Roześmiała się. Utworzyły tuż przed nią postać czarownicy, tysiące pszczół wiszących na odpowiednich miejscach. Akwila podniosła prawą rękę. Bzyczenie się wzmogło i wiedźma z pszczół również wyciągnęła ku niej dłoń. Akwila obróciła się dookoła, a pszczoły starannie kopiowały każdyjej ruch i ruch jej sukienki (te na brzegach rozpaczliwie brzęczały, bo zawsze miały najdłuższą drogę).
Akwila delikatnie odłożyła duży worek i wyciągnęła obie dłonie do postaci. Kształt z szumem skrzydełek stał się na chwilę po prostu chmarą pszczół, ale potem przeformował się kawałek dalej, ale z rękami wyciągniętymi w jej stronę. Pszczoła, która stanowiła koniec palca, znalazła się dokładnie naprzeciwko koniuszka palca Akwili.
— Zatańczymy? — spytała dziewczynka.
Na polanie pełnej wirujących nosków klonowych wirowała wraz z rojem. Szło mu bardzo dobrze, pozostawał na wyciągnięcie dłoni i obracał się, kiedy ona się obracała, choć zawsze kilka pszczół przyspieszało, by nadążyć.
Potem rój podniósł obie ręce nad głowę i zakręcił się w przeciwną stronę, pszczoły w spódnicy rozkładały sięjak rozwiane. Uczyły się.
Akwila zaśmiała się i zrobiła to samo. Rój i dziewczynka wirowali po polanie.
Czuła się taka szczęśliwa! Nie wiedziała, czy kiedykolwiek wcześniej wypełniało ją tak doskonałe szczęście. Złote światło, opadające nasionka, tańczące pszczoły… wszystko to stanowiłojedność. I było przeciwieństwem czarnej pustyni. Tutaj było tylko światło, które napełniło równieżjej wnętrze. Czuła siebie w tym miejscu, ajednocześ — nie potrafiła zobaczyć się z góry, wirującą z brzęczącym cieniem pełnym złotych błysków, kiedy słońce oświetlało pszczoły. Takie chwilejak ta liczą się za wszystkie inne.
Potem wiedźma ułożona z pszczół nachyliła się w stronę Akwi — li, jakby przyglądając się jej tysiącem małych kasetonowych oczu. Z wnętrza roju rozległ się cichy melodyjny dźwięk i pszczela czarownica eksplodowała w gwałtownie powiększającą się brzęczącą chmurę owadów, które pospiesznie opuszczały polanę i po chwili znikły. Teraz tylko poruszały się klonowe noski wirujące w kierunku ziemi.
Akwila wypuściła oddech.
— No cóż, są tacy, którzy uznaliby to za dość przerażające — rozległ się głos za nią.
Akwila nie obejrzała się, tylko najpierw powiedziała:
— Dzień dobry, babciu Weatherwax. — Dopiero wtedy się odwróciła. — Czy kiedykolwiek to robiłaś? — zapytała, wciąż oszołomiona rozkoszą.
— To niegrzeczne zaczynać od pytania. Chodź, napijemy się herbaty — odparła babcia Weatherwax.
Z trudem można było rozpoznać, że ktoś w chatce mieszka. Przy palenisku stały dwa fotele, jeden z nich bujany, a przy stole — dwa krzesła, nie bujane, lecz chybotliwe, ponieważ kamienna podłoga nie była specjalnie równa. Była też komoda i dywanik z gałgan — ków przed dużym kominkiem. Miotła stała oparta wjednym kącie, obok czegoś tajemniczego, długiego i zakrytego materiałem. Na górę prowadziły bardzo wąskie ciemne schody. I to wszystko. Nic tu nie lśniło, nic nie było nowe i nic zbędne.
— I czemuż to zawdzięczam przyjemność tej wizyty? — zapytała panna Weatherwax, sięgając po osmolony czajnik, by napełnić równie czarny dzbanek.
Akwila otworzyła torbę, którą przyniosła ze sobą.
— Przyleciałam, żeby zwrócić pani kapelusz.
— Ach tak? A to dlaczego?
— Ponieważ to jest pani kapelusz — odparła Akwila, kładąc go ostrożnie na stole. — Ale dziękuję, że mi go pani pożyczyła.
— Idę o zakład, że mnóstwo młodych wiedźm miałoby chrapkę na mój stary kapelusz — stwierdziła babcia, sięgając po zniszczone nakrycie głowy.
— Z pewnością, ale mnie się wydaje, że każda z nas powinna znaleźć własny kapelusz. Odpowiedni akurat dla niej.
— I widzę, że teraz nosisz taki kupiony w sklepie — powiedziała babcia Weatherwax. — Jeden z Drapaczy Chmur. Z gwiazdkami — dodała, a w tym słowie było tylejadu, że roztopiłby miedź, a potem spadł przez stół i roztopił jeszcze więcej miedzi pod spodem w piwnicy. — Myślisz, że przez to będzie bardziej magiczny? Gwiazdy?
— Ja… kiedy kupowałam, to tak właśnie myślałam. Najakiś czas się nada.
— Dopóki nie znajdziesz odpowiedniego? — Tak.
— Ale mój nim niejest? — Nie.
— Dobrze.
Stara czarownica przeszła przez pokój i ściągnęła materiał z rzeczy stojącej w kącie. Ukazał się długi drewniany stożek, dokładnie w wymiarze spiczastego kapelusza. Kapelusz był… upinany na nim za pomocą cienkich witek wierzbowych, szpilek i sztywnego czarnego materiału.
— Sama robię moje kapelusze — powiedziała babcia Weatherwax. — Co roku. Nie ma lepszego kapelusza od takiego własnej roboty. Przyjmij moją radę. Dzięki plecionce z brzozyjest nieprzemakalny. Trudno sobie wprost wyobrazić, co możesz włożyć do kapelusza, jeśli sama go robisz. Ale nie przyszłaś po to, żeby rozmawiać o kapeluszach.
Akwila zdobyła się wreszcie na pytanie:
— Czy to się wydarzyło naprawdę?
Babcia Weatherwax sięgnęła po filiżankę i spodek, potem nalała trochę herbaty do filiżanki i trochę na spodeczek. Robiła to z uwagą, jakby wykonywała ważne i wymagające precyzji zadanie. Lekko podmuchała na bursztynowy płyn. Robiła to wolno i spokojnie, a Akwila z całych sił starała się pohamować niecierpliwość.
— Współżycz sięjuż potem nie pokazał? — zapytała babcia.
— Nie. Ale…
— A wtedyjak to odczuwałaś? Kiedy to wszystko się działo? Czy czułaś, że dzieje się naprawdę?
— Nie — odparła Akwila. — Bardziej niż naprawdę.
— No widzisz. — Babcia Weatherwax upiła herbaty ze spodeczka. — A odpowiedź brzmi: jeśli nie było to prawdziwe, nie było też fałszywe.
— Jak sen, kiedyjest sięjuż prawie przebudzonym i można na niego wpływać. Znasz, babciu, to uczucie? — zapytała Akwila. — Jeśli sięjest bardzo uważnym, to działa. To byłojak opowiadanie samej sobie opowieści…
— Bo zawsze chodzi o opowieść — przytaknęła babcia. — Wszystkojest opowieścią. Nawet to, że słońce wstaje co rano. Wszystko ma swoją historię. Jeśliją zmienisz, zmienisz świat.
— Ajaki był twój plan na pokonanie współżycza? Proszę, muszę to wiedzieć!
— Mój plan? — zdziwiła się niewinnie babcia. — Mój plan polegał na tym, żebyś ty sobie z nim poradziła.
— Naprawdę? W takim razie co byś zrobiła, gdyby mi się nie udało?
— Zrobiłabym wszystko co w mojej mocy — odpowiedziała spokojnie babcia Weatherwax. — Zawsze tak robię.
— Czy zabiłabyś mnie, gdybym znowu się stała współżyczem? Czarownicy spodeczek nawet nie drgnął w dłoni. Spoglądała w zadumie w herbatę.
— Uratowałabym cię, gdybym tylko mogła — powiedziała wreszcie. — Ale nie musiałam nic robić, prawda? Próby były najlepszym na to miejscem. Wierz mi, czarownice, kiedyjuż muszą, potrafią działać wspólnie. Trudniej je zgrać niż stado kotów, ale niekiedy się udaje.
— Tylko tak sobie myślę… że zamieniłyśmy to w mały spektakl.
— O nie. Urządziłyśmy wielki spektakl! — stwierdziła z wielkim zadowoleniem babcia Weatherwax. — Grzmoty i błyskawice, i białe konie, i cudowne uratowanie! To wszystko zajednego pensa! Nauczysz się jeszcze, dziewczyno, że odrobina widowiska od czasu do czasu dobrze przysłuży się twojej reputacji. Wydaje mi się, że panna Libellajuż się o tym dowiedziała, teraz potrafi żonglować piłkami i w tym samym momencie podnosić kapelusz. Możesz mi wierzyć!
Читать дальше