— A Cegła ma panu jeszcze coś do powiedzenia, co, Cegła? — zapytał macierzyński Detrytus. — No już, powiedz panu Vimesowi.
Cegła wpatrywał się w blat stołu.
— Przepraszam, żem próbował pana zabić, pani Vimes — wyszeptał.
— No, pomyślimy o tym, prawda — rzekł Vimes z braku lepszych pomysłów. — A przy okazji, chodziło ci pewnie o pana Vimesa, ale wolę, kiedy panem Vimesem nazywają mnie tylko ci, którzy walczyli razem ze mną.
— No, technicznie to Cegła walczył… — zaczął Detrytus.
Vimes energicznie odstawił kubek. Żebra go bolały.
— Nie. Walczył razem ze mną, to znaczy obok mnie, a nie przeciwko mnie. To nie to samo, sierżancie. Poważnie.
— To naprawdę nie jego wina — tłumaczył Detrytus. — To była pomylona to-że-samość.
— Sugerujecie, że nie wiedział, kim jestem? — upewnił się Vimes. — To jakoś go nie…
— Nie, sir. Nie wiedział, kim on jest, sir. Myślał, że jest kupą świateł i fajerwerków. Proszę mi wierzyć, sir. Ale chyba coś mógłbym z niego jeszcze zrobić. Sir, był po Wielkim Młocie, a jednak chodził!
Vimes patrzył przez chwilę na Detrytusa, a potem zerknął na Cegłę.
— Panie Cegła, proszę mi opowiedzieć, jak się pan dostał do kopalni, dobrze? — powiedział.
— Żem mówił temu drugiemu polisantowi… — zaczął Cegła.
— A teraz gadaj panu Vimesowi! — warknął Detrytus. — Już!
Trwało to dłuższą chwilę, z przerwami na to, by fragmenty mózgu Cegły wsunęły się na miejsca, ale Vimes poskładał coś takiego:
Nieszczęsny Cegła przyszykował skrob z kilkoma innymi rynsztokowymi trollami w starym składzie, gdzieś w labiryncie uliczek za aleją Parkową. Zawędrował do piwnicy, szukając chłodnego miejsca, żeby tam oglądać pokaz, a podłoga się pod nim załamała. Po odgłosach sądząc, spadał bardzo daleko, ale oceniając po naturalnym stanie trolla, prawdopodobnie spłynął w dół lekko jak motyl. Skończył w tunelu, takim jak w kopalni, znaczy, z całym tym drewnem trzymającym sufit, no i powlókł się nim, bo miał nadzieję, że doprowadzi go z powrotem na powierzchnię albo do czegoś jadalnego.
Zaczął się martwić dopiero wtedy, kiedy dotarł do tunelu o wiele wspanialszego, a słowo „krasnoludy” osiągnęło te części jego mózgu, które nie miały nic lepszego do roboty, niż słuchać.
Troll w krasnoludziej kopalni zaczyna szerzyć zniszczenie. To jeden z pewników — niczym byk w składzie porcelany. Ale Cegła wydawał się odświeżająco wolny od nienawiści do kogokolwiek. Jeśli tylko świat dostarczał wystarczającej ilości rzeczy zaczynających się na S, od których głowa robiła „bzzz!” — a w mieście ich nie brakowało — to nie przejmował się specjalnie, co robił poza tym. Cegła w rynsztoku spadł poniżej nawet takiego horyzontu, więc nic dziwnego, że ludzie Chryzopraza nie zdołali go schwytać. Cegła był czymś, nad czym się przestępuje.
Kiedy stał tak w ciemności, słysząc w dali głosy krasnoludów, mogło mu nawet przyjść do głowy, żeby się bać. Ale potem zobaczył przez duże, okrągłe drzwi, jak jeden krasnolud trzyma drugiego i wali go po głowie. Panował jaskiniowy mrok, lecz trolle dobrze widzą w nocy, a poza tym zawsze są też vurmy. Troll nie rozpoznał zbyt wielu szczegółów, ale też specjalnie się nie przypatrywał. Kogo obchodzi, co krasnoludy robią sobie nawzajem? Dopóki nie robiły tego jemu, nie widział problemów. Ale potem krasnolud, który bił, zaczął krzyczeć, a wtedy pojawił się problem wielki jak życie.
Duże metalowe drzwi obok otworzyły się nagle i uderzyły go w twarz. Kiedy zza nich wyjrzał, zobaczył, jak obok przebiega kilka uzbrojonych krasnoludów. Nie interesowało ich, co może się chować za drzwiami, w każdym razie jeszcze nie. Robili to, co zwykle robią wszyscy, to znaczy biegli w stronę źródła krzyków. Cegłę za to interesowało jedynie jak najszybsze oddalenie się od krzyków, a tuż obok miał otwarte drzwi. Skorzystał z nich i pobiegł, i nie zatrzymywał się, póki nie dotarł na świeże powietrze.
Nie było pogoni. Vimesa to nie zdziwiło. Żeby być wartownikiem, niezbędny jest szczególny rodzaj umysłu. Umysłu gotowego przebywać w ciele, które stoi i na nic właściwie nie patrzy, często przez długie godziny. Taki umysł nie zarabia wysokich pensji. Taki umysł raczej nie zacznie poszukiwań od sprawdzenia tunelu, którym właśnie przybył. Nie będzie najostrzejszym nożem w szufladzie.
I tak, bezcelowo, bez takiego zamiaru, bez złej woli czy choćby ciekawości, wędrowny troll zawędrował do krasnoludziej kopalni, z zabarwionymi narkotykiem zmysłami był świadkiem morderstwa, a potem wywędrował na powierzchnię. Kto mógłby coś takiego zaplanować? Gdzie w tym logika? Gdzie sens?
Vimes przyjrzał się wodnistym oczom, przypominającym sadzone jajka, zabiedzonej sylwetce, strużce bogowie wiedzą czego ściekającej z zaskorupiałego nozdrza. Cegła nie kłamał. Cegła miał dość kłopotów z tym, co nie zostało wymyślone.
— Opowiedz panu Vimesowi o wukwuk — zachęcił go Detrytus.
— A tak… W tej jaskini był wielki wukwuk.
— Odnoszę wrażenie, że tracę jakiś ważny wątek… — mruknął Vimes.
— Wukwuk to takie coś, co się robi z drzewnego wungla, saletry i slabu — wyjaśnił sierżant. — Wszystko zwinięte w papier jak cygaro, wie pan… Mówił, że…
— Nazywamy je wukwuk, bo one wyglądają jak… no, jak wukwuk — wtrącił Cegła z zakłopotanym uśmiechem.
— Tak, mam już ogólny obraz — rzucił Vimes ze znużeniem. — I próbowałeś to wypalić?
— Nie, psze pana… Wielkie było. Całe zwinięte w tej ich jaskini, akurat przy tym paskudnym tunelu, co żem do niego wpadł.
Vimes usiłował jakoś wkomponować to w swoje wnioskowania, ale na razie zostawił na boku. Czyli… zrobił to krasnolud? Jasne. W tej chwili wierzył Cegle, choć kubeł żab byłby pewnie lepszym świadkiem niż chudy troll. I nie ma sensu mocniej go naciskać, przynajmniej w tej chwili.
— No dobra. — Schylił się i podniósł kamień, który tajemniczy przybysz zostawił na podłodze w komendzie. Kamień miał jakieś osiem cali średnicy, ale był dziwnie lekki. — Opowiedz mi o panu Błysku. To twój przyjaciel?
— Pan Błysk jest wszędzie! — zapewnił gorączkowo Cegła. — On diament!
— No, pół godziny temu przebywał w tym budynku — przypomniał Vimes. — Detrytus?
— Sir? — odpowiedział sierżant z miną winowajcy.
— Co wiecie o panu Błysku?
— Eee… on to jest trochę jak taki bóg trolli — wymamrotał Detrytus.
— Zasadniczo bogowie tutaj nie bywają. Ktoś zwinął sekret ognia, czy nie widzieliście moich złotych jabłek? Aż dziwne, jak często nie widzimy takich przestępstw w raportach. Jest trollem, tak?
— No, taki… król — powiedział Detrytus tonem, jakby każde słowo wyrywano z niego przemocą.
— Myślałem, że trolle nie mają królów. Wydawało mi się, że każdy klan sam się rządzi.
— Zgadza się, zgadza — przyznał Detrytus. — Rozumie pan, panie Vimes, on pan Błysk. Nie mówimy o nim dużo. — Na twarzy trolla malowało się cierpienie i bunt równocześnie.
Vimes postanowił uderzyć w słabszy cel.
— Gdzie go znalazłeś, Cegła? Chcę tylko…
— On przyszedł, coby panu pomóc! — warknął Detrytus. — Co pan robi, panie Vimes? Czemu pan ciągle pyta? Z krasnoludami to na paluszkach, nie można zezłościć, o nie, ale co pan robi, jak to trolle, co? Z kopa wziąć nie problem! Pan Błysk daje Cegłę, daje dobrą radę, a pan rozmawia, jakby to był zły troll! Słyszę, jak kapitan Marchewa opowiada krasnoludom — on Dwaj Bracia. I pan myśli, że się cieszę? My znamy te kłamliwe krasnoludzie kłamstwa, o tak! I jęczymy na te kłamstwa, tak! Pan chce spotkać pana Błyska, pan okazuje pokorę, okazuje szacunek, tak!
Читать дальше