— Co mam zrobić z gośćmi, sir? — zapytał Willikins, zerkając z ukosa na lady Sybil. — Jeden istotnie nie żyje. Jak pan pamięta, musiałem pchnąć go nożem do lodu, który akurat trzymałem, gdyż wycinałem lód do kuchni — dodał z nieruchomą twarzą.
— Wrzuć go na dach powozu.
— Ten drugi także wydaje się martwy, sir. Przysiągłbym, że nic mu nie dolegało, kiedy go wiązałem, sir, gdyż przeklinał mnie w swojej mowie.
— Nie uderzyłeś go chyba za mocno… — zaczął Vimes i urwał.
Gdyby Willikins chciał kogoś zabić, nie brałby go do niewoli. To musiała być paskudna niespodzianka — przebić się do piwnicy i spotkać kogoś takiego jak Willikins. Zresztą do demona z nimi!
— Po prostu… umarł? — zapytał.
— Tak, sir. Czy krasnoludy mają naturalnie zieloną ślinę?
— Co?
— Pozieleniał wokół ust. Moim zdaniem to może być ślad.
— No dobra, jego też wrzuć na dach. Ruszajmy już.
Vimes musiał nalegać, żeby Sybil jechała w środku. Zwykle stawiała na swoim, a on bez sprzeciwów ustępował, ale niewypowiedziana umowa między nimi była taka, że kiedy mu naprawdę zależało, słuchała. To takie małżeńskie sprawy.
Vimes jechał na koźle obok Willikinsa. Kazał mu się zatrzymać w połowie drogi ze wzgórza, gdzie jakiś człowiek sprzedawał wieczorne wydanie „Pulsu”, wilgotne jeszcze, prosto spod prasy.
Obrazek na pierwszej stronie ukazywał tłum krasnoludów. Wyważali te wielkie, okrągłe, żelazne drzwi kopalni, które wisiały już wyrwane z zawiasów. Pośrodku grupy, trzymając brzeg drzwi, stał kapitan Marchewa z naprężonymi muskularni, lśniący od potu i bez koszuli.
Vimes mruknął coś z satysfakcją, złożył azetę i zapalił cygaro. Drżenie nóg było już ledwie zauważalne. Ognie straszliwej furii przygasły, ale wciąż się żarzyły.
— Wolna prasa, Willikins. Nie da się jej pokonać — stwierdził.
— Często słyszałem z pańskich ust takie uwagi, sir — odparł Willikins.
* * *
Istota pełzła po mokrych od deszczu ulicach. Znowu nic! A już się przebijała — wiedziała to dobrze! Została usłyszana! Ale za każdym razem, kiedy próbowała podążyć za słowami, coś ją odrzucało. Przejście blokowały kraty, otwarte drzwi ryglowały się, gdy podchodziła. I co to niby takiego? Jakiś marnej klasy żołnierz! Normalnie miałaby już berserkerów rozgryzających tarcze na połowy!
Ale nie na tym polegał główny problem. Była obserwowana. A coś takiego nie zdarzyło się jeszcze nigdy.
* * *
Przed Yardem kłębił się tłum krasnoludów. Nie wyglądały wojowniczo — to znaczy nie bardziej wojowniczo, niż normalnie wygląda gatunek, którego przedstawiciele tradycyjnie noszą wielkie i ciężkie hełmy, kolczugi i żelazne buty, a także topory. Ci jednak sprawiali wrażenie zagubionych, zdezorientowanych i niepewnych, co właściwie tu robią.
Vimes kazał Willikinsowi wjechać przez bramę na dziedziniec i zanieść ciała napastników Igorowi, który znał się na takich kwestiach jak ludzie konający z zielonymi ustami.
Sybil, Purity i Młody Sam zostali zaprowadzeni do czystego gabinetu. To ciekawe, myślał Vimes, patrząc, jak Cudo i grupa funkcjonariuszy krasnoludów zachwyca się Młodym Samem. Nawet teraz — a właściwie zwłaszcza teraz, kiedy w napiętej atmosferze wszyscy wracali do dawnych pewników — nie był pewien, ile ma w straży krasnoludzich kobiet. Wielkiej odwagi bowiem musiała być kobieta ujawniająca ten fakt w społeczeństwie, w którym noszenie choćby przyzwoitej, długiej do ziemi sukni z kolczugi zamiast nogawic stawiało człowieka moralnie daleko poza Płovą i jej ciężko pracującymi koleżankami z Klubu Różowego Kociaka. Ale wystarczy wprowadzić do pokoju gaworzące dziecko, a można je rozpoznać natychmiast, mimo wszystkich groźnych brzęków metalu i mimo bród, w których mógłby zabłądzić szczur.
Marchewa przecisnął się do niego i zasalutował.
— Wiele się wydarzyło, sir!
— Coś takiego! Rzeczywiście? — spytał Vimes z maniakalnym entuzjazmem.
— Tak, sir. Wszyscy byli mocno… zagniewani, kiedy wynieśliśmy z kopalni zabitych krasnoludów, a w rezultacie otworzenie tych wielkich drzwi przy Melasowej okazało się bardzo popularne. Głębinowcy zniknęli, sir, oprócz jednego…
— To pewnie Helmutłuk. — Vimes skierował się do swojego gabinetu.
Marchewa zdziwił się wyraźnie.
— Zgadza się, sir. Siedzi w celi. Jeśli można, chciałbym, żeby pan na niego spojrzał. Płakał, jęczał i dygotał w kącie, cały obstawiony zapalonymi świecami.
— Znowu świece? Może się boi ciemności?
— Możliwe, sir. Igor uważa, że ma kłopoty z głową.
— Nie pozwól, żeby próbował przyszyć mu nową! — uprzedził szybko Vimes. — Zejdę tam jak najszybciej.
— Próbowałem z nim rozmawiać, ale on tylko patrzy tępo, sir. Skąd pan wiedział, że właśnie jego znajdziemy?
— Mam już parę fragmentów brzegów i kilka kawałków o ciekawych kształtach — odparł Vimes, siadając za biurkiem. A ponieważ Marchewa nie rozumiał, musiał wyjaśnić: — Z układanki, kapitanie. Ale jest bardzo dużo kawałków nieba. Jednak sądzę, że jestem już blisko celu, bo chyba dostałem narożnik. Co mówi pod ziemią?
— Sir?
— Wiemy przecież, że krasnoludy nasłuchiwały czegoś pod ziemią. Zastanawiał się pan, czy może ktoś został uwięziony w korytarzu, prawda? Ale czy istnieje… bo ja wiem… coś stworzonego przez krasnoludy, co potrafi mówić?
Marchewa zmarszczył czoło.
— Nie pyta pan chyba o sześcian, prawda?
— Nie wiem. A pytam? Niech pan mi to powie.
— Głębinowcy mieli kilka w swojej kopalni, sir, ale jestem pewien, że żadna nie jest zakopana tutaj. Na ogół znajduje się je w twardych skałach. Zresztą nie dałoby się ich znaleźć, nasłuchując. Nigdy nie słyszałem, żeby sześcian mówił, kiedy się go znajdzie. Niektóre krasnoludy poświęciły lata, ucząc się używać choćby jednego!
— Co to jest sześcian? — zapytał Vimes, zerkając na stos dokumentów. Dobrze; nie było żadnych notatek od A.E. Pesymala.
— Hm… jest jakby książką, sir. Która mówi. Myślę, że to coś takiego jak pański terminarz Gooseberry. Większość zawiera interpretacje krasnoludzich tradycji, omawiane przez starożytnych mędrców. To bardzo stara… magia, jak przypuszczam.
— Przypuszcza pan?
— No, technomantyczne Mechanizmy wyglądają na coś, co zostało zbudowane, wie pan, z…
— Kapitanie, wolniej, bo się zgubiłem. Co to za Mechanizmy i dlaczego wymawia je pan przez duże M?
— Sześciany to typ Mechanizmu, sir. Nikt nie wie, kto je skonstruował i w jakim oryginalnie celu. Mogą być starsze niż świat. Znajduje się je w wulkanach i w najgłębszych skałach. Większość jest w posiadaniu głębinowców. Trafiają się w różnych…
— Chwileczkę. To znaczy, że kiedy się je wykopie, są w nich głosy krasnoludów sprzed milionów lat? Przecież krasnoludy nie…
— Nie, sir. Krasnoludy wkładają tam swoje głosy dopiero później. Nie orientuję się za dobrze. Wydaje mi się, że zaraz po znalezieniu większość zawiera dźwięki naturalne: płynącą wodę, ptaki, przesuwające się skały. Gragowie znajdują sposób, żeby się tego pozbyć i zrobić miejsce dla słów. Tak myślę. Słyszałem o takim, w którym były odgłosy lasu. Dziesięć lat głosu w sześcianie o krawędzi poniżej dwóch cali.
— I te Mechanizmy są cenne?
— Niewiarygodnie cenne, sir, zwłaszcza sześciany. Warte przekopania całej góry granitu, jak u nas mówią… Ehm… To było krasnoludzie „nas”, nie policyjne, sir.
Читать дальше