gdyby tylko to rozumiała. To kształtuje jej życie, nawet tutaj! Nie mogła się opanować i musiała tupać nogą. Ziemia tupie nogą w rytm Tańca Pór Roku!
Читать дальше