— Komendant Vimes? — Głos należał do panny Pickles/Pointer stojącej w połowie schodów. — Taki wielki troll o pana pyta.
— Jaka szkoda — westchnął pan Błysk. — To na pewno sierżant Detrytus. Obawiam się, że nie ma dobrych wieści. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że trolle posłały taka-taka. Musi pan iść, panie Vimes. Jeszcze się spotkamy.
— Nie sądzę, żebym się z panem zobaczył — rzekł Vimes. Wstał. — Jeszcze tylko jedno pytanie, dobrze? Tylko żadnych pokrętnych odpowiedzi. Dlaczego pomógł pan Cegle? Czemu się pan przejął jakimś naćpanym rynsztokowym trollem?
— A czemu pan się przejmował zabitymi krasnoludami? — zapytał pan Błysk.
— Bo ktoś musi!
— No właśnie. Do widzenia, panie Vimes.
Vimes wbiegł po schodach i wszedł za panną Pickles/Pointer do sklepu. Detrytus stał między kawałkami minerałów i wydawał się niepewny jak człowiek w kostnicy.
— O co chodzi? — spytał Vimes.
Detrytus niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
— Przepraszam, panie Vimes, ale żem był jedyny, co wiedział, gdzie…
— Tak, w porządku. Chodzi o taka-taka?
— Skąd pan to wie, sir?
— Nie wiem. Co to jest taka-taka?
— To taka sławna wojenna maczuga trolli.
Vimes, wciąż jeszcze myśląc o tym, co widział na dole, zapytał odruchowo:
— A jak nie ma czuga, to co ma?
Jednak takie hasła marnowały się przy Detrytusie. On dowcipy uważał za ludzką aberrację, którą można pokonać, mówiąc powoli i cierpliwie.
— Nic, sir. Kiedy klany trolli przesyłają sobie taka-taka, to jest wezwaniem na wojnę.
— Niech to… Dolina Koom?
— Tak, sir. I żem słyszał, że dolny król i krasnoludy z Überwaldu są już w drodze do doliny Koom. W mieście wszyscy o tym mówią.
— Ehm… dzyń, dzyń, dzyń…? — odezwał się cichy, nerwowy głosik.
Vimes wyjął Gooseberry’ego i spojrzał groźnie. W takiej chwili…
— Co jest? — warknął.
— Jest dwadzieścia dziewięć minut po piątej, Wstaw Swoje Imię — odparł niepewnie chochlik.
— Więc?
— Pieszo, o tej porze, musisz ruszyć już teraz, żeby zdążyć na szóstą do domu.
— Patrycjusz chce pana widzieć, sir, i sekary przychodzą, i w ogóle — nalegał Detrytus.
Vimes patrzył nieruchomo na wyraźnie zakłopotanego chochlika.
— Idę do domu — oznajmił i ruszył naprzód.
Ciemne chmury przewalały się po niebie, zwiastując kolejną letnią burzę.
— Znaleźli trzy zabite krasnoludy niedaleko studni, sir — opowiadał Detrytus, człapiąc za nim. — Wygląda, że te inne krasnoludy ich pozabijały, jasna sprawa. Wszystkie gragi zniknęły. Kapitan Marchewa ustawił straże przy wszystkich wyjściach, co je znalazł…
Ale oni kopali, myślał Vimes. Kto wie, dokąd sięgnęły tunele?
— …i prosi o zgodę na wywalenie tych wielkich żelaznych drzwi przy Melasowej, sir — ciągnął Detrytus. — Bo tamtędy się mogą dostać do ostatniego krasnoluda.
— A co na to krasnoludy? — rzucił przez ramię Vimes. — Znaczy te żywe?
— No, dużo ich widziało, jakżeśmy wynosili zabite krasnoludy. Se myślę, że większość to mu chętnie poda łom.
Zróbmy przedstawienie dla motłochu. Chwyćmy go za sentymentalne serce. A zresztą nadchodzi burza, nie ma co się martwić o dodatkową kroplę deszczu.
— No dobra — rzekł. — Przekaż mu, że wiem, że na pewno jest tam Otto z tym swoim przeklętym obrazkowym pudełkiem, więc kiedy wyrwą te drzwi, niech to robią krasnoludy, jasne? Obrazek pełen krasnoludów?
— Tajest, sir!
— A jak tam młody Cegła? Złoży zeznanie pod przysięgą? Zrozumie, o co chodzi?
— Se myślę, że może, sir.
— Przed krasnoludami?
— Tak, jak go poproszę, sir — stwierdził Detrytus. — Tyle mogę obiecać.
— Dobrze. I niech ktoś pchnie sekarami wiadomość do każdej straży miejskiej i każdego wiejskiego posterunku stąd do gór. Niech wypatrują grupy czarnych krasnoludów. Jestem pewien, że znalazły to, czego szukały, a teraz próbują uciec.
— Pan chce, żeby oni ich zatrzymali? — spytał sierżant.
— Nie! Niech nikt nawet nie próbuje! Przekaż, że mają broń, która strzela ogniem! Niech tylko dadzą znać, dokąd tamci się kierują.
— Tak im powiem, sir.
A ja idę do domu, powtórzył w myślach Vimes. Każdy czegoś chce od Vimesa, chociaż nie jestem najostrzejszym nożem w szufladzie. Do demona, pewnie jestem raczej łyżką. Ale mam zamiar być Vimesem, a o szóstej Vimes czyta Młodemu Samowi „Gdzie jest moja krówka?”. Ze wszystkimi odgłosami.
Dotarł do domu raźnym krokiem, wykorzystując wszystkie znane sobie niewielkie skróty. Jego umysł falował wte i wewte jak rzadka zupa, a żebra szturchały go od czasu do czasu, by powiedzieć: Tak, nadal tu jesteśmy i kłujemy. Stanął przed drzwiami w chwili, gdy Willikins je otworzył.
— Przekażę lady Sybil, że już pan wrócił, sir! — zawołał, gdy Vimes biegł na górę po schodach. — Czyści zagrody smoków.
Młody Sam stał w swoim łóżeczku i obserwował drzwi. Dzień Vimesa stał się miękki i różowy.
Na krześle leżały ulubione chwilowo zabawki — szmaciana piłeczka, nieduża obręcz i wełniany wąż z jednym okiem z guzika. Vimes zepchnął je na dywan, usiadł i zdjął hełm. A potem ściągnął wilgotne buty. Kiedy Sam Vimes ściągał buty, nie trzeba już było ogrzewać pokoju. Na ścianie tykał zabawkowy zegar, a z każdym Łyknięciem i Łaknięciem nad parkanem przeskakiwała tam i z powrotem mała owieczka.
Sam otworzył mocno wyssaną i mocno przeżutą książeczkę.
— Gdzie jest moja krówka? — oznajmił, a Młody Sam zachichotał. Deszcz bębnił o szyby.
Gdzie jest moja krówka?
Czy to moja krówka?
…Rzecz, która mówi, myślał, gdy oczy i usta wykonywały najpilniejsze zadanie. Muszę się więcej dowiedzieć. Dlaczego sprawiła, że krasnoludy chciały się wzajemnie pozabijać?
Robi „Beee!”.
To owieczka!
…Dlaczego poszliśmy do tej kopalni? Bo słyszeliśmy, że popełniono tam morderstwo, dlatego!
…Wszyscy wiedzą, że krasnoludy plotkują. Głupio było kazać im zachować to przed nami w tajemnicy! To właśnie cali głębinowcy — wydaje im się, że wystarczy coś powiedzieć, a to już staje się prawdą!
…woda ściekająca na kamień…
Gdzie ja ostatnio widziałem taką planszę do łupsa?
A tak, u Helmutłuka. Bardzo się denerwował, prawda?
On miał planszę. Powiedział, że jest zapalonym graczem.
Ten krasnolud żył w napięciu, trudno nie zauważyć. Wyglądał, jakby wręcz umierał z chęci powiedzenia mi czegoś…
To jego spojrzenie…
Byłem taki wściekły! Nie mówić straży? Czego oni się spodziewali? Można by sądzić, że będą wiedzieli…
Wiedział, że dostanę szału!
On chciał, żebym się rozzłościł!
Do demona, on chciał, żebym się rozzłościł!
Читать дальше