Rozmyślania przerwał jej dobiegający z gór głos Tsi-Tsunggi. Szczęście, że on jest tak wysoko!
– Zbudowały gniazdo na spróchniałej gałęzi, umocuję je w lepszym miejscu! – zawołał, a jego wesoły głos poniósł się po lesie.
– Dziękuję, Tsi, jesteś taki dobry! – odkrzyknęła. Ale targające nią uczucia sprawiły, że jej głos nie zabrzmiał czysto. – Myślisz, że to zaakceptują?
– Na pewno.
Niemądre pytanie, wszystkie zwierzęta pogodziłyby się z tym, co robił Tsi. Był kimś wyjątkowym.
Miranda zawsze żywiła podziw dla samotnego ziemnego elfa. Teraz bała się nawet tego uczucia.
– Już – usłyszała, a potem dobiegły ją ciche słowa pociechy, wypowiadane do ptaków. Zobaczyła, że Tsi schodzi niżej i zatrzymuje się, obserwując reakcje skrzydlatych rodziców. Poczekał, aż usiadły przy gnieździe. Zszedł do połowy pnia, a stamtąd zeskoczył na ziemię. Faunia twarz jaśniała uzasadnioną dumą.
– Już po wszystkim. Wykąpiemy się?
Swoją radością zaraził Mirandę. Ale kąpiel? Czyżby mieli się kąpać nago?
Nie, nie czekał na jej odpowiedź, po prostu wskoczył do przejrzystej zielonej wody.
– Chodź! – zawołał zachęcająco.
Miranda wahała się tylko przez sekundę. Zaraz poszła w jego ślady. Wskoczyła do wody w krótkiej cienkiej sukience. Zadrżała, kiedy woda zamknęła się wokół niej, ale była ciepła, miała temperaturę powietrza. Tsi, śmiejąc się radośnie, popłynął w stronę wodospadu, Miranda za nim.
Pozwolili, by spadał na nich lśniący w słońcu deszcz z wodnych kaskad. Co tam ubranie, pomyślała Miranda. Tu, w Królestwie Światła, prędko wyschnie. Zielone oczy Tsi-Tsunggi błyszczały figlarnie i ona też głośno się roześmiała. Wiedziała, że tę cudowną chwilę zapamięta na długo. Oddalili się od wodospadu i zaczęli pływać w koło. Nagle Tsi zniknął, ale ona wcale się tym nie przejęła. Zrobiła tak jak on, zanurkowała, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Przestraszona wypłynęła na powierzchnię, lecz elfa nie było także tutaj. Nagle poczuła, że podpływa do niej od dołu, z tyłu. Oplótł ją ramionami.
– Uuu! – zawołał, wystawiając głowę ponad wodę i śmiejąc się serdecznie.
Miranda była zła. Zachowanie Tsi wyprowadziło ją z równowagi, zmusiła się jednak do uśmiechu. Nie potrafiła nawet sobie samej wyjaśnić, dlaczego tak ją rozzłościł. O dziwo jednak, rozgniewały ją wcale nie jego żarty, tylko dotyk jego dłoni, bliskość ciała. Dlaczego wywołały takie uczucia?
Chcąc wziąć odwet, wepchnęła mu głowę pod wodę, ale przytrzymała ją tylko przez moment, nie miała zamiaru tak niebezpiecznie się bawić. Ze świata na powierzchni znała dostatecznie wiele nieprzyjemnych przykładów na to, czym się mogą skończyć tego rodzaju figle.
Teraz z kolei on wcisnął jej głowę pod wodę, ale gdy się wynurzyła, dała mu znać, że nie ma ochoty na taką zabawę.
Stanął tuż przed nią i przyglądał jej się zaczepnie rozbawionymi oczyma. Patrzył pytająco, badawczo.
W końcu roześmiał się perliście.
– Twoja sukienka robi się w wodzie przezroczysta, Mirando. Ach, masz takie piękne imię! Miranda… Brzmi jak imię istoty z baśni.
Miranda z przerażeniem przekonała się, że Tsi mówi prawdę.
– Do diaska! – mruknęła.
– Ale to przecież nic nie szkodzi, tylko ja to widzę – uspokajał ją.
Tak, tylko ty, pomyślała. Ładne mi tylko!
– Muszę wracać do domu – mruknęła tchórzliwie. A on zaraz wyprowadził ją na brzeg.
Teraz sukienka prześwitywała jeszcze bardziej, lecz Tsi nie wydawał się tym ani trochę zażenowany.
– Chodź, ułożymy się w trawie i będziemy się suszyć – wykrzyknął i jak powiedział, tak zrobił. A ponieważ zachowywał się tak naturalnie, Miranda nie chciała być gorsza i poszła za jego przykładem. Postarała się jednak, aby dzieliła ich bezpieczna odległość.
Tsi-Tsungga leżał wygodnie na plecach z podciągniętymi kolanami. Sięgnął po rękę dziewczyny.
– Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – spytał na pozór obojętnie, lecz z odrobiną niepewności.
– Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi – zapewniła poważnie. – Bardzo wiele nas łączy, Tsi. Cała nasza miłość do wszystkiego, co żyje.
Niezręcznie się wyraziła, ale on uroczyście skinął głową. W jednej chwili Miranda zrozumiała, tak jak kiedyś Elena, że Tsi jest niezwykle samotną istotą. Samotną pomimo swej przyjaźni z elfami, a to dlatego, że miał w sobie człowieczeństwo Lemurów. Był w połowie Lemurem, a więc mniej więcej tym samym, co człowiek, nie całkiem, lecz prawie.
Nie mogę teraz wpaść w pułapkę, pomyślała. Jej siostra Indra opowiadała o jakimś spotkaniu Eleny z Tsi, ale Miranda dobrze nie słuchała, bo przecież nie interesowała się takimi głupstwami. Żałowała teraz, że bardziej nie uważała. Pamiętała jednak głębokie tęskne westchnienie siostry: „Szkoda, że to nie ja, na pewno bym na tym nie poprzestała”, które pozwalało sądzić, iż między Eleną a Tsi-Tsunggą do niczego nie doszło.
Miranda nie była do tego stopnia niemądra, by nie zdawać sobie sprawy, co budzi taki niepokój zarówno w jej ciele, jak i w duszy. Czy Indra nie nazwała Tsi istotą zmysłowości? Och, dlaczego nie słuchała jej uważnie?
Teraz także wyczuwała siłę przyciągającą ją do niego, pragnienie, by przysunąć się bliżej…
Usiadła gwałtownie.
– Moje ubranie już wyschło. I w domu zastanawiają się pewnie, co się ze mną stało.
Tsi poderwał się, troskliwy jak zawsze.
– Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebowała mojej pomocy, zawsze jestem blisko ciebie.
Naprawdę? To zabrzmiało trochę niepokojąco.
Nagły impuls zmusił ją, by mu się zwierzyć.
– Tsi-Tsungga, mam taki pomysł, żeby zanieść światło i pomóc nieszczęsnym mieszkańcom Ciemności, co ty o tym sądzisz?
Tsi przerażony ujął dziewczynę za ręce i zajrzał jej głęboko w oczy.
– Nie wolno ci nawet o tym myśleć, Mirando. Nie chcę cię stracić, moja leśna przyjaciółko!
Bardzo nieszczerze zapewniła go, że nigdy by się nie porwała na coś tak niemądrego. Zaraz też się pożegnali, bo Miranda chciała wrócić do domu sama. Pragnęła przed spotkaniem z innymi ludźmi pozbyć się tej gorączki krwi.
Musi przygotować się do wyprawy.
Miranda… Czy to ładne imię? Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Większość dzieci i młodych ludzi nie lubi swoich imion, z Mirandą natomiast nigdy tak nie było, ale też i nie chwaliła się swoim imieniem. Nagle wydało jej się naprawdę ładne i stosowne.
Nareszcie, nareszcie uznała, że nadeszła odpowiednia chwila. Zaopatrzona w swój skarb, słońce, i liczne drobne słoneczka z latarek i latarenek, w duży nóż i najważniejsze: w pistolet laserowy, który dość bezczelnie pożyczyła sobie od ojca, w jedzenie i kilka aparacików Madragów wyruszyła na swą szaleńczą wyprawę. Gdyby była większą realistką i choć trochę mniejszą idealistką, nigdy by się na to nie poważyła. Ale Miranda była szczególną osobą, zdecydowaną i odważną, żeby nie powiedzieć zuchwałą.
Panowała osobliwa, szara niczym zmierzch noc, gdy Miranda przekradła się przez przedmieścia Sagi do lasu. Cały kraj spał. Wyraźnie teraz widać różnicę między dniem a nocą, pomyślała, wyczuwając pod stopami miękkie leśne podszycie. W przytłumionym świetle liście w Srebrzystym Lesie wyglądały naprawdę na srebrne, a nie złociste jak w dziennym blasku słońca.
Nie wiedziała, jak jest ze spaniem w mieście nieprzystosowanych, lecz też wcale ją to nie obchodziło. Ostatnio wiele mówiono o wielkich czystkach i przebudowie w mrocznym mieście, a także o zamknięciu niektórych podziemnych dzielnic. Cierpliwość Strażników wobec mieszkańców miasta nieprzystosowanych w końcu się wyczerpała.
Читать дальше