– Danawiel! – złożył dłonie w trąbkę Rolar i zaczął głośno krzyczeć, zagłuszając syk rozwścieczonego smoka: – Dewieni ast, karitessa!
Odpowiedzi nie było, ale kilka minut później kraken zamknął paszczę, ze świstem wypuścił powietrze nozdrzami dwa strumienie białej pary, podpłynął do nas bokiem i wystawił do nas grzbietowa płetwę jako uchwyt.
Rolar bez wahania wskoczył na iskrzącą się łuskę. Ja także, skrycie umierając ze strachu.
Kraken ruszył z miejsca, jak wystrzelony z kuszy bełt. Z całej siły złapał za płetwę smoka, a Rolar niezauważalnie się zachwiał machając wyciągniętymi nogami – widocznie to nie jego pierwsza przejażdżka. Do zapory, która przypominała żeremie z bezładnie narzuconych kłód i kamieni, dopłynęliśmy w ciągu sekundy. Kraken zatrzymał się koło niej i gdy ledwo co zdążyliśmy z niego zeskoczyć – zanurkował.
Po tej stronie zapory płynęła sobie szeroka rzeczka, złudnie przypominająca jezioro. Dzień zaczynał się mgliście, przeciwległy brzeg tonął w szarawej mgiełce. Gdy tylko podeszliśmy do brzegu nieopodal wynurzyła się rusałka. A raczej – wynurzył się. Odrzucił na plecy długie, jasne z zielonkawym odcieniem włosy, złożył ręce na muskularnej piersi i wyczekująco popatrzył się na nas blado srebrnymi oczami ze źrenicami w kształcie rombów.
Wampir opadł na jedno kolano, jakby dawał przysięgę i przemówił pierwszym. Danawiel z powagą go wysłuchał, potem krótko odpowiedział, machnąwszy ręką na bok zapory. Rolar pokołysał głową i zaczął coś objaśniać, przy okazji wskazując na mnie. Prowadzili rozmowę w jednym z dialektów języka elfickiego, pojmowałam tylko niektóre słowa, a zrozumieć ogólny sens po intonacji i wyrażeniu twarzy nie było można.
Nareszcie Danawiel zrobił dziwny gest, jak odpędzając przelatującą obok muchę, pomachał długim ogonem i zniknął pod wodą.
Rolar cały czas stał, obojętnie patrząc na rozchodzące się na wodzie kręgi.
– No i? – z ogromną ciekawością zaczęłam obrzucać go pytaniami, zaglądając mu przy okazji w twarz.
– Wszystko w porządku. Pokój. Powiedziałem, że magowie pomogą odtruć rzekę, po czym zapora będzie rozwalona. A Danawiel obiecał, że rusałki i krakeny nie będą już na nas napadać. Dawna umowa o handlu i zarządzaniu rzeką pozostaje aktualna. Jakby nic się nie stało.
– Coś ty taki ponury?
Wampir gorzko zakrył oczy i z trudem wydusił:
– Zapytałem go: “Dużo waszych zginęło?” – a on poważnie popatrzył na mnie i odpowiedział: “Nie mam prawa ci nic zarzucać. Twoich więcej”.
– Wszystko będzie w porządku, Rolar. Razem rozprawimy się z nimi.
– Wiem. Ale mi od tego nie lżej…
Musieliśmy zostać w Arlissie jeszcze tydzień – moja pomoc była potrzebna rannym ludziom, Rolar i Orsana, pożyczywszy ode mnie Smółkę (kobyła była oczarowana rangą tej misji i pozwoliła zostać myśliwskim psem – pod warunkiem, że wampir i Najemniczka nie będą na niej jeździć), przeczesywali dolinę w poszukiwaniu ocalałych metamorfów, Len i Lereena całymi dniami pracowali w naprędce oczyszczonej świątyni. Kamienie tymczasowo umocowano na drewnianych podstawkach. W bitwie i następnych potyczkach zginęło pięćdziesiąt osiem dogewskich wampirów i dwadzieścia sześć arlijskich, ale jedną trzecią można było jeszcze ożywić.
Ludzie niestety nie mieli drugiej szansy. Ojciec Orsany stracił większą część swojego oddziału…
Piątego dnia przybył goniec z Winessy z medalem dla Orsany. Tamtejsi magowie złapali około stu łożniaków, a jeden z nich zdążył już przybrać postać królowej i tego samego wieczoru przejąć ciało samego króla. Owdowiały król wyrażał Orsanie swoją bezgraniczną wdzięczność, że we właściwym czasie go uprzedzili – wraz z medalem dostała zamek i setkę akrów ziemi, która nie będzie podlegała podatkom przez następne dziesięć lat. Nasz król ograniczył się do pochwalnego listu “Za zasługi dla Ojczyzny”, który uroczyście ogłaszał, że stałam się Nauczycielem oraz, że Rolar dostał awans. To nie kosztowało naszego monarchę ani grosza, więc Konwent Magów szybko spróbował naprawić ten błąd – Nauczyciel mgliście napomknął o niejakim gnomim banku, gdzie mieliśmy pójść po powrocie do Starminu. O rozmiarze nagrody mag nas nie poinformował. Widocznie była nielegalna.
Na wieść o nagrodzie dla Orsany jej ojciec cieszył się najbardziej ze wszystkim tu obecnych. Świecił jak słoneczko i każda rozmowa z nim sprowadzała się do jego pięknej, mądrej i odważnej córki. Nie było teraz mowy o ewentualnym zamążpójściu Orsany: miała robić karierę, żeby sławić nazwisko swej rodziny. To co kiedyś było przeszkodą teraz stało się zaletą: potomkowie Orsany będą mogli powiedzieć, że WSZYSCY w ich rodzie – i mężczyźni i kobiety – razem obronili mieczami swej ojczyzny. Sama Orsana przyjął medal z udawaną obojętnością, ale gdy tylko zostaliśmy sami z głośnym piskiem i krzykiem: “Hura!!! A przecież jestem jeszcze taka młoda!” – zawisła Rolarowi na szyi. Wampir nie miał nic przeciwko i z entuzjazmem objął ją poniżej talii.
Niestety, do każdej beczki miodu jest też łyżka dziegciu i dostała się mi. Nadal nie rozmawiałam z Lenem. Nie tak, że kiedy musieliśmy odezwać się do siebie pisaliśmy sobie lakoniczne liściki i demonstracyjnie wtykaliśmy je sobie w dłonie, ale obcowaliśmy na wyjątkowo kulturalnym poziomie. A to było jeszcze gorsze, bo odbierało ostatnia nadzieję na pokój. No bo jak tu można porozmawiać, jeżeli w odpowiedzi na uprzejme i wyraziste: “Witam Was, Władco” słyszy się w odpowiedzi chłodne: “Dzień dobry, pani wiedźmo. Macie do mnie jakieś pytania?” – i na odwrót.
Orsana śmiała się i twierdziła: “Kto jest mądrzejszy, ten pierwszy przyzna się do głupoty”, ale jakoś w to nie wierzyłam. Nie czułam się winna, Len widocznie także, i nie zamierzaliśmy się do niczego przyznawać.
Przed naszym odjazdem Lereena zorganizowała uroczystą kolację na cześć gości i ratowników Arlissu. Pierwszy puchar wypiliśmy stojąc i milcząc, potem tłum zaczął się ożywiać, posypały się żarty i zabrzmiał śmiech, zagrała cicha muzyka. Młodziutkie arlijskie wampirzyce, które roznosiły półmiski i napoje, robiły oczka do wineczan, urzeknięte przez długie włosy i wąsy ludzkich wojowników. Wojownicy dogewscy, także nie cierpieli na brak zainteresowania, a do Lena lgnęły jak do miodu, wciąż wpadając na siebie i złośliwie świdrując na wylot oczami konkurentki.
Siadaliśmy za stołek jak popadło. Usiadłam między ojcem Orsany a Kellą, a Len i Orsana usiedli naprzeciwko mnie. Dogewska Zielarka patrzyła na mnie z autentycznym zachwytem i powagą. Nawet z lekkim uwielbieniem, chyba. Nie wiem, kto i co jej naopowiadali, ale na pewno nie zmniejszyli mojej roli.
Dopiero teraz dowiedzieliśmy się, komu mamy być wdzięczni za pomoc. Przywiązany niedaleko “winowajca” popatrzył się w nasza stronę i niegłośnie zarżał, domyśliwszy się, że zaczęliśmy o nim rozmawiać. Dzieciarnia oblegała Wolta i dawała mu słodycze, a czarny ogier z przyjemnością zbierał plon zasłużonej chwały.
– Wyobrażasz sobie, co pomyśleliśmy, kiedy trzy dni po twoim odjeździe na dogewski plac wbiegł zakrwawiony koń Władcy! – opowiadała Kella, zmieniając się na twarzy przy wspomnieniach. – Wolt nigdy by nie zrzucił gospodarza, nawet ranny. Wyszło więc na to, że stało się coś okropnego i nieodwracalnego, a my byliśmy pewni, że Len nie ma Strażnika. Dogewa wzburzyła się, Seniorzy zaczęli organizować wojsko, a ja z dziesięcioma tuzinami ochotników pojechałam na zwiady, a jeśli będzie trzeba – i na bój.
Читать дальше