Jakby na potwierdzenie jego wątpliwości, dźwigała maczugę z wbitym gwoździem. Kiedy zbliżyła się dostatecznie dla prowadzenia rozmowy, odezwał się Vimes.
— Przyszedłem, aby…
— Czy wierzysz w uzdrawiającą moc kryształów, młodzieńcze? — warknęła, groźnie unosząc maczugę.
— Co? Jaka uzdrawiająca moc? — zdziwił się Vimes.
Starucha uśmiechnęła się krzywo i opuściła maczugę.
— Dobrze — pochwaliła. — Lubimy, jak nasi klienci traktują geologię z powagą. W tym tygodniu mamy trochę trollitu.
— Świetnie, ale…
— To jedyny minerał, który przesuwa się w czasie do tyłu.
— Przyszedłem, żeby się spotkać z panem Błyskiem — wyjaśnił Vimes.
— Panem jakim? — Staruszka przyłożyła dłoń do ucha.
— Panem Błyskiem — powtórzył, czując, jak gaśnie w nim nadzieja.
— Nigdy o nim nie słyszałam, kochany.
— Dał mi to. — Vimes pokazał jej dwie połówki kamiennego jaja.
— Ametystowa geoda. Bardzo ładny egzemplarz. Dam ci za niego siedem dolarów, młodzieńcze — zaproponowała staruszka.
— Jest pani, hm, Pickles czy Pointer? — Vimes uznał, że nie pozostało mu już nic więcej.
— Jestem panną Pickles, kochany. Panna Poin…
Urwała. Zmienił się wyraz jej twarzy, stała się trochę młodsza i wyraźnie bardziej czujna.
— A ja jestem panną Pointer, kochany — przedstawiła się. — Nie przejmuj się Pickles, ona tylko kieruje tym ciałem, kiedy ja mam inne zajęcia. Komendant Vimes?
Vimes wytrzeszczył oczy.
— Chce pani powiedzieć, że jest pani dwoma osobami? W jednym ciele?
— Tak, kochany. Podobno to choroba, ale chcę zaznaczyć, że zawsze żyłyśmy w zgodzie. Ale nie mówiłam jej o panu Błysku. Nigdy dość ostrożności. Chodźmy tędy.
Poprowadziła go między zakurzonymi kryształami i kamiennymi bryłami na tył sklepu, skąd biegł szeroki korytarz z półkami na ścianach. Kryształy wszelkich rozmiarów mrugały do niego.
— Trolle zawsze interesowały geologów, jako że są zbudowane ze skał metamorficznych — mówiła swobodnym tonem panna Pointer/Pickles. — A pan nie jest przypadkiem kolekcjonerem, komendancie?
— Zdarzało się, że niekiedy rzucano we mnie jakimś kamieniem — przyznał Vimes. — Ale nigdy nie chciało mi się sprawdzać, jaki to rodzaj.
— Ha. Jaka szkoda, że mieszkamy tutaj na iłach — westchnęła kobieta. Cichy gwar głosów się nasilił. Otworzyła drzwi i odsunęła się na bok. — Wynajmuję im salę — wyjaśniła. — Proszę wejść.
Vimes zobaczył kilka stopni schodów prowadzących w dół. A niech to, pomyślał, znów schodzimy do podziemia. Ale w dole widział światło, a gwar rozbrzmiewał głośniej.
Piwnica okazała się duża i chłodna. Wszędzie stały stoliki, a przy każdym siedziały dwie osoby pochylone nad kraciastą planszą. Sala gier? Graczami były krasnoludy, trolle i ludzie, ale wszystkich łączyło wyraźnie widoczne skupienie. Niektórzy spoglądali obojętnie na Vimesa, który zatrzymał się w połowie schodów, a potem wracali do rozgrywki.
Po chwili zszedł do poziomu podłogi. To pewnie jest ważne, prawda? Pan Błysk chciał mu to pokazać. Ludzie — to znaczy ludzie, trolle i krasnoludy — grają w gry. Od czasu do czasu któraś dwójka spoglądała na siebie i podawała sobie ręce. Po czym jeden z graczy przechodził do innego stolika.
— Co pan tu zauważył, panie Vimes? — odezwał się głęboki głos za jego plecami.
Vimes zmusił się, by odwrócić się powoli. Postać siedząca w cieniu obok schodów była całkowicie okryta czernią. Wydawała się o dobrą głowę wyższa od Vimesa.
— Wszyscy są młodzi? — próbował zgadnąć. I dodał: — Pan Błysk?
— Otóż to! A jeszcze więcej młodych przychodzi wieczorami. Ale proszę usiąść.
— Dlaczego przyszedłem się z panem spotkać, panie Błysk?
— Ponieważ chce się pan dowiedzieć, dlaczego pan przyszedł się ze mną spotkać — odparła mroczna postać. — Ponieważ błądzi pan w ciemności. Ponieważ pan Vimes, ze swoją odznaką i swoją pałką, jest pełen gniewu. To znaczy bardziej niż zwykle. Niech pan uważa na ten gniew, panie Vimes.
Mistyka, pomyślał Vimes.
— Chciałbym zobaczyć, z kim rozmawiam — oświadczył. — Kim pan jest?
— Nie zobaczyłby mnie pan, gdybym zdjął kaptur — odparł pan Błysk. — W kwestii tego, kim jestem, zadam panu pytanie: Czy to prawda, że kapitan Marchewa, choć zadowolony ze stanowiska oficera straży, jest w rzeczywistości prawowitym królem Ankh-Morpork?
— Mam pewne kłopoty z terminem „prawowity”.
— Tak słyszałem. To może być jeden z powodów, dla których jeszcze nie zdecydował się ujawnić. Ale to nieistotne. No więc jestem prawowitym… proszę wybaczyć… i bezdyskusyjnym królem trolli.
— Doprawdy? — mruknął Vimes. Nie była to może najlepsza odpowiedź, ale w tych okolicznościach nie miał zbyt wielu opcji.
— Tak. I kiedy mówię, że bezdyskusyjnym, dokładnie to mam na myśli. Ukrywający się ludzcy królowie muszą wykorzystywać magiczne miecze i legendarne czyny, by odzyskać swoje dziedzictwo. Ja nie. Mnie wystarczy to, że jestem. Słyszał pan o koncepcji skał metamorficznych?
— Chodzi panu o to, że trolle wyglądają jak pewne odmiany skał?
— Tak jest. Łupek, Mika, Iłołupek i tak dalej. Nawet Cegła, ten biedny młody Cegła… Nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje, a użyto tysięcy słów, by to powiedzieć. Zresztą do demona z tym, jak zwykł pan mawiać. Zasłużył pan na spojrzenie. Proszę osłonić oczy. Ja, panie Vimes…
Wyciągnęło się ramię w czarnej szacie, zsunęła się czarna aksamitna rękawica. Vimes zdążył zamknąć oczy, ale wewnętrzne strony powiek rozjarzyły się czerwienią.
— …jestem diamentem — dokończył pan Błysk.
Blask przygasł nieco i Vimes zaryzykował leciutkie uchylenie powiek. Rozróżnił kształt dłoni, a każdy poruszający się palec migotał jak pryzmat. Gracze unieśli głowy, ale już to widywali.
— Szron szybko osiada — zauważył pan Błysk.
Kiedy Vimes odważył się spojrzeć, dłoń migotała jak samo serce zimy.
— Ukrywa się pan przed jubilerami? — zapytał poruszony.
— Ha! Trzeba przyznać, że to miasto jest idealnym miejscem dla tych, którzy nie chcą być widziani, panie Vimes. Mam tu przyjaciół. I mam zdolności. Przekonałby się pan, jak trudno mnie znaleźć, jeśli chcę pozostać niedostrzegalny. Jestem również, wyznam szczerze, inteligentny, i to inteligentny przez cały czas. Nie potrzebuję składu przyszłej wieprzowiny. Mogę odbijać ciepło i w ten sposób regulować temperaturę mózgu. Diamentowe trolle są bardzo rzadkie, a kiedy już się pojawiamy, królestwo jest naszym przeznaczeniem.
Vimes czekał. Odnosił wrażenie, że pan Błysk — który właśnie wciągał z powrotem rękawicę — ma chyba jakieś plany. Najrozsądniej będzie pozwolić mu mówić, aż wszystko nabierze sensu.
— A wie pan, co się dzieje, kiedy już zostajemy królami? — spytał pan Błysk, znowu bezpiecznie okryty.
— Dolina Koom? — domyślił się Vimes.
— Brawo. Trolle się jednoczą i mamy znowu tę samą starą wojnę, a po niej całe wieki starć. To smętna, bezsensowna historia trolli i krasnoludów. A tym razem wojna ogarnie też Ankh-Morpork. Wie pan, że populacja trolli i krasnoludów w mieście pod władzą Vetinariego ogromnie wzrosła.
— No dobrze, ale jeśli jest pan królem, nie może pan zwyczajnie zawrzeć pokoju?
— Tak po prostu? Do tego trzeba czegoś więcej. — Kaptur pochylił się ze smutkiem. — Tak naprawdę niewiele pan o nas wie, panie Vimes. Widzi pan nas na równinach, kiedy powłóczymy nogami i mówimy „żem”. Nie wie pan o śpiewie historii, o Długim Tańcu ani o kamiennej muzyce. Widzi pan tylko zgarbionego trolla, który wlecze maczugę. To właśnie zrobiły dla nas krasnoludy, dawno temu. Zmieniły nas, w waszych umysłach, w bezmózgie potwory.
Читать дальше