— Fred… — rzucił Marchewa.
— Tajest, sir!
— Jakiś ptak narobił ci na ramię.
— Zaraz się tym zajmę, sir! — zawołał Nobby.
Przyskoczył bokiem, wyciągnął z kieszeni chusteczkę, napluł na nią i pospiesznie starł prowizoryczną gwiazdkę Colona. — Już po wszystkim, Fred — powiedział.
— Dobrze — pochwalił Marchewa.
Wstał i podszedł do okna. Właściwie niewiele oferowało, jeśli chodzi o widoki, jednak wyglądał przez nie, jakby mógł zobaczyć nawet kraniec świata.
Colon i Nobby niepewnie przestępowali z nogi na nogę. W tej chwili wcale im się nie podobał odgłos tej ciszy. Kiedy Marchewa się odezwał, mrugnęli obaj jak uderzeni po twarzach mokrą ścierką.
— Przypuszczam — zaczął — że mieliśmy tu do czynienia z pogmatwaną sytuacją.
— To prawda, szczera prawda — zgodził się Nobby. — Bardzo pogmatwana. Co, Fred? — Szturchnął kolegę łokciem, wyrywając go z otępienia i zgrozy.
— Uch? Aha. Zgadza się — wymamrotał Colon. — O tak. Pogmatwanie.
— I obawiam się, że wiem, po czyjej stronie leży wina — ciągnął Marchewa, na pozór zapatrzony w spektakl człowieka zamiatającego schody gmachu opery.
W ciszy Nobby modlił się, bezgłośnie poruszając wargami. Z oczu Colona widoczne były tylko białka.
— To moja wina — oświadczył Marchewa. — Obwiniam tylko siebie. Pan Vimes zostawił mi dowództwo, a ja odszedłem nagle, nie pamiętając o obowiązkach. I postawiłem wszystkich w niemożliwie trudnej sytuacji.
Fred i Nobby mieli obaj ten sam wyraz twarzy. Wyraz kogoś, kto zobaczył światełko w tunelu i okazało się, że to migotanie Wróżki Nadziei.
— Prawdę mówiąc, krępuję się prosić was dwóch, żebyście wydostali mnie z tego bagna, w które sam się wpakowałem — stwierdził Marchewa. — Nie wyobrażam sobie nawet, co powie na to pan Vimes.
Dla Freda i Nobby’ego światełko w tunelu zgasło. Oni doskonale sobie wyobrażali, co powie pan Vimes.
— Jednakże… — powiedział Marchewa.
Podszedł do biurka, wysunął dolną szufladę i wyjął z niej plik spiętych razem przybrudzonych kartek.
Czekali.
— Jednakże każdy z tych ludzi wziął Królewskiego Szylinga i złożył przysięgę, że będzie stał na straży Królewskiego Pokoju. — Marchewa stuknął palcem w papiery. — Przysięgali, formalnie rzecz biorąc, królowi.
— No tak, ale to tylko… Aargh! — powiedział Fred Colon.
— Przepraszam, sir — wtrącił Nobby. — Stojąc na baczność, całkiem niechcący mocno nadepnąłem Fredowi na palec.
Zabrzmiał przeciągły, jedwabisty szelest — to Marchewa wyjął miecz z pochwy. Położył go na biurku. Nobby i Colon odchylili się przed oskarżycielskim czubkiem ostrza.
— To wszystko dobre chłopaki — rzekł cicho Marchewa. — Jestem pewien, że kiedy wy dwaj odwiedzicie każdego po kolei i wyjaśnicie im sytuację, zrozumieją, gdzie wzywa ich obowiązek. Powiedzcie im… powiedzcie, że zawsze jest łatwe rozwiązanie, jeśli tylko wie się, gdzie szukać. Wtedy będziemy mogli wziąć się do pracy, a kiedy pan Vimes wróci ze swoich zasłużonych wakacji, te nieco pogmatwane wydarzenia przeszłości będą jedynie…
— Gmatwaniną? — zasugerował z nadzieją Nobby.
— Właśnie — zgodził się Marchewa. — Ale cieszę się, Fred, że udało ci się załatwić całą tę papierkową robotę.
Colon stał jak wrośnięty w podłogę, dopóki Nobby, salutując rozpaczliwie wolną ręką, nie wywlókł go z gabinetu.
Angua słyszała, jak kłócą się na schodach.
Marchewa wstał, strzepnął kurz z krzesła i ustawił je starannie przy biurku.
— No to jesteśmy w domu — stwierdził.
— Tak — przyznała Angua.
I pomyślała: Wiesz, jak brzydko zagrywać, co? Ale korzystasz z tego jak z pazurów: wysuwają się, kiedy są potrzebne, a kiedy nie, nie ma nawet śladu, że je masz.
Wziął ją za rękę.
— Wilki nigdy nie patrzą za siebie — szepnął.
Nie ze skały i żelaza w swej obecnej, martwej postaci, ale z żywej skały i żelaza. Krasnoludy mają bardzo kreatywną mitologię dotyczącą minerałów.
Wampiry konstruują sobie dhigie imiona. Dzięki temu maja jakieś zajęcie na te długie lata.
Przynajmniej nie tego rodzaju, jaką ona sama zwykle nosiła.
Oraz, ostatnio, kapralem Nobbsem.
Nie potrafiły się zmusić do wymówienia słowa „jej”.
Przynajmniej przez prawdziwych badaczy. Zwykle zamieszkiwanie tam się nie liczy.
A przynajmniej gdyby przyłoży! im dostatecznie mocno.
Zwłaszcza jeśli jest zielona i bulgocze.
Prócz tego, że te sąsiednie nie były kamieniami dobrymi do nadeptywania we wtorki.
Jako członek społeczności martwych, Reg Shoe uważał się naturalnie za etniczną większość.
Mila za Milą Przeklętego Uberwaldu.
Jakiej nie przyjęłoby żadne inne stworzenie na świecie.
Ponieważ znacznie utrudniłoby to ręce karmienie go następnego dnia.
Krzemowy mózg Detrytusa, jak u większości trolli, był niezwykle czuły na zmiany temperatury. Kiedy słupek w termometrze opadał bardzo nisko, Detrytus stawał się niebezpiecznie intelektualny.
Rodzaj pasztecika zrobionego z zasłon.
Gryczane kluski nadziewane nadzieniem.
Chleb z pasternaku, powszechnie uznawany za o wiele smaczniejszy od nudnego pszennego.
Zauważył, że seks jest całkiem podobny do kuchni: fascynuje ludzi, którzy często kupują książki pełne skomplikowanych przepisów i ciekawych obrazków, często, kiedy naprawdę są głodni, tworzą w wyobraźni wspaniałe bankiety — ale kiedy dzień się kończy, całkiem ich zadowala sadzone jajko i frytki, jeśli tylko są dobrze wysmażone i jeśli na talerzu znajdzie się może plasterek pomidora.
Vimes rozmawiał kiedyś z Marchewą o efebiańskim pomyśle demokracji. Podobał mu się pomysł, że każdy (oprócz kobiet, dzieci, idiotów i ludzi, którzy tak naprawdę nie należą do naszej sfery.) ma prawo głosu, dopóki nie odkrył, że wprawdzie on — Vimes — miałby je, jednak reguły w żaden sposób nic dopuszczały, by ktokolwiek mógł to prawo odebrać Nobby’emu. Vimes od razu dostrzegł w tym zasadniczą wadę systemu.
W młodości markiz de Fantailler uczestniczy! w licznych bójkach, z których większość miała przyczynę w tym, że znany był jako markiz de Fantailler. Spisał zbiór reguł tego, co nazwał „szlachetną sztuką rękoczynu”. Zbiór ten w znacznej części składał się z listy miejsc, w jakie nie wolno było go uderzać. Jego dzieło wywarło istotne wrażenie na wielu ludziach, którzy potem stawali — ze szlachetnie wypiętą piersią i zaciśniętymi pięściami — w duchu męskiej agresji przeciwko innym, którzy nie czytali książki markiza, ale wiedzieli, jak powalić przeciwnika krzesłem. Ostatnie słowa zaskakująco dużej liczby walczących brzmiały: „Niech demony porwą zasady markiza…”.
Kluczowy jest wzór blizn na twarzy.
Читать дальше