Wszyscy silni mężczyźni zabrali się do wynoszenia gondoli, Indra otworzyła drzwi, żeby wypchnąć wrak.
– O rany! Patrzcie tylko na tę hordę – szepnęła przerażona.
– Zbliża się dziwny orszak! – zawołał Tich. – Nie zamykajcie! Widzę Mara wysoko na grzbiecie jakiegoś… jakiegoś… I kogo to oni jeszcze prowadzą?
Teraz także inni zauważyli tamtych, jak pędzą na złamanie karku, żeby zdążyć przed atakującymi, którzy nieoczekiwanie stanęli jak wryci. Ram zrobił miejsce w drzwiach, bo akurat miejsca potrzeba było dużo.
– Niedźwiedź? – jęknęła Indra. – Ogromny niedźwiedź!
Troje jeźdźców pochyliło się w przejściu i niedźwiedź wpadł do wielkiej sali zgromadzeń, gdzie właśnie stała gondola, zajmując całe pomieszczenie. Ale na zewnątrz atakujących wojowników powstrzymywała jakaś ogromna, budząca grozę postać, odwrócona plecami.
Wszyscy oczekujący na pokładzie J2 widzieli, że atak spalił na panewce. Wojownicy uciekali z krzykiem przestraszeni niczym stadko kur. A przestraszyła ich właśnie ta olbrzymia postać. Nikt więcej nie odważył się zaatakować pojazdu.
Olbrzym zaś musiał się zgiąć niemal wpół, żeby przejść przez próg, a w środku sięgał prawie do sufitu.
Indra i Cień zatrzasnęli drzwi.
Zaległa cisza.
– No, no, nieźle – powiedział w końcu Faron.
– Rzeczywiście wielkie entrée – szepnął Dolg.
Siska natomiast zauważyła najważniejsze:
– A gdzie Marco?
Cztery duchy zabrały go z sobą na płaskie wzniesienie, skąd można było spojrzeć na dół, w dymiący krater źródła zła.
Marco z obrzydzeniem spoglądał na to najwstrętniejsze na świecie miejsce.
– Byłem przekonany, że droga tutaj dostępna jest tylko ludziom złym do szpiku kości?
– I tak jest. To my sprawiliśmy, że mogłeś się tutaj znaleźć.
Przyglądał im się spod przymkniętych powiek, ale nikt nie zgłębiał tematu. Wobec tego Marco powiedział:
– Ktoś kiedyś przecież musiał tutaj zejść?
– Owszem – odparła Ziemia. – Podobnie jak to uczynił Tengel Zły na Ziemi, tak i tutaj znalazł się człowiek o duszy przeżartej złem, który zdołał dotrzeć do źródła złej wody. Ona weszła…
– Czy to znaczy, że jest kobietą? Najpiękniejszy… – przerwał Marco.
– Była – uściśliła Ziemia. – Teraz nie jest ani tym, ani tamtym. Uciekła z zewnętrznego świata z powodu prześladowań na długo przed czasami Tan-ghila. Próbowano ją zabić ze względu na jej zło, kiedyś przez przypadek wpadła do starego krateru i znalazła się tutaj, w Górach Czarnych.
– Które uczyniła jeszcze czarniejszymi – wtrącił Ogień ponuro. – Bez problemów dostała się do źródła i napiła złej wody.
– Co zresztą nadal czyni – dodał Duch Wody. – A razem z nią wielu innych. Nie, to nieprawda, nie tak wielu. Większość ma jedynie prawo wdychać opary.
– Ale to ona nakazała układać ten wodociąg prowadzący do źródła – mówił dalej Duch Wody. – Inni wykonali pracę, doprowadzili rury do strasznej doliny zła. No i właśnie teraz dochodzimy do twojego zadania, szlachetny książę.
– Jak rozumiem, miałbym zniszczyć tę dolinę?
– Nie tylko to. Chcielibyśmy również zniszczyć Górę Zła, mającą bezpośrednie połączenie z pałacem. Można tego dokonać równocześnie.
– No dobrze, ale jak?
Słysząc to pytanie, Duch Powietrza się uśmiechnął.
– Bardzo prosto, bardzo prosto! Wystarczy jasną wodę z butelki wlać do rury.
Marco gapił się na nich z otwartymi ustami. Potem wybuchnął śmiechem nad swoją bezmyślnością i nad tym, że nie domyślił się czegoś tak oczywistego.
– Materiał, z którego została wykonana rura, jest bardzo twardy, niemal nie do przeborowania – ostrzegła Ziemia, kiedy już nareszcie przestali się śmiać. – Taki musiał być, żeby chronić wodę po wsze czasy. Ale mój przyjaciel, Ogień, zrobi dla ciebie w rurze otwór. Potem cię opuścimy, a ty wlejesz do rury jasną wodę.
– Tylko pamiętaj! – upomniał Duch Powietrza. – Bądź ostrożny! Musisz dopilnować, żeby wszystko spłynęło we właściwym kierunku, do doliny, a nie do źródła zła.
– Dlaczego?
– Nie kuś losu! – wykrzyknął Duch Powietrza, a jego towarzysze machali rękami, jakby chcieli odpędzić od siebie zło.
Marco oznajmił, że jest gotów.
– Tylko dlaczego musicie mnie opuścić? – zapytał.
– My nie powinniśmy podchodzić za blisko do ciemnego źródła, to nie jest dla nas dobre – wyjaśnił Duch Wody. – Poza tym jesteśmy duchami, ty zaś urodziłeś się jako człowiek. Mamy też inne zajęcia, nie cierpiące zwłoki. Ale chyba nadal ważne jest twoje słowo, że będziemy mogli pojechać z wami do Królestwa Światła?
– To oczywiste – obiecał Marco. – Ale co mam zrobić potem? Po wylaniu wody?
Ziemia podała mu podobny do cementu materiał, którym miał zatkać rurę wiodącą do źródła tak, by nie wyciekało z niej już więcej wody. Kiedy to wykona, powinien uciekać jak najprędzej z tego miejsca i starać się połączyć ze swymi przyjaciółmi.
Starać się? Nie brzmi to zbyt zachęcająco. Marco wiedział jednak, że powierzone mu zadanie jest niszczące, nie tylko dla pałacu i złej doliny, lecz także dla niego.
Podjął się tego z własnej woli, zresztą był jedyną istotą, zdolną je wypełnić i ujść z całej sprawy z życiem.
Może mu się to uda. Jest nieśmiertelny, ale może też zostać ciężko zraniony…
Ogień wyciągnął ręce w stronę rur, które odcinały się szaro na tle spowijającego wszystko mroku. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Stali na szczycie, w miejscu, gdzie rury rozdzielały się: jedna schodziła w dół do krateru, druga w przeciwną stronę, ku złej dolinie i pałacowi. Pod oparami nad kraterem bulgotało i syczało, wiatr zawodził w suchej trawie na stokach. Z miejsca, w którym stał, Marco mógł widzieć wielkie przestrzenie Gór Czarnych. Zwłaszcza Górę Zła położoną najbliżej. Dalej zagłębienie wskazujące, że tam znajduje się dolina zła. Po drugiej stronie góry znajdowała się inna dolina, w której czeka J2, ale stąd nie było widać nic. Tylko góry w szarej, wiecznej nocy.
Marco drgnął, kiedy z rąk Ducha Ognia buchnęły czerwone płomienie. Ogień powoli wypalał dziurę w wodociągu.
Wszystkie cztery duchy pospiesznie się oddaliły.
– Staraj się być tak daleko od złej wody, jak tylko potrafisz – ostrzegała Ziemia na odchodnym. – Zbliż się do otworu dopiero wtedy, kiedy będziesz trzymał w ręce przygotowaną butelkę z wodą. I jak najszybciej potem zatkaj otwór. Musisz mieć materiał w drugiej ręce!
– Tak jest – obiecał Marco.
Duchy zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu.
Został sam. Strasznie, boleśnie sam.
Faron próbował jakoś przyjąć to wszystko do wiadomości. Marco został gdzieś w tych mrocznych górach. W pojeździe znajduje się niedźwiedź i właśnie nawiązuje znajomość z Frekim. A na dodatek do tego wszystkiego przyszedł do nich sam bóg śmierci i bóg kamieni, Shama. Obiecano mu, że będzie mógł pojechać do Królestwa Światła.
Cóż można zrobić?
Niewiele. Po prostu udawać, że wszystko w porządku. Faron nie chciał być gorszy od innych, którzy wszystko przyjmowali z niezmiennym spokojem. Shama zresztą także zdawał się być usposobiony przyjaźnie…
Oko Nocy zasnął na własnym łóżku, które pozwolono mu zachować. Później przyjdzie czas na podziękowania i na opowieści o wyprawie. Teraz wszyscy byli zajęci lokowaniem pojemników z wodą w bezpiecznym miejscu i urządzaniem pojazdu tak, żeby dla wszystkich znalazło się miejsce leżące. Nie było to łatwe, skoro dwunastu wycieńczonych jeńców zajmowało znaczną część J2.
Читать дальше