– Znakomicie – odparł Erling z nieskrywaną goryczą. – Doprawdy, znakomicie!
Tiril jednak nie wyczuła jego sarkazmu. Myśli miała zajęte czym innym. Oczy znów jej pociemniały.
– Nie zniosłabym procesu. Nie potrafiłabym świadczyć przeciwko Ester. A prawdopodobnie byłabym do tego zmuszona.
– Z całą pewnością, panno Tiril – pokiwał głową wójt, nie dając najdrobniejszym nawet gestem do zrozumienia, że teraz ostatecznie pogrążyła Ester.
– Nie chciałabym też popełniać krzywoprzysięstwa.
To był śmiertelny cios, stwierdził w duchu wójt.
– Dlatego najlepiej będzie, jak zniknę – zakończyła dziewczyna.
Mężczyźni zrezygnowani popatrzyli na siebie.
Tiril westchnęła. Zadumała się nad własnym losem.
– Mam wrażenie, że jestem zawadą dla wszystkich ludzi. Ciągle muszę znikać. Co innego robiłam w swym dorosłym życiu?
No, tak bardzo dorosła jeszcze nie jesteś, pomyślał Erling.
– Tylko bądźcie dobrzy dla Ester – ciągnęła Tiril. – Miała twarde, samotne życie, nie zna innego. Dlatego, być może, od czasu do czasu postępowała trochę… bezprawnie.
Wójt nie chciał uświadamiać jej gorzkiej prawdy.
– Zrobimy wszystko, co się da, ale rejestr jej grzechów jest długi.
Tiril nie mogła zaprzeczyć.
Zapadł już zmrok, kiedy dotarli do Bergen. Nadeszła trudna chwila.
– Zostawcie mnie samą z Ester – poprosiła Tiril.
Nie protestowali. W cieniu portowych baraków dziewczyna próbowała wyjaśnić przyjaciółce, że musi zostawić ją w biedzie, ponieważ nie chce być dla niej zbyt wielkim obciążeniem podczas procesu.
Ester zawsze była wielkoduszna. Zrozumiała.
Mężczyźni przez cały czas obserwowali je z daleka.
– Powiem im, że wszystko, co posiadam, należy do ciebie – zapewniała Tiril twarda rybaczka. – Na pewno wtrącą mnie do więzienia, ale nie na długo. Nic na mnie nie mają.
– Gdy tylko wrócę z Islandii, zrobię wszystko, żeby cię wyciągnąć. Ale musisz mi obiecać, że nigdy już nie będziesz się zajmować piractwem z lądu.
– Chcesz powiedzieć, że powinnam raczej napadać na statki z morza?
– Och, nie, musisz w ogóle tego zaniechać. Wyciągnę cię, obiecuję. Znam wielu wpływowych ludzi w mieście.
– Doskonale, moja kochana – powiedziała Ester. – Dbaj o Nera!
– Dobrze, a ty uważaj na siebie, Ester! I dziękuję, bardzo dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiłaś!
– To ja ci powinnam dziękować, a teraz już idź, inaczej stara baba zacznie płakać.
Chwilę później Tiril i Nera przeszmuglowano na statek odpływający na Islandię.
Erling był smutny i wcale nie próbował tego ukrywać. Tiril jednak ogarnęła taka radość, że nawet nie zauważyła wyrazu jego twarzy.
Czy ciągle muszę uciekać? zastanawiała się Tiril. Stała na dziobie i patrzyła, jak statek rozcina zielone fale.
Najpierw uciekłam z domu, ponieważ napastował mnie mój przybrany ojciec. Potem prześladowali mnie dwaj mężczyźni, zmuszając w końcu do ucieczki na morze. A teraz uciekam przed prawem!
Przed prawem, ja?
Dlaczego, moje życie tak się skomplikowało? Jestem przecież spokojną osobą nie pragnę niczyjej krzywdy.
Może właśnie dlatego? Może powinnam być twardsza i bezczelniejsza?
Nie, tak nie potrafię, widocznie inaczej być nie może. Dopiero w połowie drogi na Islandię zaczęły nachodzić ją wątpliwości. Jej najgorętszym pragnieniem było pomóc Móriemu albo przynajmniej go zobaczyć. Czuła, że w pewnym sensie są ze sobą związani. Ale zapomniała o jednej bardzo ważnej sprawie: w jaki sposób go odnajdzie?
Nie wiedziała o Islandii nic poza tym, co opowiedział jej Móri. Trudno było sobie wyobrazić, że wyspa jest taka mała, by mogła podejść do pierwszego lepszego napotkanego człowieka i spytać: „Gdzie znajdę Móriego?”
A na domiar wszystkiego, jeśli dobrze zrozumiała, Móri nie było jego prawdziwym imieniem, tylko przydomkiem, w dodatku oznaczającym upiora. Upiora czarnoksiężnika…
Zadrżała, zdjęta nagłym lękiem, pochyliła się więc, by pogłaskać Nera. Jego obecność zawsze dodawała jej otuchy.
Dla porządnego i dumnego psa spędzenie tak długiego, czasu na statku nie było wcale łatwe. Pierwsze dni okazały się naprawdę kłopotliwe, szczęśliwie najwyższy maszt miał zapach odpowiadający psu i posłużył za drzewko. Tiril zawsze starannie sprzątała po ulubieńcu, żeby przypadkiem nikt na niego nie narzekał.
Ale tym akurat nie musiała się martwić. Nero stał się maskotką marynarzy, rozpieszczali go smakowitymi kąskami, tak więc przy braku ruchu istniało niebezpieczeństwo, że pies zbytnio się zaokrągli.
Tiril starała się przypomnieć sobie szczegóły opowieści, Móriego. Najlepiej by było, gdyby obrała za cel ów kościół, o którym Móri zawsze opowiadał w związku z Gottskalkiem Złym. Kościół Holar, tak go nazywał. Zwróciła się z prośbą o radę do dwóch Islandczyków, którzy byli na pokładzie. Owszem, istniały dwa kościoły o tej nazwie. Oba leżały na północy.
Tiril wyjaśniła, że chodzi jej o siedzibę biskupa.
Aha, w takim razie to Holar w Hjaltadalur. Położone dalej na północ. Będzie musiała jechać do Skagafjördhur. Pomogą jej nawiązać kontakt z pewnym człowiekiem, który może ułatwić jej podróż z Rejkiawiku. On ma konie i przewodników, w dodatku mówi trochę po norwesku.
Konie? przestraszyła się Tiril. Nigdy jeszcze nie dosiadała konia.
Cóż, będzie musiała się nauczyć jeździć konno. Na Islandii bez konia daleko się nie dotrze, a opłynięcie wyspy statkiem mogłoby trwać zbyt długo. Okrążenie półwyspu z Isafjördhur zajmuje wiele czasu.
Isafjördhur? W głowie Tiril coś zaświtało.
Oczywiście! Móri opowiadał o tym półwyspie. Mieszkali tam jego przodkowie, czarownicy Jonssonowie.
O, Móri!
Gdy wracała myślą do wspaniałych chwil, jakie przeżyli razem w domu w Laksevåg do oczu napływały jej łzy.
– Muszę się dostać do Holar jak najszybciej – oświadczyła islandzkim marynarzom.
Cały dzień zajęło Tiril zaprzyjaźnienie się z jej islandzkim konikiem. Zachwycony Nero nareszcie mógł biegać po wielkich otwartych przestrzeniach. Nieco gorzej było, gdy dotarli do terenów wypasu owiec: dopiero po wielu krzykach i połajaniach Nero pojął, że nie wolno mu gonić tych śmiesznych wielkich szczurów, bo pewnie tak myślał o owcach.
Wszystko skończyło się dobrze, Nero był bowiem spokojnym, przyjaźnie nastawionym do świata psem, po prostu podobało mu się, że zwierzęta przed nim uciekają. Niestety, Tiril, jego pani, bardzo się rozgniewała i skarcony pies długo chodził ze spuszczonym łbem. Miał dość rozumu, by nie podejmować pościgu za owcami.
– Dobry pies – stwierdził przewodnik. Mówił bardzo podobnie do Móriego, tylko o wiele trudniej było go zrozumieć. Tego dnia bardzo chwalił Tiril, że tak prędko nauczyła się szczególnego kroku islandzkich koników – tyltu.
Prędko, pomyślała skrzywiona, rozcierając obolałe pośladki. Może i tak, ale to się czuje! Polubiła jednak niedużego, silnego konika, który w charakterystycznym galopie zdawał się płynąć w powietrzu, nie podrzucając przy tym jeźdźca.
– Czy jesteśmy teraz w Kaldidalur? – spytała, pamiętając, co opowiadał jej Móri.
– Nie, nie.
– Sprengisandur?
– Ależ nie! Nie wypuszczam się na tak niebezpieczne trasy. Znajdujemy się o wiele dalej na zachód, jedziemy na północ wzdłuż Holtavordhurheidhi.
Zdaniem Tiril przeprawa i tak była męcząca, dziewczyna cieszyła się więc, że nie musi jechać przez Kaldidalur czy Sprengisandur, którą to podróż Móri wspominał jako koszmar.
Читать дальше