— Wiele się teraz zmieni — wtrąciła lady Sybil. — To właśnie chciał powiedzieć król.
— Nigdy żem jeszcze nie ściskał ręki żadnemu królowi — oświadczył Detrytus. — Ani żadnemu krasnoludowi też, jak se pomyślę.
— Mnie kiedyś podałeś rękę — przypomniała mu Cudo.
— Strażnicy się nie liczą — orzekł Detrytus stanowczo. — Strażnicy to strażnicy.
— Zastanawiam się, czy to coś zmieni — westchnęła lady Sybil. Vimes spoglądał przez okno. Pewnie wszyscy poczują się teraz lepiej, myślał. Ale trolle i krasnoludy walczą już od wieków. Żeby zakończyć coś takiego, trzeba czegoś więcej niż zwykłego uścisku dłoni. To przecież tylko symbol.
Z drugiej strony… Świat popychają naprzód nie herosi ani złoczyńcy, nawet nie policjanci. Równie dobrze mogą go popychać symbole. Wiedział tylko, że nie warto mieć na celu czegoś wielkiego, jak pokój na świecie i szczęście dla wszystkich; za to może uda się czasem dokonać niewielkiego dzieła, które uczyni świat, w małej skali, trochę lepszym.
Na przykład kogoś zastrzelić.
— Zapomniałam powiedzieć, że bardzo ładnie postąpiłaś, Cudo — oświadczyła lady Sybil. — Wczoraj, kiedy poszłaś pocieszyć Dee.
— Ona chciała, żeby zabiły mnie wilkołaki — wtrącił Vimes. Uznał, że warto o tym przypomnieć.
— Tak, oczywiście. Ale… i tak to było ładne.
Cudo wbiła wzrok w swoje buty, unikając wzroku lady Sybil. Potem zakaszlała nerwowo i wyjęła z rękawa kawałek papieru, który bez słowa wręczyła Vimesowi.
Rozwinął go.
— Podała ci te nazwiska? — zdumiał się. — Niektórzy z nich są w Ankh-Morpork szanowanymi krasnoludami…
— Tak, sir. — Cudo znowu odkaszlnęła. — Wiedziałam, że chce z kimś porozmawiać, no więc, ehm, zasugerowałam kilka spraw, o których mogłaby opowiedzieć.
Przykro mi, lady Sybil. Bardzo trudno jest przestać być gliną.
— Już dawno doszłam do tego wniosku — przyznała Sybil.
— Wiecie co? — odezwał się Vimes, by wypełnić jakoś ciszę. — Jeśli ruszymy jutro z pierwszym brzaskiem, możemy pokonać przełęcz przed zachodem słońca.
* * *
To była przyjemna noc w głębinie puchowego materaca. Vimes budził się kilka razy i zdawało mu się, że słyszy głosy. Potem zapadał z powrotem w miękkość i śnił o ciepłym śniegu.
Obudził go Detrytus.
— Jasno się robi, sir.
— Mm?
— I jeszcze w holu czeka Igor z jakimś… młodym człowiekiem — dodał troll. — Ma słój pełen nosów i królika pokrytego uszami.
Vimes usiłował znowu zasnąć. A potem usiadł sztywno na łóżku.
— Co?
— Całego pokrywają uszy, sir.
— Chodzi ci o takiego królika z wielkimi puchatymi uszami?
— Lepiej pan sam pójdzie i zobaczy, sir — prychnął Detrytus. Vimes zostawił Sybil pogrążoną we śnie, narzucił szlafrok i poczłapał boso do lodowatego holu.
Igor czekał nerwowo na środku pokoju. Vimes zaczynał już łapać zasady rozpoznawania Igorów [21] Kluczowy jest wzór blizn na twarzy.
i ten był chyba nowy. Towarzyszył mu o wiele młodszy… no… człowiek/ pewnie dopiero koło dwudziestki. Jednak już teraz blizny i szwy dowodziły nieustępliwego pędu do samodoskonalenia, będącego znakiem firmowym każdego Igora. Tylko oczu jakoś nie potrafili ustawić na jednym poziomie.
— Wafa ekfelencjo?
— Jesteś… Igorem, tak?
— Bezbłędne trafienie, jafnie panie. Nie fpotkalifmy fię jefcze, ale pracuję dla doktora Thaumica po drugiej ftronie gór. A to jeft mój fyn Igor. — Trzepnął młodzieńca w tył głowy. — Przywitaj się z jego łafkawofcią, Igorze!
— Nie wierzę w arystokrację — odparł nadąsany młody Igor. — I nikogo nie będę nazywał jafnie panem.
— Widzif, jafnie panie? — westchnął jego ojciec. — Przeprafam za to, wafa lafkawofć, ale takie jeft to młode pokolenie. Mam nadzieję, że uda mu fię znaleźć pofadę w wielkim miefcie, bo w Uberwal-dzie nie nadaje fię abfolutnie do niczego. Ale dobry z niego chirurg, nawet jefli wpada czafem na dziwne pomyfły. Ma ręce po dziadku, wie pan.
— Zauważyłem blizny — przyznał Vimes.
— Fczęfciarz z niego, to mnie fię należały, ale był już dofć duży i mógł wziąć udział w loterii.
— Chcesz wstąpić do straży, Igorze? — spytał Vimes.
— Tak jest, fir. Uważam, że Ankh-Morpork to przyszłość, fir. Jego ojciec pochylił się do Vimesa.
— Nie fpominamy o jego lekkiej wadzie wymowy, jafnie panie — szepnął. — Oczywifcie tutaj, w igorowym fachu, przemawia przeciw niemu, ale myflę, że w Ankh-Morpork ludzie potraktują go litofciwie.
— Na pewno. — Vimes wyjął z kieszeni chustkę i z roztargnieniem przetarł ucho. — A ten… no, ten królik?
— To Dziwniak, fir — wyjaśnił młody Igor.
— Dobre imię. Pasuje do niego. I dlatego ma ludzkie uszy na całym grzbiecie?
— Wczesny eksperyment, fir.
— A te… nosy?
Było ich kilkanaście w dużym, zakręcanym słoju. I były to… po prostu nosy. Nikomu nieodcięte, o ile Vimes mógł to ocenić. Miały małe nóżki i podskakiwały wesoło jak szczeniaki na wystawie sklepu ze zwierzętami. Miał wrażenie, że słyszy cichutkie „piii!”.
— Postęp i przyszłość, fir — odparł młody Igor. — Rosną w specjalnych kadziach. Potrafię też wyhodować oczy i palce!
— Ale one mają nóżki!
— Usychają i odpadają po kilku godzinach od wszycia, fir. I one chcą się przydać, te moje noski. Biorzemiosło na nowe stulecie, fir. Dość tego staroświeckiego krojenia używanych ciał…
Ojciec znowu przyłożył mu w ucho.
— Widzif, panie? Widzif? Jaki to ma fenf? Nicpoń! Mam nadzieję, że cof z niego zrobicie, jafnie panie, bo ja już zrezygnowałem. Nie warto nawet pociąć go na częfci, jak to mówią!
Vimes westchnął. Mimo wszystko utrata palców była u strażników codziennym ryzykiem, a chłopak to jednak Igor. W końcu przecież w straży nie pracowali normalni ludzie. Potrafi jakoś znieść hodowcę nosów w zamian za jego usługi chirurgiczne, zwłaszcza że nie wiążą się z wrzaskami i wiadrami gorącej smoły.
Wskazał stojącą obok młodzieńca skrzynkę. Warczała i podskakiwała, kołysząc się z boku na bok.
— Nie masz tam chyba psa, prawda? — zapytał, starając się, by zabrzmiało to jak żart.
— To moje pomidory — odparł Igor. — Tryumf nowoczesnego igorowania. Rosną ogromne.
— Dlatego że fciekle atakują fyftkie inne warzywa! — zawołał jego ojciec. — Ale mufę powiedzieć, jafnie panie, że jefcze nigdy nie widziałem kogof takiego jak on jefli idzie o naprawdę drobniutkie fwy.
— Dobrze, dobrze. Chyba właśnie kogoś takiego szukałem — zgodził się Vimes. — A w każdym razie podobnego. Siadaj, młody człowieku. Mam tylko nadzieję, że znajdzie się miejsce w powozie…
Drzwi na dziedziniec otworzyły się gwałtownie; do środka wpadło kilka płatków śniegu i tupiący nogami Marchewa.
— Trochę padało nocą, ale drogi wyglądają na przejezdne — oznajmił. — Mówią, że naprawdę wielka śnieżyca zapowiada się na dzisiejszą noc, więc… O, dzień dobry panu.
— Jesteś dość silny, żeby jechać?
— Oboje jesteśmy — powiedziała Angua. Przeszła przez hol i stanęła obok Marchewy.
I znowu Vimes zdał sobie sprawę z wielu słów, których nie słyszał. Człowiek rozsądny w takich chwilach się nie dopytuje. Poza tym czuł już, jak marzną mu bose stopy.
Podjął decyzję.
— Poproszę o pański notes, kapitanie. Patrzyli, jak wypisuje pospiesznie kilka linijek.
Читать дальше