Cofnęła się i znieruchomiała.
Zwykle było to uczucie powolnego, spokojnego tonięcia, ale tym razem przypominało skok w ciemność.
Kiedy uniosła powieki, miała wrażenie, że zagląda przez okno do wielkiej sali. Dźwięk zdawał się dobiegać z bardzo daleka i coś mrowiło ją między oczami.
Pojawili się Feeglowie — spod liści, zza gałęzi, nawet spod talerzy. Ich głosy brzmiały jak spod wody.
— Ach, łojzicku! Zuciła na nas jakiesik wielkie wiedźmowanie! — Jesce nigdy tak nie robiła!
Ha… To ja się chowam przed wami, pomyślała Tiffany. Niezwykła odmiana, co? Ciekawe, czy mogę się poruszać.
Zrobiła krok w bok. Feeglowie chyba niczego nie zauważyli.
Ha! Gdybym mogła podejść tak do babci Weatherwax, tobym ją zaskoczyła…
Mrowienie na nosie było coraz bardziej dokuczliwe. Pojawiło się uczucie całkiem podobne, choć na szczęście nie takie samo, jak konieczność odwiedzenia wygódki. To znaczyło: za chwilę coś się zdarzy i lepiej być przygotowaną.
Ich głosy stawały się coraz wyraźniejsze; w polu widzenia unosiły się niebieskie i fioletowe plamki.
A potem nastąpiło coś, co — gdyby było dźwiękiem — brzmiałoby jak „uuułamp!”. Jakby puknięcie w uszach po locie na miotle na dużej wysokości. A Tiffany pojawiła się w samym środku Feeglów, wzbudzając chwilową panikę.
— Przestańcie wykradać pogrzebowe dania, wy złodziejskie cholestki! — krzyknęła.
Feeglowie znieruchomieli, patrząc na nią ze zdziwieniem. Po chwili odezwał się Rob Rozbój.
— Skarpety bez stóp?
Nastąpiła jedna z tych chwil — często się zdarzających w towarzystwie Feeglów — kiedy świat jakby się zaplątał i koniecznie trzeba rozsupłać ten węzeł, zanim przejdzie się dalej.
— O czym ty mówisz? — zdziwiła się Tiffany.
— Cholestki — wyjaśnił Rob. — Tokie jakby skarpety bez stóp na dole. Coby w nogi było ciepło, rozumis.
— Znaczy, takie ocieplacze?
— Ano. Łone. To by była cołkiem dobro nazwa dlo nich, bo łone to właśnie robiom. A tak po prowdzie to może chciałoś powiedzieć „złodziejskie chłystki”, co łoznaco…
— …nas — podpowiedział Tępak Wullie.
— A tak. Dziękuję — powiedziała cicho Tiffany. Skrzyżowała ręce i krzyknęła: — No dobra, złodziejskie chłystki! Jak śmiecie wykradać pogrzebowe dania panny Spisek!
— Łoj, bida, bida! To psecie Splatanie Rąk! Splaataaaniee Rąąąąk! — zawył Tępak Wullie, padł na ziemię i usiłował zasłonić się liśćmi.
Wokół niego Feeglowie kulili się i jęczeli. Duży Jan zaczął tłuc głową o tylną ścianę mleczarni.
— Cichojcie! Syćkie musimy być spokojne! — wrzasnął Rob Rozbój. Rozglądał się i rozpaczliwie machał rękami na swoich braci.
— I jesce Zaciskanie Warg! — krzyknął któryś Feegle, wskazując drżącym palcem twarz Tiffany. — Łona zno Zaciskanie Warg! Zguba nos ceko, zguba!
Próbowali uciekać, ale że znowu wpadli w panikę, głównie zderzali się ze sobą.
— Czekam na wyjaśnienia — rzekła Tiffany.
Znieruchomieli. Wszystkie spojrzenia skierowały się na Roba Rozbója.
— Wyjaśnienia? — powtórzył, przestępując niepewnie z nogi na nogę. — Ano tak, wyjaśnienia. A ten… jakiego rodzoju Wyjaśnienie byś chcioła?
— Jak to jakiego rodzaju? Chcę poznać prawdę!
— Tak? Aha… Prowda… Jesteś pewno? — upewnił się dość nerwowo Rob. — Bo mogę ci doć dużo ciekawse Wyjaśnienie…
— Gadaj! Już! — ponagliła go Tiffany, tupiąc nogą.
— Ach, łojzicku, Tupanie Nogom sie zaceło! — jęknął Tępak Wullie. — Terozki to jus tylko złośliwe bestanie!
Tego już za wiele! Tiffany wybuchnęła śmiechem. Nie można było patrzeć na bandę przerażonych Feeglów i się nie śmiać. Tak marnie sobie radzili — wystarczyło ostre słowo, a przypominali koszyk pełen wystraszonych szczeniaków… tylko gorzej pachnieli.
Rob Rozbój uśmiechnął się krzywo.
— No ale syćkie wielkie wiedźmy tes tak robiom — powiedział. — Ta ciut grubo ukrodła pitnoście kanapek ze synkom — dodał z podziwem.
— To pewnie niania Ogg — domyśliła się Tiffany. — Owszem, zawsze nosi specjalny woreczek przy nogawce reform.
— I to nie je prowdziwo stypa — oświadczył Rob. — Powinno być śpiewonie, picie i zginonie kolan, a nie tokie tam stanie i plotki.
— Plotkowanie to ważny element czarownictwa — wyjaśniła Tiffany. — Sprawdzają, czy jeszcze nie zwariowały. O co chodzi z tym zginaniem kolan?
— No wis, tańce. Jigi i reele. Nie jest to dobro stypa, jak rence nie machajom, stopy nie migajom, kolana się nie zginajom i kilty nie powiewajom.
Tiffany nigdy nie widziała tańczących Feeglów, ale ich słyszała. Brzmiało to jak bitwa i pewnie tak też się kończyło. Powiewanie kiltów trochę ją jednak zaniepokoiło i przypomniało o pytaniu, którego aż do teraz nigdy jakoś nie ośmieliła się zadać.
— Powiedz… czy nosicie cokolwiek pod kiltami?
To, że Feeglowie nagle ucichli, wywołało wrażenie, że niekoniecznie lubią, kiedy im się stawia to pytanie.
Rob Rozbój zmrużył oczy. Feeglowie wstrzymali oddechy.
— Niekoniecnie — powiedział.
* * *
Pogrzeb dobiegł wreszcie końca, może dlatego że nie zostało już nic do jedzenia ani picia. Wiele odlatujących czarownic trzymało niewielkie paczuszki. To także było elementem tradycji. Wiele rzeczy w chacie należało do chaty i trafiało do następnej czarownicy, która się tam wprowadzała. Jednak wszystko pozostałe przechodziło na własność przyjaciółek już wkrótce zmarłej. A że ona sama żyła jeszcze, kiedy się to działo, udawało się uniknąć kłótni.
Jedno trzeba o czarownicach powiedzieć: według babci Weatherwax są one „kimś, kto patrzy wyżej”. Nie tłumaczyła tego. Rzadko kiedy cokolwiek tłumaczyła. Nie chodziło jej o ludzi, którzy patrzą w niebo — każdy to robi. Zapewne miała na myśli to, że czarownice potrafią spojrzeć wyżej niż codzienne obowiązki i zastanowić się: O co w tym wszystkim chodzi? Jak to działa? Co powinnam robić? Po co tu jestem? A może nawet: Czy jest coś, co nosi się pod kiltem? Może właśnie dlatego to, co dziwne, u czarownic jest normą…
…a mimo to potrafią walczyć jak łasice o srebrną łyżeczkę, która nie jest nawet srebrna. W tej chwili kilka czekało niecierpliwie obok zlewu, aż Tiffany zmyje nakrycia, które panna Spisek im obiecała.
Przynajmniej nie było kłopotów z resztkami. Niania Ogg — czarownica, która wymyśliła Zupę na Resztkach Kanapek — czekała obok spiżarni ze swoją wielką sakwą i jeszcze większym uśmiechem.
— Chciałybyśmy zachować resztę mięsa i ziemniaki na kolację — powiedziała Tiffany z irytacją, ale też z pewnym zaciekawieniem.
Poznała już wcześniej nianię Ogg i całkiem ją polubiła, ale panna Spisek stwierdziła ponuro, że niania Ogg to „wstrętny stary tobół”. Takie komentarze wzbudzają zainteresowanie.
— Jasna sprawa — zgodziła się niania Ogg, gdy Tiffany położyła dłoń na mięsie. — Dobrze sobie dziś poradziłaś, Tiff. Ludzie zauważają takie rzeczy.
I zniknęła, zanim Tiffany zdążyła się opanować. Jedna z nich niemalże powiedziała „dziękuję”… Zadziwiające!
Petulia pomogła jej wnieść do chaty wielki stół i dokończyć sprzątania. Zawahała się, nim wyszła.
— Umm… Dasz sobie radę, prawda? — zapytała. — To było trochę… dziwne.
— Nie powinnyśmy się dziwić dziwnemu — odparła z godnością Tiffany. — Zresztą siedziałaś już przecież przy zmarłych i umierających…
Читать дальше