Przelotny uśmiech rozjaśnił jej twarz, ujęła kamień z czcią i wolno poszła ku zwieszającym się nisko gałęziom. Czarne jak noc róże poruszały się nad jej głową, nie zdołały jej jednak dotknąć.
Shira zniknęła patrzącym z oczu, pochłonęła ją ciemność. I tylko czerwonawa poświata wskazywała, gdzie się znajduje.
– Ale przecież to drzewo zawali się na nią – wyszeptał Oko Nocy zmartwiony. – I jak po wszystkim usuniemy tyle gałęzi?
Nikt nie potrafił odpowiedzieć na jego wątpliwości.! W napięciu obserwowali, co się dzieje.
Nagle w górę strzelił rozpalony, czerwony blask. Do patrzących dotarły jakieś trzaski, jakby ktoś protestował, ziemia pod ich stopami drżała, wielkie drzewo zgięło się z potężnym łoskotem, gałęzie trzęsły się, w końcu wszystko runęło, padło na ziemię, zwiędnięte i martwe. Z plątaniny gałęzi wyłoniła się Shira, zdrowa i cała, z przygaszonym farangilem w dłoni.
– To potężny kamień, Dolgu – oznajmiła z szacunkiem.
Dolg w zdumieniu przyglądał się dziełu farangila i Shiry.
– Chyba nie tylko farangil jest taki potężny – rzekł z wolna. – Widać, że byłaś już kiedyś u źródeł jasnej wody, Shiro! Spójrz! Nic nie zostało z tego ogromnego drzewa!
Tak było naprawdę. Kolosy mogły przez nic nie zatrzymywane wjechać do wnętrza góry. Kiedy światło reflektorów padło na skałę, zobaczyli, że ciemne wejście do groty się otwiera, może nie zapraszająco, ale jednak.
– Musimy poczekać na Joriego – powiedział Marco.
– Oczywiście – zgodził się Faron. – A tymczasem wejdźmy na pokład J1.
– Myślicie, że nie wyrosną nam nowe drzewa? – zapytała Indra.
– Skoro drzewo matka przestało istnieć, to chyba nie – uspokoił ją Dolg. – Mam raczej nadzieję, że całe to różane morze w dolinie wkrótce zwiędnie i przestanie istnieć.
– Byłoby cudownie – rozmarzyła się Indra.
Jori rzeczywiście wrócił bardzo prędko. Wszystko poszło dobrze, Staro i Bella zostali życzliwie przyjęci w rybackiej wiosce. Ojciec przyjmował mnóstwo komplementów z powodu swego nowego wyglądu. Twarz też się podobała współplemieńcom, chociaż ją Marco poprawiał w wielkim pośpiechu.
Po zasłużonym odpoczynku ekspedycja była gotowa wejść do groty.
Wozy przejechały po martwym, kompletnie pozbawionym jakiejkolwiek siły drzewie.
– Zastanawiam się, co na to powiedzą ci, tam, w Górach Czarnych – zachichotał Jori.
Tich uśmiechał się tylko pod nosem.
Wejście do groty znajdowało się trochę ponad ziemią, ale nie na tyle, by pojazdy nie mogły pokonać różnicy poziomów. Jak zwykle przodem szedł J2, a J1 posuwał się za nim.
Nie ujechali daleko, kiedy z J2 odezwała się syrena alarmowa i J1 gwałtownie zahamował.
Wkrótce odkryli, co się stało. Rozległy się krzyki przerażenia.
– Och, nie – powtarzał Ram ze zgrozą. – Wpadliśmy w różaną pułapkę tak, jak się obawiałaś, Indro. – Jak my się stąd wydostaniemy?
***