Zatem wciąż jeszcze żyje, ale to przecież niemożliwe.
W głębi ducha wiedziała jednak, że Thomas znajduje się wśród żywych. Niełatwo było jej dotrzeć do niego w minionym czasie. Zmarli przecież bez trudu mogą się kontaktować ze zmarłymi, ona jednak musiała przedzierać się przez barierę rozdzielającą świat żywych i umarłych. Wołała go, wzywała, szukała, lecz cały czas poruszała się jakby w gęstej mgle, nie mogąc do niego tak naprawdę dotrzeć.
A więc dlatego nigdy go nie odnalazła. On nie przekroczył granicy świata umarłych.
Mimo wszystko jednak, gdyby znajdował się na ziemi, dotarłaby do niego prędzej czy później.
Musiało się za tym kryć coś jeszcze, coś, czego nie rozumiała.
Jeśli on nie umarł i nie było go na ziemi, to gdzie się podziewał?
Griselda postanowiła ruszyć jego śladami.
Drgnęła gwałtownie, gdy jeden z takich poruszających się samoczynnie pojazdów zatrzymał się tuż koło niej i szklana szyba opuściła się w dół. Człowiek siedzący w środku zwrócił się do niej z pytaniem:
– Ile?
Griselda usiłowała zrozumieć, o co mu chodzi, mężczyzna otworzył drzwi.
– Wskakuj do środka!
Ile? Czyżby chodziło mu o pieniądze? Ach, doprawdy, wziął ją za ladacznicę? No cóż, dlaczego nie, potrzebowała pieniędzy. I mężczyzny. Ukryła torebkę w zaułku, z doświadczenia wiedziała już bowiem, że tylko jej tak bardzo się podoba wydzielający się ze środka zapach. Wsunęła się do powozu.
Spostrzegła, że mężczyzna zmarszczył nos, wcale się tym jednak nie przejęła. Powóz okazał się miękki i wygodny, w jednej chwili ruszył z miejsca.
Uzgodnili sumę, o której wielkości tak naprawdę nie miała pojęcia, i chwilę później mogli zabrać się do dzieła.
Jeszcze nieco później mężczyzna leżał martwy w swoim powozie, a Griselda trzymała w ręku wszystkie jego pieniądze. Znalazła też kurtkę, którą się otuliła. Teraz wyglądała znacznie porządniej. Wróciła do zaułka po torebkę. Zaczynało się już rozjaśniać, otworzyła ją, żeby sprawdzić, czym dysponuje.
W środku znalazła rzeczy niezwykle przydatne dla czarownicy, brakowało tylko jednego, a mianowicie maści wywołującej pożądanie. Została w jej domu, a po rozmowie z mężczyzną Griselda zrozumiała już, że to miasto wzniesiono dokładnie w miejscu, gdzie leżało kiedyś jej miasteczko. Odszukanie chatki było więc absolutnie niemożliwe.
Griselda utraciła wszystko, ową niezwykłą maść i inne drogocenne środki, Thomasa, wszystko oprócz tego, co znajdowało się w torebce z rzemyków. Właściwie powinna płakać z rozpaczy.
Nie zrobiła tego jednak, w pobliżu mogli być ludzie.
Do czarta, zaklęła pod nosem. Przeklęci ludzie, dlaczego musiało upłynąć tyle czasu, zanim ktoś wreszcie otworzył moją sakiewkę?
Musiała znaleźć coś do jedzenia, a także inne, cieplejsze ubranie i więcej czarnoksięskich środków. Musiała także wydostać się z tego miasta zdającego się nie mieć końca.
Dzień później była już znacznie lepiej przygotowana na spotkanie z nowym światem. Griselda nie należała do osób, które pokornie błagają innych o pomoc. Umiała rozpychać się łokciami, potrafiła być bezwzględna. Ukradła bardzo piękne ubranie, odpowiednie dla młodej dziewczyny z porządnego domu. Sporo czasu zabrało jej stwierdzenie, jak ubierają się współczesne kobiety, moda wydała jej się brzydka i dziwaczna. Znalazła jednak wreszcie złoty środek. Kobiety w długich spodniach? Nigdy! Wiedziała przecież, za czym gonią mężczyźni. Oni pragnęli zachować swoje fantazje o zadzieraniu spódniczek i sprawdzaniu, co też kryje się pod nimi.
Raz trafiła na sklep, na którym widniał napis „Zdrowa żywność”. Zaskoczona odkryła na wystawie wiele znanych jej ziół, a także inne, których dotychczas nie widziała. Weszła tam natychmiast i wyćwiczonymi sprytnymi palcami zdołała zapełnić kieszenie wszystkim, co mogło jej się przydać. Opuściła sklep ukradkiem, nie zamierzała bowiem za nic płacić.
Tu i ówdzie zdobyła inne przydatne rzeczy. Pewnej nocy natknęła się na jakieś podejrzane indywidua, usiłujące rozsadzić kasę. Griselda trzymała się w cieniu, zafascynowana tylko patrzyła, jak przygotowują ładunek i za naciśnięciem guziczka powodują wybuch. To doprawdy imponujące. Podczas gdy przestępcy zajęci byli zbieraniem łupów, podkradła się do nich za ich plecami i poderżnęła im gardła. Trwało to nie dłużej niż sekundę. Nie zależało jej na tym, co oni chcieli ukraść, nie sądziła, aby mogło to być przydatne w przyszłości, najważniejsze dla niej były materiały wybuchowe i ten mały sprytny aparacik. Mężczyźni byli dobrze wyposażeni, myśleli zapewne o kolejnych grabieżach.
Wszystko razem ukryła w przepastnych kieszeniach po wewnętrznej stronie płaszcza i sukienki. Umiała nosić przy sobie mnóstwo rzeczy ukrytych przed ciekawskimi spojrzeniami.
Jedzenie nie stanowiło żadnego problemu. Podkradała je na targu i w sklepach, miała już spore zapasy. Co prawda wyglądała trochę może nieforemnie, lecz wśród Amerykanów o obfitych kształtach zbytnio się nie wyróżniała.
Rozmaite pojazdy wciąż jeszcze budziły jej przerażenie i zanim nauczyła się przepisów drogowych, nie raz mało brakowało, a doszłoby do wypadku. Z początku na ich widok podskakiwała wysoko z krzykiem, podrywała się do ucieczki na widok mknących na syrenie karetek, niepokoiła ją mnogość docierających do niej dźwięków. Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła wreszcie do skraju miasta.
Świat, w którym się znalazła, wydawał się kompletnie oszalały.
Griselda, choć wolnomyślicielka, jednocześnie była zdumiewająco konserwatywna.
Znalazła wreszcie nie zamieszkany letni domek nad wodą, daleko od ludzi. Przejrzała tam wszystko, czym dysponowała, i rozpoczęła nowe życie.
Thomas Llewellyn, ten zatwardziały szatan!
Najważniejsze, żeby go odnaleźć, wytropić. Nie ma go ani w świecie żywych, ani w świecie umarłych. Gdzież więc go szukać?
Czarodziejskich środków miała za mało. Potrzebowała większych porcji, by móc wywołać jego obraz.
Wezwała już zaklęciami swoich sprzymierzeńców. Czekała teraz na ich powrót i sprawozdanie. Być może im uda się odnaleźć to, co zaginęło w ciągu tych wieków.
I rzeczywiście, dwa „impy”, diabliki, które Thomas błędnie nazwał inkubami, niemal równocześnie usiadły jej na ramionach. Były nieduże, zielone i okropne, a Griselda znała je już od tysiąca lat. Kiedy nie mogła znaleźć ziemskiego mężczyzny, by zażyć z nim uciechy, wzywała jednego z nich. Nigdy nie odmawiały. Po angielsku diablik nazywa się „imp”, ochrzciła je więc Impy i Simpy. Właśnie z Impym Thomas nawiązał znajomość tamtego dnia, o którym tak bardzo chciał zapomnieć, lecz nie mógł.
Diabliki wróciły z rekonesansu. Impy przemówił ochrypłym szeptem:
– Wytropiłem tego twego marnego człowieka. Wszedł do jamy wykopanej przez ludzi, jego ślady wiodły w głąb, a potem po prostu zniknęły.
– Zniknęły? Nie mógł chyba ot, zwyczajnie się rozpłynąć?
– Wygląda na to, że tak właśnie się stało.
Simpy podjął:
– Przeszukiwałem wymiary, nie ma go tam. Dotarły jednak do mnie pogłoski…
– Jakie?
Simpy zrobił przebiegłą minę.
– Podobno istnieje kraina nie mogąca się równać z żadnym wymiarem. Tam się nie umiera.
– Przestań mi pleść o niebie – wykrzywiła się Griselda.
– Ach, nie, wcale nie o nie chodzi! – wykrzyknął Simpy. – Ta kraina znajduje się pod ziemią.
– Piekło?
– Nie możesz się oderwać od religii? – prychnął Simpy. – Niebo i piekło to tylko ludzkie gadanie. My nazywamy je, jak wszystko inne, wymiarami. Wydaje mi się, że ten twój nędzny człowiek tam właśnie się znajduje, w każdym razie nigdzie indziej go nie ma.
Читать дальше