– Co takiego? A co by było, gdybym się w tobie nie zakochała?
– Ja wiedziałem, że tak się stanie – spokojnie odrzekł Marco. – Potrzebowałaś tylko trochę czasu. No on wreszcie nadszedł.
– Skąd mogłeś o tym wiedzieć?
– Będąc tym, kim jestem, potrafię niekiedy, lecz zawsze spontanicznie, nigdy na rozkaz, spojrzeć w przyszłość. I zobaczyłem, że zostałaś przeznaczona Faronowi.
– To zabrzmiało trochę strasznie – powiedziała Berengaria drżącym głosem, ale prędko spytała: – Czy widzisz coś jeszcze?
– O, tak – roześmiał się Marco. – Ale o tym nie powiem.
Berengaria z nadzieją ujęła go za rękę.
– Uśmiechasz się, więc to chyba znaczy, że nie jest to nic przykrego.
– Nie – śmiał się Marco. – To nie jest absolutnie nic przykrego.
Również Faron wyglądał na bardzo zadowolonego z tej odpowiedzi. Dobrze było im razem z Berengarią na statku. Mieli mnóstwo czasu na to, by się lepiej poznać i powoli się do siebie zbliżać.
Kiedy więc Berengaria, która kiedyś przy matce nazwała się „jedyną dziewicą w szkole”, pewnego wieczoru została zaproszona do prywatnego pokoju Farona na pokładzie, nie czuła lęku. Znała Farona, była pewna jego miłości i miała odwagę, by być sobą. W pierwszej chwili ogarnęło ją onieśmielenie, lecz ono akurat prędko minęło dzięki jego troskliwym dłoniom i owej szczególnej zdolności kochania, charakterystycznej dla Obcych. Właśnie dzięki niej poczuła się najcenniejszą istotą w całym wszechświecie.
Została kobietą Obcego. Była to niezwykła świadomość.
Sol rozmawiała ze Strażnikiem Algolem. Znajdowali się w manewrowni, tej nocy jemu przypadł dyżur, a dyżurującemu zawsze musiał towarzyszyć ktoś jeszcze, by ten nie zasnął. A ponieważ wieczorem wszyscy się bawili, i to bez jakiegokolwiek specjalnego powodu, ot, po prostu dlatego, że podróż przebiegała bez zakłóceń i uznali, że nadeszła pora na trochę zabawy, padło na Sol, by dotrzymać towarzystwa Algolowi. Ona, będąc po części duchem, nie potrzebowała tyle snu co inni.
Popatrzyła badawczo na Algola.
– Zauważyłam, że często wydajesz się zatroskany.
– Och, to prawda – przyznał, jak gdyby ulgę sprawiło mu to, że nareszcie może zacząć mówić. – Rzeczywiście trochę się martwię. Wiesz, mnie i Zinnabara skierowano na tę wyprawę, ponieważ nie mamy żadnej rodziny, lecz jeśli o mnie chodzi, to jest chyba raczej przeciwnie: ja mam rodzinę, rodziców i rodzeństwo, właśnie na Bliźniaczej Planecie.
– To bardzo miłe – powiedziała Sol. – Rozumiem, że chciałeś tam jechać.
– Owszem – przyznał, lecz z pięknej twarzy Lemuryjczyka nie znikał wyraz udręki. – Ale jadę tam z bardzo szczególnego powodu.
Sol popatrzyła na niego pytająco.
– Moja siostra ma dwoje małych dzieci, ale dowiedziałem się od jednego z mężczyzn tu, na pokładzie, że kiedy opuszczali Bliźniaczą Planetę, dzieci zniknęły.
– Ojej! Ale chyba już się odnalazły?
– To właśnie chciałbym sprawdzić. Bo widzisz, ono zniknęły po wejściu w czarci krąg.
– Nic z tego nie rozumiem. W krąg, składający się z dwunastu czarownic i jednego…
– Nie, nie – przerwał Algol. – To takie tajemnicze miejsce, polana w lesie, na której w trawie powstał krąg.
– Aha, coś takiego. Ale to przecież zupełnie naturalne zjawisko, po prostu kolonia małych grzybków rozrasta się w formie kręgu. Takie kolonie potrafią Kisnąć w tym samym miejscu przez kilkaset lat, nic więc dziwnego, że powstają takie przesądy.
Algol powiedział nieswoim głosem:
– To nie są tylko przesądy, Sol, nie zawsze. Ta planeta jest pełna tajemnic. Słyszałaś chyba o tajemniczym przejściu do Wielkiej Światłości? To tylko ułamek tego, co tam istnieje w ukryciu.
Sol poczuła się trochę nieswojo.
– A mnie się wydawało, że to w naszym świecie kryje się najwięcej zagadek.
– Uwierz mi, ten drugi jest znacznie bardziej niebezpieczny. Wiadomo, że dzieci, siedmio -, ośmioletnie, chłopiec i dziewczynka, postanowili wybrać się w to zaklęte miejsce, żeby czegoś sobie tam zażyczyć. Podobno można tak zrobić, wchodząc w obręb czarciego kręgu. Później nikt ich już więcej nie widział.
– Miejmy nadzieję, że się odnalazły.
– Tak – odparł Algol, trochę jakby nieobecny duchem. – Bo na pokładzie dowiedziałem się czegoś znacznie bardziej alarmującego.
– Co takiego? Obudź się, Algolu, co usłyszałeś?
– Właściwie to nie ja…
Okazało się, że to, co miał do opowiedzenia, było tak przerażające, że już o świcie następnego dnia zwołano zebranie.
Plotka nie dotarła do nich wcześniej z tego względu, że to Hutchinson wspominał o całej sprawie, a z nim towarzysze tak naprawdę się nie liczyli.
Gdy wszyscy zgromadzili się w największym pomieszczeniu statku, Faron obrzucił mężczyzn surowym wzrokiem.
– Dlaczego nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej?
Jeden z mężczyzn zaczął się wykręcać.
– To tylko Hutchinson coś takiego mówił, a on tyle wygaduje bzdur. I tylko po to, żeby ściągnąć na siebie uwagę.
– Ale wczoraj wieczorem ta plotka dotarła do Algola. Hutchinson, chcę teraz poznać prawdę, w jaki sposób się o tym dowiedziałeś. Mów słowo w słowo!
Nerwowego jąkania Hutchinsona nie poprawiła wcale powaga Farona i skierowana na niego uwaga wszystkich zebranych. Wyciąganie esencji z tego, co usiłował z siebie wydusić, okazało się ciężką, wymagającą wiele cierpliwości pracą.
Tuż przed wyjazdem z Bliźniaczej Planety dotarło do niego kilka słów, jakie wymienili między sobą Talornin i Ingelgerius. Pracując jako sprzątacz na pokładzie, dwukrotnie usłyszał urywki zdań, których nie zrozumiał.
Pierwsze brzmiało: „Dobrze, że uciekliśmy w porę. Reszta niech sobie radzi sama”. Towarzyszył temu wulgarny stłumiony chichot.
To zdanie mogło znaczyć właściwie wszystko.
Drugi raz jednak padły słowa bardziej godne zastanowienia:
„Podobno w roju jest jakiś olbrzymi blok”. „Dokładnie tak samo jak poprzednim razem. Krąg się zamknął”.
Zapadła cisza.
– Co to znaczy, Faronie? – spytała Berengaria.
Popatrzył na nią wzrokiem pełnym miłości, ale jego oczy posmutniały, gdy zwrócił się do wszystkich:
– Wiele tysięcy lat temu na Bliźniaczą Planetę, jak wiecie, spadł rój meteorów. Olbrzymi blok zadrapał jeden bok planety. Została częściowo zniszczona i mało brakowało, a straciłaby równowagę. Wygląda na to, że ten rój meteorów, poruszając się po eliptycznym torze, przeleciał przez przestrzeń i znów kieruje się ku planecie. Talornin musiał to obliczyć albo dowiedzieć się o tym w jakiś inny sposób, w jaki, nie wiem.
– Wydaje mi się, że nikt inny o niczym nie wiedział – odezwał się jeden z mężczyzn.
– A więc dlatego tak mu się spieszyło z budową statku i przedostaniem się na Ziemię – pokiwał głową inny.
– Ale chyba uczeni na Ziemi wiedzieli, że taki rój meteorów się zbliża? – powiedziała Sol.
Marco odparł:
– Kiedy się zastanowię, to dochodzę do wniosku, że chyba rzeczywiście tak musiało być, ponieważ jednak spodziewano się, że rój przeleci w sporej odległości od Słońca, nikt za wiele się nad tym nie zastanawiał. Pamiętajcie, że tylko my w Królestwie Światła wiemy o istnieniu tej drugiej planety, a mnie na przykład nigdy nie wpadło do głowy, że rój meteorów może zagrozić właśnie jej.
W pokoju znów zapadła cisza. Wszyscy myśleli o tym samym: zmierzają ku możliwej katastrofie.
Читать дальше