Angua była rozdrażniona, ponieważ marzyła o piwie, a młody człowiek za barem uważał, że „kufel winkles” to nazwa koktajlu. Biorąc pod uwagę, jakie oferowali tu drinki, pewnie trudno się dziwić.
— Co to jest… — Angua przeglądała kartę — Szaleńczy Orgazm?
— Oj, dziewczyno — westchnęła Sally. — Wygląda na to, że spotkałyśmy się w samą porę.
— Nie — mruknęła Angua, gdy pozostałe się roześmiały. To była taka wampirza odpowiedź… — Chodziło mi o to, z czego jest zrobiony.
— Almonte, wahlulu, whiskey cream Bearhuggera i wódka — odparła Płova, która znała chyba przepis na każdy koktajl, jaki kiedykolwiek powstał.
— I jak to działa? — spytała Cudo, wyciągając szyję, by wyjrzeć zza baru.
Sally zamówiła cztery, po czym zwróciła się do Płovej:
— No więc… Ty i Nobby Nobbs, co? Jak to jest?
Trzy pary uszu zastrzygły.
Inna rzecz, do której człowiek się przyzwyczajał w obecności Płovej, to cisza. Gdziekolwiek poszła, milkły rozmowy. Aha, i jeszcze spojrzenia. Milczące spojrzenia. Tylko czasami gdzieś w cieniu — westchnienie. Same boginie byłyby gotowe zabić, by wyglądać jak Płova.
— Jest miły — powiedziała. — Rozśmiesza mnie i trzyma ręce przy sobie.
Trzy twarze znieruchomiały w wyrazie koncentracji. O Nobbym mowa?! Tak wielu pytań na pewno nie zadadzą…
— Pokazał ci sztuczki, które robi ze swoimi pryszczami? — spytała Angua.
— Tak. Myślałam, że się posiusiam! Jest taki zabawny!
Angua wpatrzyła się w swojego drinka. Cudo zakaszlała. Sally studiowała kartę.
— Można na nim polegać — powiedziała Płova. I jakby niejasno zdając sobie sprawę z faktu, że to nie wystarczy, dodała ze smutkiem: — Jeśli już musicie wiedzieć, to pierwszy chłopak, który mnie gdzieś zaprosił.
Sally i Angua odetchnęły razem. Coś zaczęło im świtać. Czyli na tym polega problem… I to naprawdę fatalny przypadek.
— To znaczy, włosy wszędzie mi włażą, mam za długie nogi i wiem, że moje łono jest za… — mówiła dalej Płova, ale Sally przerwała jej, unosząc dłoń.
— Przede wszystkim, Płova…
— Naprawdę mam na imię Betty. — Płova wytarła nos tak cudowny, że największy rzeźbiarz świata popłakałby się, gdyby mógł go wyrzeźbić. Brzmiało to „blort!”.
— A więc przede wszystkim… Betty — powtórzyła Sally — …żadna kobieta poniżej czterdziestu pięciu lat…
— …pięćdziesięciu… — poprawiła ją Angua.
— Słusznie, pięćdziesięciu. Żadna kobieta poniżej pięćdziesięciu lat nie użyje słowa „łono”, by określić cokolwiek związanego ze sobą. Tak się po prostu nie mówi.
— Nie wiedziałam — zaszlochała Płova.
— To fakt — zgodziła się Angua.
Ojej, jak zacząć wyjaśniać, na czym polega syndrom palanta? Komuś takiemu jak Płova, do której imię Betty pasowało jak wół do karety? To nie był przypadek syndromu palanta, to był sam syndrom, jego kwintesencja, klasyczny, czysty platoński przykład, który należało wypchać, oprawić i zachować jako pomoc naukową dla studentów na przyszłe wieki. A ona była szczęśliwa z Nobbym!
— Muszę ci teraz powiedzieć… — zaczęła i wycofała się przed tym niemożliwym zadaniem. — Chodzi o to… Słuchajcie, może jeszcze się czegoś napijemy? Jaki jest następny koktajl na liście?
Cudo zerknęła w kartę.
— Wielki, Różowy i Drżący — przeczytała. — Klasa! Weźmiemy cztery!
* * *
Fred Colon zajrzał przez kratę. Trzeba przyznać, że był niezłym dozorcą: zawsze miał przygotowaną gorącą herbatę, na ogół był przyjaźnie nastawiony do większości ludzi, a przy tym zbyt powolny, by łatwo dać się oszukać. Klucze do cel trzymał w blaszanym pudełku w dolnej szufladzie swojego biurka, całkowicie poza zasięgiem dowolnego kija, ręki, psa, zręcznie zarzuconego paska albo wytresowanego małpiego pająka z Klatchu [13] Co prawdopodobnie czyniło Freda Colona absolutnym wyjątkiem w annałach służby więziennej.
.
Ten krasnolud trochę go niepokoił. Różni siedzieli tu w areszcie, często nawet trochę wrzeszczeli, ale z tym tutaj nie wiedział, co gorsze — szloch czy milczenie. Postawił świecę na stołku przy kracie, ponieważ krasnolud zaczynał się niepokojąco zachowywać, jeśli nie miał dostatecznego światła.
W zadumie pomieszał herbatę i podał kubek Nobby’emu.
— Moim zdaniem mamy tu jakiegoś dziwoląga — stwierdził. — Krasnolud, który się boi ciemności? Musi mieć coś poprzestawiane w głowie. Nie dotknął nawet herbaty i kanapki. Co o tym myślisz?
— Myślę, że zjem jego kanapkę. — Nobby sięgnął do talerza.
— A w ogóle to skąd się tu wziąłeś? — zdziwił się Fred. — Jestem zdumiony, że nie gapisz się na młode kobiety.
— Płova dzisiaj pije z dziewczętami — wyjaśnił Nobby.
— Ach, powinieneś ją ostrzec. Sam wiesz, co się dzieje w centrum, kiedy ludzie wychodzą z pubów i klubów. Wymioty, wrzaski, zachowanie nieuchodzące damom, ściąganie gorsetów i sam nie wiem co jeszcze. To się nazywa… — poskrobał się po głowie — …picie na pomór.
— Poszła tylko z Anguą, Sally i Cudo, sierżancie. — Nobby wziął drugą kanapkę.
— Ojoj, Nobby, lepiej uważaj. Kobiety, które zbierają się przeciw mężczyznom… — Fred zastanowił się. — Wampir i wilkołak na tej imprezie? Posłuchaj mojej rady, chłopcze, i nie wychodź wieczorem na ulicę. A jeśli zaczną się zachowywać…
Urwał, bo od spiralnych kamiennych schodów dobiegł głos Sama Vimesa, za którym podążał jego właściciel.
— Czyli nie mogę dopuścić, żeby uformowały blok, tak?
— Tak, jeśli gra pan trollami — odpowiedział ktoś. — Zwarta grupa krasnoludów to złe wieści dla trolli.
— Trolle pchają, krasnoludy rzucają.
— Zgadza się.
— I skała centralna… Nikt nie może jej przeskoczyć, tak?
— Tak.
— Nadal uważam, że krasnoludy mogą zrobić, co chcą.
— Zobaczymy. Najważniejsze to…
Vimes zatrzymał się, gdy zobaczył Nobby’ego i Colona.
— W porządku, chłopcy. Porozmawiam z więźniem. Co z nim?
Fred wskazał narożną celę, gdzie na wąskiej pryczy siedziała przygarbiona postać.
— Kapitan Marchewa próbował z nim gadać prawie pół godziny, a wie pan, że ma podejście do ludzi. Ale z tego tutaj nie wyciągnął ani jednego zdania. Odczytałem mu jego prawa, ale proszę nie pytać, czy cokolwiek zrozumiał. W każdym razie nie chciał herbaty ani kanapki. To prawa 5 i 5b — dodał, mierząc wzrokiem Nieśmialssona. — Prawo 5c przysługuje mu tylko wtedy, kiedy mamy mieszankę herbatnikową.
— Może chodzić? — spytał Vimes.
— Tak jakby szura nogami, sir.
— No to wyprowadź go — polecił Vimes. A widząc, jak Fred obserwuje Nieśmialssona, dodał jeszcze: — Ten dżentelmen jest tutaj, by się upewnić, że nie użyjemy gumowej pałki.
— Nie wiedziałem, że mamy gumową, panie Vimes — zdziwił się Fred.
— Nie mamy. Po co bić czymś, co odskakuje?
Spojrzał na Nieśmialssona, który uśmiechnął się znowu tym swoim dziwnym uśmieszkiem.
Na stole paliła się świeca. Z jakiegoś powodu Fred uznał za stosowne drugą postawić na stołku przy jedynej zajętej celi.
— Trochę tu ciemno, Fred — zauważył Vimes, odsuwając zwały kubków i starych azet pokrywające prawie cały blat.
— Tak, sir. Krasnoludy przyszły i zwinęły nam świece, żeby je postawić dookoła tego pogań… tego paskudnego znaku — wyjaśnił Fred, zerkając nerwowo na Nieśmialssona. — Przepraszam, sir.
Читать дальше