Burmistrz podobno ustąpił ze swej funkcji i wraz z córką i szwagierką przeniósł się na powrót do stolicy. Losy jego żony znali tylko Strażnicy. Szefa policji umieszczono w klinice, bo stan jego zdrowia okazał się naprawdę fatalny. A rewizor zaprzyjaźnił się z Heinrichem Reussem von Gera. Dobrze dla nich, pomyślała Miranda i zatrzymała się, żeby przepuścić mijającą ją rodzinę jeleni. Przez chwilę stała nieruchomo, napawając się widokiem szczęśliwych, spokojnych zwierząt.
Wszystko jednak, co dotyczyło miasta nieprzystosowanych, pozostawało dla niej odległe. Światem Mirandy była przyroda, to, co się na nią składało, oraz idea poprawy losu cierpiących.
Takich jednak w Królestwie Światła nie było wielu.
Dlatego właśnie postanowiła się wypuścić poza granice krainy.
Tam na pewno znajdzie kogoś potrzebującego jej pomocy.
Młodziutka Miranda nie wiedziała jeszcze, że pomoc narzucona komuś, nawet w dobrej wierze, może wywierać przeciwny skutek – potrafi ranić i bardziej irytować ludzi, niż im przynieść jakąkolwiek ulgę. A i zdarzyć się może, że ujawnią się najgorsze strony „cierpiących”.
Zrozumiała natomiast jedno: potwory czują wielki respekt przed samym murem. Prawdopodobnie nie mogły pojąć, co to jest, był wszak niewidzialny. Inaczej zachowały się tylko wtedy, kiedy Siska weszła do Królestwa Światła. Skoro jej się udało, mogły spróbować i one. Właśnie dlatego odważyły się zbliżyć. Zwykle jednak, jak zauważyła Miranda, obserwowały mur z odległości mniej więcej stu pięćdziesięciu metrów.
Doszła do wniosku, że powinna wobec tego posuwać się tak długo, jak tylko będzie to możliwe, wzdłuż muru, aż znajdzie jakąś lukę w trasie wędrówek potworów-wartowników. Jeśli w ogóle taka luka istnieje, nie miała przecież żadnej pewności. Uważała jednak, że sprawdziła wszystko, co tylko mogła, nie budząc przy tym swymi pytaniami podejrzeń Strażników.
Miała przed sobą daleką drogę. Wcześniej ukryła gondolę po drugiej stronie lasu za Sagą, bała się uruchamiać pojazd w pobliżu miasta. Ucieszyła się, kiedy wreszcie do niego dotarła, marsz przez las i tak pochłonął sporo czasu.
Wyglądało na to, że żadne inne gondole nie krążą w powietrzu, włączyła więc silnik i uniosła się nad pogrążoną w nocnej ciszy krainą, równie piękną jak za dnia, lecz bardziej teraz romantyczną.
Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że Tsi-Tsungga tej nocy śpi w swoim domu, gdziekolwiek to jest. W dolinie elfów, jak przypuszczała. Nie potrzebowała teraz ani jego, ani jego pomocy, wiedziała, że starałby się przeszkodzić jej w wypełnieniu zadania, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć.
Sunąc w powietrzu, białawo przejrzystym, a nie jak za dnia bursztynowym, znów powróciła myślą do odzyskanego brata. Spotkała go zaledwie kilkakrotnie, wiedziała jednak, że Filip często odwiedza Gabriela, ich ojca. W imieniu ojca cieszyła się z tych wizyt, przynajmniej dopóki Gabriel godził się z faktem, że Filip jest tylko duchem. Miranda bała się jedynie, że Gabriel poprosi Marca o coś więcej, o to, by chłopiec stał się prawdziwy, żywy.
Zdaniem Mirandy różnica nie była taka istotna. Zdarzało jej się przecież, chociaż musiała przyznać, że raczej rzadko, rozmawiać z przodkami Ludzi Lodu i duchami Móriego i w niczym się to nie różniło od rozmowy z jakimkolwiek żywym człowiekiem. Kiedyś nawet dotknęła kilku z nich i okazały się jak najbardziej konkretne. Miały tylko brzydki zwyczaj rozpływania się w nicość i czasami następowało to szokująco nieoczekiwanie. Potrafiły też wiele rzeczy, do których ludzkie ciało nie jest zdolne, na przykład przenikać przez ściany lub przebywać jednocześnie w kilku miejscach. Dość irytujące, zdaniem Mirandy.
Uśmiechnęła się pod nosem. Po ponownym spotkaniu z Filipem pamięć podsuwała jej coraz więcej wspomnień z ich wspólnego dzieciństwa. Kiedyś na przykład próbowali zjechać rowerem ze skoczni narciarskiej, nie za dobrze się to skończyło. Innym razem Filip wczołgał się do drenu w rowie, utknął tam i strażacy musieli wysadzić kawałek cementowej rury. Dorosłym niezbyt się to podobało.
Albo… Miranda, unosząc się ponad zielonymi łąkami, roześmiała się głośno. Ta wieczna niechęć Filipa do mycia szyi i uszu i wspaniała aliteracyjna zabawa słowna Indry na ten temat: „Brudny brzydal brzydko babrze się błotem brudząc białe buty i butne bielinki”. Indra zawsze lubiła bawić się słowami.
Ocknęła się z myśli. Dotarła do lasu, w którym tak bardzo chciała się znaleźć.
Z drżącym sercem zbliżyła się do ukrytych w murze drzwi. Po drodze przez uśpione lasy i drzemiące wrzosowiska nie zauważyła śladu obecności Tsi-Tsunggi. Zorientowała się teraz, że opuściła gondolę stanowczo za wcześnie, mogła wylądować znacznie bliżej muru. Z drugiej jednak strony dostrzeżony w tym miejscu pojazd mógł wzbudzić czyjeś podejrzenia.
Chociaż, kto mógł tutaj zabłądzić w środku nocy, z dala od wszelkich zabudowań? Mimo wszystko odruchowo obejrzała się przez ramię, by nie zaskoczył jej żaden Strażnik, prowadzący jakiegoś nieszczęśnika, którego miał rzucić wilkom na pożarcie.
Gdyby chociaż ci biedacy rzeczywiście byli wilkami, być może jakoś by sobie poradziła. Lecz oni… Miranda widziała ich raz, i to wystarczyło. Nigdy więcej!
A jednak postanowiła tam iść.
Żeby ich ocalić?
Co też ona sobie wymyśliła?
Odwaga towarzysząca chęci dokonania bohaterskiego czynu nagle ją opuściła, prysnęła jak bańka mydlana.
Mój ty świecie, jęknęła. Na co ja się porywam?
Stała przez chwilę, przygryzając cztery paznokcie jednej dłoni, tylko na kciuk nie starczyło jej miejsca.
Wracam do domu, to przecież szaleństwo.
Wzięła się wreszcie w garść, kilkakrotnie głęboko odetchnęła i zebrała resztki odwagi.
Gdyby tylko nie była tak rozpaczliwie samotna. Akurat w tej chwili samotność wydała jej się ogromna niczym wszechświat.
Gdyby tylko ktoś jej towarzyszył! Nero?
Nie, nie Nero, jego życia nie wolno narażać. A Tsi nie poszedłby z nią, zatrzymywałby ją z całych sił.
Czarująca myśl… Machnięciem dłoni odpędziła ją od siebie.
Może ktoś silny? Nie tyle umięśniony jak Jaskari, lecz ktoś taki jak Móri. Dolgo czy Ram. albo…
Nie, nie mogła się nikomu zwierzyć, a już zwłaszcza Ramowi.
Musi poradzić sobie sama.
Poprawiła plecak. To wszystko, co do niego wepchnęła… Uśmiechnęła się sama do siebie. Nie wykorzysta nawet połowy zabranych rzeczy, jeśli w ogóle cokolwiek jej się przyda.
Już, nie może dłużej przeciągać czasu.
Przejęta stanęła przy murze. Jak to było? Żółty krzaczek. Tutaj, tu powinien być odcisk dłoni… O, tak, właśnie, przecież była tu już raz wcześniej i wszystko widziała, teraz jednak miała wrażenie, że napięcie i lęk oczyściły jej mózg z wszelkich informacji.
Zanim zaczęła, powtórzyła wszystko w myślach. Słowa – te wbiła sobie do głowy i… tak, kiedy ustaliła, gdzie szukać, dostrzegała kontury drzwi, i to dość wyraźnie. Nawet teraz, w nikłym świetle nocy.
W lesie panowała cisza, łagodny spokój. Srebrzyste listki ani drgnęły, na ciemnym, szmaragdowozielonym mchu delikatnie błyszczały kropelki rosy, nie śpiewał żaden ptak, była naprawdę sama.
Nabrała powietrza w płuca. Teraz! Teraz albo nigdy.
Zauważyła, że dłoń, wyciągająca się w stronę muru, drży. Ostrożnie przyłożyła we właściwe miejsce rękę, która jednak nie wypełniła całego odcisku. Czy to źle?
Nic się nie wydarzyło, ale tak samo było, kiedy Strażnik przyłożył swoją dłoń. Odsunęła rękę i wymówiła podsłuchane dwa krótkie słowa. Przerażona drgnęła na dźwięk własnego głosu, strach falą gorąca zalał serce.
Читать дальше