– Owszem, to rozsądne, jakąś karę powinni ponieść.
– No cóż, wydaje mi się, że Sol ukarała ich już tak surowo, że nigdy nie zapomną.
Faron popatrzył w niebo.
– Wciąż jeszcze mamy czas, ale już dzisiejszej nocy będziemy mogli oglądać ten rój meteorów gołym okiem. I to tak wyraźnie, że rozróżnimy większe bloki. Byle tylko pomoc nadeszła w czas!
Olbrzymi prom kosmiczny był załadowany już niemal do pełna. Wszystkie cenne materiały, które przywieźli tu z Ziemi, by pomóc planecie, musieli wyładować i zostawić. Należało wszak zrobić miejsce dla tylu żywych istot, ile tylko dało się pomieścić. Potrzebowali też przecież jedzenia na taką długą podróż.
Sol i Berengaria w towarzystwie jednego z mężczyzn z planety poszły do hangaru z solidnie wypełnionymi rozpylaczami. Psiknęli eliksirem prosto w twarze tych, którzy siedzieli związani pod ścianami. Więźniowie pluli i przeklinali, ale po chwili trzy kobiety zaczęły płakać, mężczyźni zaś ucichli.
Tylko dwóch się nie poddawało.
Sol już miała powiedzieć, że wszystko załatwione, gdy zauważyła nienawistne spojrzenia tych dwóch. Usłyszała także padające z ich ust słowa.
Cóż, skazali się na życie w więzieniu na Ziemi, tyle przynajmniej, było jasne. Skoro ten skoncentrowany, wręcz skondensowany eliksir na nich nie podziałał, oznaczało to, że jakakolwiek poprawa nie jest możliwa. Dziewczęta rozwiązały wszystkich pozostałych i spytały towarzyszącego im mężczyznę:
– Co zrobimy z tymi dwoma?
– Pozostawcie go mnie – mruknął w odpowiedzi.
Sol i Berengaria uznały, że to dobre rozwiązanie, i wyprowadziły pozostałych na zewnątrz.
Wkrótce potem z hangaru rozległy się dwa strzały. Dziewczęta zatrzymały się jak wryte.
– Przecież nie o to chodziło – jęknęła Berengaria przerażona.
W zamieszaniu panującym w bazie rakietowej przyłączył się do nich Kiro.
– Owszem, lecz być może to najbardziej humanitarne rozwiązanie.
Dziewczęta jeszcze długo potem milczały. Trudno było im się z tym pogodzić. Widziały, jak mężczyzna wychodzi z hangaru, Faron odebrał mu broń. Zganił go surowo, lecz tamten wyjaśnił, ile krzywd ci dwaj wyrządzili całej cywilnej ludności, ilu ludzi zabili dla własnych korzyści.
Faron położył mu wreszcie rękę na ramieniu na znak, że to, co się stało, należy teraz puścić w niepamięć.
Berengaria zrozpaczona rozejrzała się dokoła.
– Jak my sobie z tym wszystkim poradzimy? – wskazała ręką na morze ludzi i wielkie transporty zwierząt, które wciąż nieustannie przybywały.
– Na pewno się uda – Faron nie tracił optymizmu. Ale zaraz dodał mniej radosnym tonem: – Musi się udać.
Nadbiegł Algol.
– Nawiązaliśmy kontakt z naszymi przyjaciółmi z Ziemi i Królestwa Światła, nadciąga cała flotylla pojazdów kosmicznych! Mogą tu być już jutro.
– Całe szczęście – odetchnął Faron z ulgą.
Marco przez cały dzień chodził po Sadze, nie mogąc się skupić. Przed następnym wyjazdem należało przygotować tysiące rzeczy, lecz on myślał tylko o jednym: dlaczego Gia się nie odzywa? Powinna się już dowiedzieć, że wrócił.
Wieczorem nie mógł się już dłużej wstrzymywać. Kilkakrotnie przełknąwszy ślinę, zadzwonił do Siski.
Po długiej opowieści o Bliźniaczej Planecie, bo Siska chciała się o wszystkim dowiedzieć z pierwszej ręki, udało mu się wreszcie spytać o Gię.
Okazało się, że nie ma jej w domu. Wybrała się na dyskotekę z przyjaciółmi.
Na dyskotekę? Marca przeniknął lodowaty chłód. Na dyskotekę! Poczuł nagle, jak ciąży mu jego wiek, zrozumiał, że jego związek z młodziutką Gią nie ma przyszłości.
Przez całe swoje życie nie czuł się nigdy tak jak teraz. Jak stary dziad.
Mruknął jeszcze: „Przekaż jej pozdrowienia” i zakończył rozmowę.
Nie ruszał się z miejsca. Wszystko przestało go już bawić, nic nie miało żadnego znaczenia.
Jeśli miłość jest tak bolesna, to cieszył się, że dano mu było żyć, wcale jej nie znając, przez tyle nieprawdopodobnie długich lat.
Nie chciał nawet liczyć, ile właściwie ich było.
I nic nie pomagało to, że wszyscy zawsze powtarzali mu, że nie wygląda na więcej niż dwadzieścia osiem.
Wewnętrznie wiekiem mógł się równać z kamieniami na Ziemi.
Dyskoteka?
Doprawdy, on jest już zabytkiem!
Następnego ranka, gdy rodzice przekazali Gii pozdrowienia od Marca, mało brakowało, a dziewczyna rozniosłaby dom. Była wszak nieodrodną córką swego ojca i nigdy niczego nie robiła połowicznie. A teraz wpadła w rozpacz.
– Dlaczego nie dowiedziałam się, że on wrócił do domu?
– No, zamierzałaś przecież wyjść wczoraj wieczorem, pomyśleliśmy więc…
– Przecież on znów wyjeżdża! A wy nie powiedzieliście o tym ani słowa!
– Wiedziałaś chyba, że przyleciała rakieta?
– Tak, ale… Ach, tracę tylko czas!
– Gio, nie dokuczaj znów Marcowi! Czy on przypadkiem nie ma dość tego ciągłego niańczenia ciebie?
Ostatnie słowa Siska wypowiedziała do ściany. Giii już nie było. Pędziła ku parkingowi gondoli.
Tsi nauczył ją prowadzić gondolę, ale miał pewne obawy, gdy zobaczył, jak córka obchodzi się z pojazdem. Była niemal równie szalona jak on sam wówczas, gdy po raz pierwszy dostał własną gondolę.
Gia wzniosła się znad parkingu, zataczając śmiały łuk, dokładnie tak samo jak robili kiedyś młodzi Tsi i Jori. Ledwie ominęła wspaniały posąg na rynku, tak jak i oni, mało na niego nie wpadając, i pognała niczym burza ku pałacowi Marca, gardząc wszelkimi obowiązującymi zasadami ruchu w powietrzu.
– Jak go nie zastanę, to rodzice dostaną za swoje!
Na szczęście był i tak jak tyle razy wcześniej pobiegła przez czarno – białe pokoje, ożywione tylko barwnymi plamami kwiatów w wazonach.
Marco usłyszał jej nadejście, było trochę tak jak za dawnych czasów, gdy Gwiazdeczka z Kata dreptały, chichocząc w przekonaniu, że nikt ich nie widzi.
Tym razem jednak Gia nie próbowała się chować. Pobiegła wprost do jego gabinetu i zasypała go wymówkami. Dlaczego nie powiedział jej, że przyjeżdża? Tyle nocy przepłakała, kiedy go nie było, bo nie chciał jej ze sobą zabrać, a teraz jeszcze na dodatek nie dał jej znać, że wraca!
Umilkła wreszcie. Zorientowała się, że uderza go pięściami w pierś, aż niesie się echo.
– Dzwoniłem wczoraj – próbował bronić się Marco, ale wiedział, że to złe usprawiedliwienie. Przecież i tak niemożliwie długo z tym zwlekał, czekając, aż ona nawiąże z nim kontakt. – Ale byłaś na dyskotece – zakończył nieśmiało.
– Co tam dyskoteka! Jakie to ma dla mnie znaczenie? Takie siedzenie i krzyki aż do ochrypnięcia nad piwem, a później migrena od tych migoczących świateł.
– Cierpisz na migreny? – zaniepokoił się natychmiast.
– Nie. Dlaczego nie przyszedłeś do nas do domu? – poskarżyła się z jękiem.
– Nie mogłem – odparł surowo.
– Nie mogłeś? A to dlaczego?
– Tego też nie mogę ci powiedzieć, Gio.
– Mamy przed sobą jakieś tajemnice? Nie wiedziałam! To znaczy, że źle zrozumiałam całą naszą przyjaźń.
– O, to coś więcej niż przyjaźń – powiedział zmęczonym głosem.
– Co takiego? Co ty mówisz, Marco? Czuję się upokorzona, wykorzystana, ty mnie przecież nie chcesz znać!
– Owszem, chcę! Tak nie wolno ci myśleć, moja najdroższa przyjaciółko. Sytuacja jest o wiele gorsza.
– Wypluj wreszcie z siebie to, co tak przeżuwasz! – syknęła z temperamentem bez wątpienia odziedziczonym po ojcu.
Читать дальше