Gia wyrosła wszak na niezwykle śliczną, pociągającą dziewczynę, musi mieć całe mnóstwo wielbicieli. Osiągnęła już wiek, pozwalający jej na małżeństwo, i być może ambitni rodzice już zdołali znaleźć dla niej jakiegoś odpowiedniego kandydata. A co mogła zrobić Gia? Nie wiedziała wszak nic o uczuciach, jakie żywi dla niej Marco, i niemożliwe, by traktowała go jako wybranego dla niej. W dodatku nie wiedziała przecież, czy on kiedykolwiek wróci.
Zorientował się, że popełnił dokładnie takie samo głupstwo jak Faron, gdy nie pozwolił Berengarii wziąć udziału w wyprawie w Góry Czarne. Czyżby oni, potężni mężczyźni, tak mało mieli wiary w siebie?
Gdy tylko rakieta osiągnęła odległość, z której można już było nawiązać łączność z Ziemią, natychmiast skontaktowali się z Erionem. Wprowadzili go w sytuację i przekazali rozkaz, by przygotowano wszystkie rakiety zdolne do wykonywania lotów na długie dystanse.
Erion odparł, że jedna z takich rakiet może zostać wysłana natychmiast, resztę zaś przygotują najszybciej jak się da. Spytał też, czy przypadkiem na powierzchni Ziemi nie ma promów kosmicznych.
Natychmiast skontaktowali się z Ramem, który już tam przebywał, i rzeczywiście, promy kosmiczne, owszem, były, lecz większości z nich od dawna nie używano.
– No, to bierzcie się do roboty! – przykazał Zinnabar. – Przygotujcie je i ruszajcie w drogę!
Ram obiecał, że natychmiast przystąpią do pracy, i to na najwyższych obrotach.
W wyniku tych rozmów rakieta, zbliżając się do Ziemi, napotkała całą armadę pomocniczych pojazdów: promów kosmicznych, rakiet ekspresowych, a nawet niewielki statek kosmiczny, który dzięki ich akcji znów powrócił do łask.
Na długo jednak, zanim się to stało, Marco nalegał na rozmowę z Erionem.
Wyjaśnił mu dokładnie, że zmierza teraz ku Ziemi i Królestwu Światła, mówił mu, kto powinien jechać, a kto nie.
A wszystko robił po to, by Gia nie wybrała się w podróż już pierwszą rakietą. Dziewczyna z natury była niezwykle impulsywna i bardzo możliwe, że tak właśnie chciałaby zrobić.
Żywił nadzieję, że jego powrót będzie miał dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Ale o swoich myślach nie wspominał nikomu.
Na Bliźniaczej Planecie zaczęły się wielkie problemy. Wprawdzie jedna rakieta spokojnie wystartowała, gorzej jednak było z drugą.
A przecież tak bardzo się im spieszyło.
Teraz naprawdę mieli okazję się przekonać, kim są ci, na których nie działa eliksir.
Drugą rakietę zajęli bezwzględni mężczyźni i kobiety, odpychając tych, którzy mieli nią polecieć.
Strażników przy tym nie było, z wyjątkiem Kira, który kontrolował techniczny stan maszyny. Pozostali jednak zapoznali się z jego raportem i natychmiast pozostawili swoją pracę, przekazując ją innym.
Przybywszy do bazy rakietowej, zatrzymali się przerażeni.
Łajdacy nie potrafili sterować rakietą. Mieli natomiast Kira i jego właśnie postanowili zmusić, by bezpiecznie zawiózł ich na Ziemię.
Nie powinni tego robić.
Kiro sam nie byłby w stanie nic zdziałać, szczególnie widząc wycelowane w siebie aż trzy pistolety i otaczającą pojazd całą gromadę solidnie uzbrojonych mężczyzn. Strażnicy nie mogli się nawet do niego przedostać.
Faron wściekał się w duchu, że on i jego przyjaciele okazali się w istocie tak strasznie naiwni. Powinni przecież mieć świadomość, że tu żyją wysoce niebezpieczni kryminaliści, dysponujący na pewno własnym składem broni.
Teraz znalazł się w kłopocie. Przecież ci tutaj nie mogą polecieć na Ziemię, w dodatku kosztem dobrych mieszkańców tej planety. No i za cenę życia Kira.
Patrzył na nienawistne triumfujące twarze tych ludzi. Bez wątpienia mieli przewagę.
Nie docenili jednak Sol.
Zajęta była akurat wyciąganiem z ziemi dżdżownic dość daleko od bazy, gdy otrzymała wiadomość Farona. Natychmiast zagotowała się z wściekłości. Chodziło o jej Kira?
Faron prosił, by była ostrożna.
– Ale równie dobrze można prosić o delikatność pustynną burzę – mruknął do siebie, wyłączywszy telefon.
Sol przemieniła się w ducha (i trochę w czarownicę) i w ciągu sekundy znalazła się w bazie. Jednym rzutem oka oceniła sytuację, niewidzialna przedostała się do rakiety i szepnęła Kirowi do ucha, by zachował spokój, bo już ona się wszystkim zajmie.
Łotry nie mogły pojąć, dlaczego ten pilot, ich zakładnik, się uśmiecha. Powinien się przecież bać!
Sol zajęła się przede wszystkim pistoletami wymierzonymi w Kira. Napastnikom serce podskoczyło w piersi, gdy się nagle zorientowali, że trzymają w rękach małe puszyste misie. Zmieszani upuścili je na podłogę, gdzie wylądowały miękko i spokojnie.
Ale Sol jeszcze nie skończyła. Jak błyskawica wydostała się z rakiety i przyjrzała grupie pilnującej dostępu do niej. Nie było ich znów tak wielu, zaledwie ze dwa tuziny, człowiek bowiem nie bywa aż tak zły, jak chętnie się go przedstawia. Prawdziwie zatwardziałych złoczyńców jest niewielu, zresztą właściwie w każdym kryminaliście można znaleźć czuły punkt.
Ci tutaj stanowili wyjątek.
Co robić? zastanawiała się prędko. Co może być najbardziej upokarzające dla takich twardzieli jak oni? Sami macho i trzy kobiety…
Uczyniła kilka gestów, szepcząc naprawdę nieprzyjemne zaklęcie, a Faron i jego ludzie wstrząśnięci patrzyli, jak z buntowników spadają ubrania.
Lecz nagość była ledwie początkiem. Nieogoleni, twardzi mężczyźni z przerażeniem patrzyli na siebie. Otrzymali bowiem kobiece ciała, wcale przy tym nie młode i zgrabne, lecz trochę tłuste i obwisłe, z piersiami i wszystkim, co charakterystyczne dla kobiet.
A trzy kobiety zmieniły się w mężczyzn.
Ach, te przestraszone krzyki, te wrzaski, opętańczy bieg tam i z powrotem, starania, by zakryć najbardziej wstydliwe części ciała! Nie, tego Poszukiwacze Przygód nigdy nie zapomną!
Pojmanie i związanie łotrów nie stanowiło żadnego problemu. Krzyczących zaprowadzono do pustego hangaru i tam zamknięto, dopiero wówczas Sol ulitowała się nad nimi i przywróciła im pierwotne kształty, rzuciła im też ubrania.
Zadowolona uwolniła swego Kira z fotela pilota.
– Doprawdy, aż trudno uwierzyć w to, co robisz! westchnął drżąco. – Jesteś zbyt wspaniała, byś mogła naprawdę istnieć!
– Oczywiście – roześmiała się Sol głośno, odwracając się do Farona, który także już tu przyszedł. – Co zrobimy z tymi kukułkami, przecież nie możemy ich tu zostawić?
– A dlaczego nie? – zimno odparł Faron. – Byli więźniami, których wypuściliśmy na wolność, a oni nadużyli naszego zaufania. Inni mieszkańcy tej planety przestrzegali nas przed nimi, ale my wierzyliśmy w eliksir Madragów, on jednak na tych złoczyńców nie podziałał. Mają pewną szansę, być może meteor wcale nie zawadzi o planetę, a chyba nie chcemy zabierać tych szumowin na Ziemię?
– No wiesz! – obraziła się Sol. – Chcesz powiedzieć, że mamy ich tak po prostu zostawić? Nie jesteśmy przecież niehumanitarni jak oni!
Berengaria, która nie odstępowała Farona na krok, również wstawiła się za złoczyńcami.
– Przypomnij sobie, jakiego cudu dokonała Indra z pilotami Maszyny Śmierci i co zrobiła Sol w korytarzu statku kosmicznego! Spryskajcie ich jeszcze raz, zaaplikujcie im porządną porcję, w sam środek twarzy, i potem się przekonamy.
Faron pokiwał głową.
– Dobrze, możemy spróbować – zgodził się. – Ale i tak będą musieli czekać, zabierzemy ich na samym końcu.
Читать дальше