Nigdy nie potrafiła odtworzyć tego, co stało się później. Jeszcze mniej rozumiał Erling. Od Móriego zaczęła nagle bić jakaś siła, która poderwała obu opryszków na nogi. Ale Móri nie uczynił tego sam. Nie on przecież był winien gwałtownemu rozdarciu spodni drugiego mężczyzny, odsłaniającemu dwa różowe pośladki. Potężna siła cisnęła obu łotrów w przód, potoczyli się na łeb, na szyję po stromym zboczu. Wydawało się, że ich krzyki nigdy nie ucichną.
Erling przeniósł wzrok na Móriego, uwalniającego Tiril od knebla, na Nera, który dumny, ciężko dysząc, czekał na pochwałę. I na Tiril, która sprawiała wrażenie niczym nie zdziwionej, jak gdyby spodziewała się takiego biegu wydarzeń.
– Dzień już bliski – rzekł krótko. – To nie jest dobre miejsce na nocleg. Jedźmy dalej!
Tego dnia umizgi Erlinga do Tiril bardziej rzucały się w oczy niż kiedykolwiek przedtem. Dziewczyna była trochę zażenowana, ale nie mogła zaprzeczyć, że jest jej przyjemnie. Potrafiła natomiast zrozumieć nagła, wręcz gorączkową sympatię, jaką jej okazywał, szczególnie że wydawał się unikać Móriego. Nie można przy tym oskarżać go o brak uprzejmości, co to, to nie. Erling zawsze miło rozmawiał z przyjacielem i grzecznie odpowiadał na pytania.
Tiril jednak domyślała się, o co chodzi. Erling czuł się pewnie. Nie przywykł do takiej sytuacji, był wszak poważanym, cieszącym się powszechnym szacunkiem kupcem. Tymczasem przerażała go tajemniczość Móriego. Ostatnie wydarzenia – to było stanowczo za wiele dla potomka hanzeatyckiego rodu.
Obawiał się także przywiązania Tiril do czarnoksiężnika. Starał się pozyskać wyłączność na jej względy.
Tiril, „odkrywszy” Erlinga, nie bardzo wiedziała, co sądzić o jego zalotach. Uważała, że są one trochę nie na miejscu podczas tej wyprawy. W innej sytuacji bardzo przyjemnie byłoby być traktowaną jak dama. Nie ukrywała też, że na widok przystojnego młodzieńca serce, biło jej mocniej. Erling Müller był wszak marzeniem wszystkich młodych panien i przyszłych teściowych.
Tiril zdała sobie sprawę, że i ona zaczyna o nim marzyć.
Wieczorem ku szczerej radości Erlinga dojechali do zajazdu. Dość już miał wątpliwych przyjemności życia na łonie natury, dość mrówek, korzeni uwierających w biodro, lodowatej wody ze strumienia, ubrania sztywnego od brudu, potu i kurzu, przesiąkniętego zapachem koni, pełnego końskiej i psiej sierści.
Dotarli do zajazdu Sundvolden. Wszyscy zdziwili się, że zajechali aż tak daleko. Niewiele już mieli przed sobą drogi do Christianii.
– Nareszcie, Tiril! – mówił Erling z rozpromienionymi oczami. – Nareszcie będę mógł się tobą zająć w przyzwoity sposób! Ubierz się najładniej, jak możesz, zjemy porządny obiad.
Ubrać się elegancko? Tiril wyraźnie się zmieszała.
– Przecież ja nic nie mam!
– Zabrałem z twego domu parę najładniejszych sukien. Idź do swego pokoju, sama się przekonasz!
Pokojówka z zajazdu już zdążyła rozpakować bagaż dziewczyny. W przepastnej szafie rzeczywiście wisiało kilka sukienek Dwie codzienne, jej własne, I…
– Och, nie! – jęknęła Tiril. – Przecież to suknie Carli! W jedną nigdy nie zdążyła się ubrać!
Była to przepiękna suknia z bladoniebieskiego jedwabiu, niezwykle pasująca do delikatnej, anielskiej urody Carli. Ale nie dla Tiril!
W drugiej sukience jednak widziała Carlę wiele razy i była przekonana, że nie będzie mogła jej włożyć. Przez chwilę stała, przyciskając materiał do twarzy i wypłakując gorzkie łzy rozpaczy.
Potem odetchnęła głęboko, wykąpała się w balii z gorącą wodą i wytarła do sucha świeżo umyte włosy.
No tak, te jej marne włosy! Carla miała złociste loki. Gładkie, włosy Tiril przez ostatni rok nieco ściemniały, ale i tak rosły jak im się podobało. Nic nie dało się z nimi zrobić.
Chwilę odpoczęła, a właściwie o mało nie zasnęła w wielkim, miękkim łóżku, i zaraz nadeszła pora obiadu. Po długich rozterkach ubrała się w bladoniebieską jedwabną suknię, wykończoną cieniutką koronką. Nie śmiała spojrzeć w lustro, bo przed oczami stała jej wciąż prześliczna twarzyczka Carli, okolona jasnymi lokami, do której ta suknia wydawała się wprost stworzona.
Przewiązała długie włosy wstążką w tym samym co suknia kolorze. Akurat w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
To pokojówka przyszła spytać, czy Tiril nie potrzebuje pomocy.
Dziewka złożyła ręce z zachwytem:
– Ach, jaka panienka śliczna!
– Ja? – odpowiedziała Tiril niemal opryskliwie, uważała bowiem, że jej miejsce jest raczej wśród ludzi pokroju Ester.
Potem odwróciła się do lustra.
– Ojej! – Dech zaparło jej w piersiach.
Zobaczyła opaloną twarz i ramiona, które w kontraście z jasnobłękitną sukienką zdawały się jeszcze ciemniejsze. Oczy natomiast wyglądały na bardziej niebieskie niż zwykle. Lśniące włosy niczym wodospad spływały na ramiona.
– Nie mam pantofli – zdołała jedynie bąknąć pod nosem.
– Ależ nie, wypakowałam jedną parę. Tu stoją.
– Nie jestem przyzwyczajona do takiego stroju – westchnęła Tiril. Chłopięcym krokiem podeszła do łóżka i ciężko usiadła.
Panienka powinna chodzić jak dama – pouczała ją pokojówka, pomagając jej włożyć pantofelki, które rzeczywiście należały do Tiril. Całkiem zapomniała, że ma takie. Widocznie Erling znalazł je gdzieś w domu.
W domu… Jak obco zabrzmiało to słowo!
– Dziś wieczorem panienka będzie najpiękniejsza! – z zachwytem oświadczyła pokojówka. – Piękniejsza nawet niż jaśnie panienka Catherine. Tylko, moim zdaniem, powinna panienka troszkę pokrasić usta. I położyć odrobinę różu na policzki. No i nos trochę się błyszczy.
– Nie mam czym się umalować.
– Ale ja mam! Proszę poczekać, zaraz przyniosę!
Tiril oniemiała siedziała sztywno, podczas gdy dziewczyna zręcznymi ruchami nałożyła odrobinę różu na jej policzki i delikatnie podmalowała wargi. Na koniec leciutko ją przypudrowała.
– Proszę się teraz obejrzeć w lustrze, panienko!
Tiril nie wierzyła własnym oczom.
– Czy to naprawdę ja? – szepnęła.
Zdenerwowana tak, że dłonie jej się spociły, zeszła wraz z Nerem na dół do wyszynku, nie zdając sobie sprawy, jaki kontrast stanowił wielki czarny pies z jej właśnie objawioną kobiecością.
Erling i Móri już siedzieli przy stole. Zapatrzyli się na nią, kompletnie zaskoczeni, wreszcie Erling się opamiętał i wyciągnął do niej ręce.
– Moja przyszła żona – szepnął cicho i ucałował jej dłoń.
– Przyszła żona, no wiesz? – odparła kpiącym tonem, całkowicie wypadając z roli. Zwróciła się do Móriego: – Ładnie wyglądam?
Przy świecach jego oczy lśniły czarnym blaskiem. Spostrzegła, że i on postarał się wyglądać bardziej uroczyście.
Jesteś bardzo niepodobna do siebie, Tiril – powiedział niewyraźnie. – Prawie cię nie poznałem.
– Jeśli to ma być komplement, to jest świetnie zakamuflowany – uśmiechnęła się. Erling odsunął dla niej krzesło. – Oj, czuję się prawie jak dama! – zachichotała.
Był to niezwykle udany obiad, Erling miał oczy zwrócone tylko na nią i przechodził samego siebie w uprzejmej konwersacji, a mocne czerwone wino rozwiązało język Tiril.
Móri obserwował ich w milczeniu, od czasu do czasu głaszcząc bezwstydnie żebrzącego Nera. Erling i Tiril należeli teraz do innego świata, swobodnie żonglując słowami oddalili się od niego o setki mil. Tiril wiedziała, że Móri potrafi się zachowywać równie dwornie jak oni, nauczył się dobrych manier u siry Eirikura w Vogsos, ale nie dal się wciągnąć w rozmowę. Tiril nie wiedziała, jak ma odczytać mroczny blask jego oczu.
Читать дальше