Margit Sandemo - Amulety

Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Amulety» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Amulety: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Amulety»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kilkaset lat temu pięciu rycerzy zawarło brzemienny w skutki pakt. Od tamtej pory na ich rodach spoczęło przekleństwo. Pierworodni w każdym pokoleniu umierali w młodym wieku, nie dożywali dwudziestych piątych urodzin… Unni, Morten i inni poszukują pięciu amuletów, które mogą przybliżyć rozwiązanie zagadki. W tym celu Morten jedzie do Skanii, gdzie spotyka Cecilie, młodą, piękną kobietę, w której z miejsca się zakochuje. Przeżywa szok, gdy wychodzi na jaw, że ona jest także potomkinią rycerzy, w dodatku pierworodną w swoim pokoleniu…

Amulety — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Amulety», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Samochód go minął, zwolnił na moment, ale zaraz znowu dodał gazu. Morten zauważył, że karoseria jest szara, ale o numerze rejestracyjnym nie pomyślał.

Nie, no nie wolno ulegać jakimś paranoicznym myślom!

Spojrzał na zegarek. O rany, to już wpół do drugiej! Czas letni, więc wpół do pierwszej, ale i tak późno. Nic dziwnego, że zrobiło się ciemno.

Właśnie przejeżdżał obok sporego przydrożnego parkingu, na którym stało kilka samochodów z przyczepami campingowymi. Miejsce sprawiało bezpieczne wrażenie, otaczał je bowiem tylko wysoki las. Stary las mieszany.

Morten się zdecydował, rozważył czy ma iść w prawo czy w lewo i był absolutnie pewien. Wyostrzył umysł i wiedział, że wybiera właściwy kierunek. Wierzył w to.

Wysiadł z samochodu i zamknął drzwi na klucz, po czym ruszył przed siebie leśną drogą. Jechać tamtędy nie zamierzał, droga miała zbyt głębokie koleiny, samochód babci o niskim zawieszeniu mógłby tam utknąć na stałe.

Jak nieprzyjemnie ciemno jest pod koronami drzew! Czerwcowa noc powinna raczej przypominać wiosenny zmierzch, a nie to co tu!

Oczywiście widział wyraźnie i drogę, i drzewa, i nawet kamienny murek, więc z pewnością znajdował się we właściwym miejscu, ale las pogrążony był w takiej przytłaczającej ciszy, że czuł się bardzo nieswojo. Parking znajdował się daleko poza nim, to żadna pociecha dla samotnej duszy bohatera, zresztą przecież on się nie boi nocnych ciemności…

No, niestety, trochę to się jednak boi! A kto właził z głową pod kołdrę, kiedy wuja i ciotki nie było w domu, a na schodach rozlegały się dziwne trzaski? Kto gdakał ze strachu niczym shisteryzowana kura, kiedy mu gałąź spadla na drogę pewnego zimowego wieczora, gdy szedł do domu na skróty przez cmentarz? Kto wysyłał Unni przodem, gdy…

Nie, tu się nic nie zgadza! Zaszedł już daleko w głąb lasu, a nigdzie żadnej zagrody nie widać. Droga ciągnie się tylko i ciągnie, nie wiadomo dokąd. Co prawda bardzo przyjemnie pachnie ziemia, kwiaty i zioła, ale to przecież nie jest niedzielna wycieczka. Morten przyjechał tu po to, by odnaleźć gospodarstwo, Viberslóv. Ale zdecydowanie na nic takiego dotychczas nie natrafił.

To nie ta droga. Należało po prostu zawrócić i jak najszybciej pokonać z powrotem te. ogromną odległość dzielącą go od samochodu.

Kiedy ciemny drozd nieoczekiwanie zaczął wyśpiewywać ponad lasem swoją melancholijną melodię, Morten podskoczył wysoko, a potem przystanął i słuchał.

Jakież to piękne! Jakie przejmujące, wzruszające, jakie smutne!

– Ślicznie – wyszeptał Morten wzruszony. – Napełnij życiem ten ponury, wymarły las, w którym wszystkie drzewa zdają się mi przyglądać niechętnie jak intruzowi. Tylko śpiewaj nieco weselsze melodie, bo serce mi krwawi, kiedy cię słucham. Wyśpiewujesz żale z powodu nieskończenie wielkiej samotności, a to akurat niedokładnie to czego potrzebuję najbardziej.

Gdzieś w oddali odezwał się drugi drozd.

– Świetnie, że jest was dwóch – powiedział Morten i znowu ruszył przed siebie. – Już się o ciebie martwiłem, myślałem, że jesteś porzuconym, pozbawionym rodziców ptakiem, zapomnianym i opuszczonym przez wszystkich.

Podobnie jak ja, pomyślał w przypływie sentymentalizmu, ale to przecież nieprawda. To ta pustka wokół wywoływała takie skojarzenia.

Po chwili odezwał się trzeci ptak. Jego głos brzmiał z taką samą siłą, ale śpiew był zupełnie inny. Trele jakby uderzały, silne i wesołe, po czym następowało cichsze, melodyjne kląskanie.

Morten znowu się zatrzymał. Był zafascynowany, wstrząśnięty.

– Czy to słowik? To musi być słowik! Słyszałem słowika! Babciu, Moniko i wy wszyscy, słyszałem…

Opanował ekstazę.

– Ale drozd ciemny, czy może drozd śpiewak, nie jestem pewien, śpiewa ładniej.

Brnął dalej przed siebie i im dłużej rozmyślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jednak drozdy są lepszymi śpiewakami. Bo to słowiki tak zwane rosyjskie, południowe lub wschodnie, śpiewają nieziemsko pięknie. Skandynawskie natomiast mniej.

Ale pomylić się nie można. Nareszcie więc i nasz mały Morten słyszał kląskanie słowika. Prawdziwego!

Pokonał już sporą część drogi powrotnej, gdy nagle przystanął.

Gdzieś w pobliżu trzasnęła gałązka. W prawo skos od niego, w kierunku samochodu.

Morten poczuł przenikającą go całego falę strachu. Słowiki nie włóczą się w ten sposób nocami po lesie.

Rzucił się do ucieczki pomiędzy drzewami, jak najdalej od tego trzasku.

To tylko łoś, powiedzieliby z pewnością ludzie. Ale Morten łosi też się bał. Akurat teraz mają pewnie cielęta i są raczej wrogo usposobione do nocnych wędrowców.

Przemykał się między pniami drzew, potykał raz po raz, biegł z pochyloną głową i opuszczonymi rękami.

Teren nierówny, w ciemnościach nic nie widać i… ratunku! Tuż za sobą słyszał kroki. Słyszał, że ktoś się potyka, tak samo jak on, ale nie miał czasu na szyderczy śmiech. Tu najwyraźniej nie było się z czego śmiać!

Z jego gardła wydobywały się dziwne, żałosne dźwięki, przerywane w takt kroków po nierównej ziemi.

Daleko przed sobą widział jaśniejszą poświatę. Znajdował się tam bardziej otwarty teren, właściwie to chyba było wzgórze.

Ale tak daleko nigdy nie dotarł, nigdy nie zdołał się wydostać z zaczarowanego lasu.

Morten o mało nie złamał nogi w jakiejś dziurze i musiał zwolnić tempo. Ludzkie kroki przybliżały się coraz bardziej…

I nagle poczuł uderzenie.

Cios w tył głowy był niczym eksplozja, długo dźwięczało mu w uszach jego echo. Runął jak długi na ziemię i nie był w stanie podnieść się o własnych siłach. Napastnicy, chyba było ich wielu, rzucili się na niego, turlał się przez chwilę, niewiele widział, wzrok mu się rozmazywał, a przecież już i przedtem było dość ciemno. Czego ci ludzie od niego chcą, nie jest przecież żadnym biznesmanem, on to zwyczajny chłopak, Morten Andersen, ma kartę kredytową pożyczoną od babci, dwieście pięćdziesiąt koron norweskich i kilka „selm”, to znaczy szwedzkich banknotów po dwadzieścia koron. Żadnych norweskich „sigrid” ani „edvardów”, naprawdę niczego na co złodzieje mogliby się połaszczyć.

Tylko że na przykład narkomani bywają zdesperowani, mogą człowiekowi zrobić krzywdę z powodu dużo mniejszej sumy.

Te jego dziwne określenia pieniędzy oznaczały banknoty z wizerunkami Selmy Lagerlof, Sigrid Undset i Edvarda Muncha.

Dudniło mu w głowie, wciąż miał skry przed oczyma i nie potrafił skoncentrować wzroku, jedyne co mógł zrobić, to nie dawać znaku życia.

Napastnicy przeszukiwali jego kieszenie, przeklęta złodziejska banda!

Nagle usłyszał kolejne odgłosy. Ktoś najwyraźniej wołał:

– Stop! Co wy robicie?

Jacyś inni ludzie. Jeszcze większy tumult. Nieoczekiwanie Morten znalazł się poza głównymi wydarzeniami, przestał być interesujący. Tamci bili się między sobą, ale czy nie mogliby się trochę posunąć? Ratunku, oni mnie całkiem zgniotą, wcisną w ziemię!

Dostrzegł dwie rzeczy, jedną po drugiej, obie natychmiast zniknęły. Czapki kominiarki, więc napastnicy byli zamaskowani. Zaraz potem przed jego oczyma zadyndał nieduży gryf.

Po czym Morten, nasz dzielny, niezłomny Morten, po prostu zgasł.

Jednocześnie

Don Ramiro z zatroskaniem rozważał sytuacje, swojego potomka. „No teraz to z nim naprawdę marnie”.

„Nie, to się z pewnością jakoś ułoży – uspokajał go don Galindo. – Tylko nie powinni byli wysyłać go samego. On jest nieodpowiedzialny”.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Amulety»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Amulety» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Margit Sandemo - Gdzie Jest Turbinella?
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Przeklęty Skarb
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Kobieta Na Brzegu
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Cisza Przed Burzą
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Zbłąkane Serca
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Lód I Ogień
Margit Sandemo
libcat.ru: книга без обложки
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Milczące Kolosy
Margit Sandemo
Margit Sandemo - Skarga Wiatru
Margit Sandemo
Отзывы о книге «Amulety»

Обсуждение, отзывы о книге «Amulety» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x