Babcia Weatherwax przez chwilę wpatrywała się w ścianę.
— Nie — przyznała. — Ale nie szukałam usprawiedliwień.
— Myślałam, że chce pani pomóc temu dziecku…
— Pomogę jej samej sobie pomóc. Tak zawsze postępuję. Ona wtańczyła w najstarszą Historię na świecie i teraz jedyna droga wyjścia prowadzi przez jego drugi koniec. Jedyna droga, panno Tyk.
Panna Tyk westchnęła. Historie, pomyślała. Babcia Weatherwax wierzy, że świat pełen jest różnych historii. No cóż, wszystkie mamy swoje drobne dziwactwa. Oprócz mnie, ma się rozumieć.
— Oczywiście. Tylko że ona jest taka… normalna — powiedziała. — I jak wiele dokonała. I jak wiele myśli. A teraz zimistrz zwrócił na nią uwagę i…
— Ona go fascynuje.
— To będzie bardzo poważny problem.
— Który ona musi rozwiązać.
— A jeśli nie zdoła?
— To nie jest Tiffany Obolała — oznajmiła babcia stanowczo. — Tak, stała się teraz elementem Historii, ale sama o tym nie wie! Proszę sobie obejrzeć śnieg, panno Tyk. Mówią, że nie ma dwóch identycznych płatków. Skąd mogą wiedzieć coś takiego? Och, wydaje im się, że są tacy mądrzy… Zawsze chciałam ich jakoś przyłapać. I udało mi się! Niech pani teraz wyjdzie i popatrzy na śnieg. Proszę popatrzeć na śnieg, panno Tyk! Wszystkie płatki są takie same!
* * *
Tiffany usłyszała pukanie i z pewnym wysiłkiem otworzyła malutkie okno sypialni. Miękki i puszysty śnieg grubą warstwą leżał na parapecie.
— Nie chcielimy cie budzić — powiedział Rob Rozbój. — Ale Łokropnie Ciut Billy mówi, ze ześ powinno to zobocyć.
Tiffany ziewnęła.
— A co mam zobaczyć?
— Złop porę tych płatków. Ni, ni na ręko, zaro stopniejom.
W mroku Tiffany sięgnęła po swój dziennik i nie znalazła go. Zerknęła na podłogę, by sprawdzić, czy przypadkiem go nie zrzuciła. Wtedy zapłonęła zapałka, Rob Rozbój zapalił świecę, a obok leżał jej dziennik. Wyglądał, jakby zawsze tam był, ale też był podejrzanie zimny w dotyku. Rob wyglądał niewinnie — pewny znak, że coś przeskrobał.
Tiffany odłożyła pytania na później i wystawiła dziennik przez okno. Płatki osiadły na nim, a ona przysunęła je bliżej do oczu.
— Wyglądają jak całkiem zwy… — zaczęła, urwała, a potem dokończyła: — Nie. To musi być jakaś sztuczka.
— Tak? No, niby mozes tak to nazwać — zgodził się Rob. — Ale to jego stucka, wis.
Tiffany patrzyła na płatki śniegu dryfujące w świetle świecy. Każdy z nich był Tiffany Obolałą. Malutką, zamrożoną, skrzącą się Tiffany Obolałą.
Na dole panna Spisek wybuchnęła śmiechem.
Klamka u drzwi do sypialni w wieży zastukała gniewnie. Roland de Chumsfanleigh (wymawiane jak „szufle”; to naprawdę nie jego wina) starannie na to nie zwrócił uwagi.
— Co ty tam robisz, dziecko? — zapytał stłumiony, zrzędliwy głos.
— Nic, ciociu Danuto — odpowiedział Roland, nie odwracając się od biurka.
Jedną z zalet życia w zamku jest to, że bardzo łatwo zamknąć drzwi. Jego drzwi miały trzy żelazne zamki i dwie sztaby, grube jak jego ramię.
— Ojciec cię woła, wiesz? — zabrzmiał inny głos z większym rozdrażnieniem.
— On tylko szepcze, ciociu Araminto — odparł spokojnie Roland, pisząc adres na kopercie. — Krzyczy tylko wtedy, kiedy napuszczacie na niego lekarzy.
— To dla jego dobra!
— Krzyczy — powtórzył Roland i polizał brzeg koperty. Ciotka Araminta znowu szarpnęła za klamkę.
— Jesteś bardzo niewdzięcznym dzieckiem! Będziesz tam głodował i tyle! Wezwiemy strażników, żeby wyważyli te drzwi!
Roland westchnął. Zamek został wzniesiony przez ludzi, którzy nie lubią, by ktoś wyważał ich drzwi, więc każdy, kto chciałby tego dokonać, musiałby wciągnąć taran po wąskich spiralnych schodach, a na szczycie nie było miejsca, by go odwrócić. Potem trzeba by znaleźć sposób, jak rozbić drzwi grube na cztery deski, zrobione z dębowego drewna tak starego, że było niczym żelazo. Jeden człowiek mógłby się w tym pokoju bronić miesiącami, gdyby tylko miał dość żywności.
Usłyszał znowu zrzędzenie na korytarzu, a potem echo kroków, gdy ciotki schodziły po schodach. Potem dobiegły krzyki — znowu wrzeszczały na strażników.
Niewiele im to pomoże. Sierżant Roberts i jego ludzie [2] Kevin, Neville i Trevor.
niechętnie słuchali poleceń ciotek. Wszyscy jednak wiedzieli, że jeśli stary baron umrze, zanim jego syn skończy dwadzieścia jeden lat, do pełnoletności Rolanda ciotki będą prawnymi zarządcami majątku. Ale baron był wprawdzie ciężko chory, lecz nie był martwy. To nie najlepszy czas, by być nieposłusznym gwardzistą. Sierżant i jego ludzie przetrwali wściekłość ciotek, będąc — gdy tylko rozkazy na to pozwalały — głusi, głupi, roztargnieni, zmieszani, chorzy, zagubieni albo — w przypadku Kevina — cudzoziemcami.
Na razie Roland ograniczał swoje wyprawy do bardzo wczesnych godzin, kiedy nikt nie kręcił się po zamku, a on mógł plądrować kuchnię. Wtedy też odwiedzał ojca. Lekarze podawali mu coś na sen, ale Roland przez chwilę trzymał go za rękę, dla pociechy, jaką dawał taki gest. Jeśli znajdował słoje z pijawkami albo pszczołami, wyrzucał je do fosy.
Popatrzył na kopertę. Czy powinien o tym opowiedzieć Tiffany? Nie. Tylko by się zmartwiła, może też spróbowała jeszcze raz go uratować, a to by nie było właściwe. Sam musi sobie poradzić. Zresztą wcale nie był zamknięty w tym pokoju. To one były zamknięte na zewnątrz. Dzięki temu istniało miejsce, gdzie nie mogły zaglądać, grzebać i kraść. Miał pod łóżkiem pozostałe jeszcze srebrne lichtarze wraz z resztkami antycznej srebrnej zastawy („posłana do wyceny”, powiedziały) i szkatułkę z biżuterią matki. Trochę za późno ją odszukał — brakowało już ślubnej obrączki i srebrnego naszyjnika z granatami, który miała po babci.
Ale jutro wstanie wcześnie i pojedzie z listem do Dwukoszula. Lubił pisać te listy. Zmieniały świat na lepsze, ponieważ mógł w nich pomijać te złe kawałki.
Roland westchnął. Przyjemnie byłoby opowiedzieć Tiffany, że znalazł w bibliotece książkę zatytułowaną „Oblężenia i przetrwanie” autorstwa słynnego generała Callusa Tacticusa (który wynalazł „taktykę” — rzecz bardzo ciekawą). Kto by pomyślał, że taka stara książka okaże się użyteczna? Generał bardzo stanowczo zalecał robienie zapasów. Więc Roland miał w swoim pokoju sporo ziemniaków, wielką kiełbasę i ciężki chleb krasnoludów, przydatny do zrzucania na ludzi.
Spojrzał na portret matki. Przyniósł go tutaj z piwnicy (czeka na czyszczenie, mówiły). Tuż obok, jeśli tylko człowiek wiedział, czego szuka, fragment ściany wielkości małych drzwiczek był jaśniejszy niż reszta kamieni. Lichtarz przy portrecie też wydawał się trochę przekrzywiony.
Mieszkanie w zamku ma wiele zalet.
Za oknem zaczął padać śnieg.
* * *
Nac Mac Feegle oglądali puszyste płatki ze strzechy na chatce panny Spisek. Przy świetle, jakie zdołało się przesączyć przez brudne okno pod nimi, patrzyli, jak obok przefruwają maleńkie Tiffany.
— Wyznowoj to śnieżnymi płotkami — mruknął Duży Jan. — Ha!
Tępak Wullie chwycił spadający po spirali płatek.
— Tsa psyznoć, ze ten ciut spicosty kapelus cołkiem dobze mu wysed — stwierdził. — Musi bardzo lubić wielko ciut wiedźmę.
— Psecie to ni mo sensu! — oświadczył Rob Rozbój. — Łon je Zimom. Łon je coły śniegiem i lodem, i buzomi, i mrozem. A łona to ino ciut wielka dziewucha. Nie powicie psecie, ze to dobrano para! Co ty na to syćko, Billy? Billy?
Читать дальше