Ach, gdybyż było tak dobrze! Postanowił, że gdy tylko nadejdzie ranek, zaraz zatelefonuje do Vesli. Już się na to cieszył.
Tymczasem poranek przyniósł mu kolejną niespodziankę. Po pierwsze, spał nieprzyzwoicie długo. Obudził się dopiero przed dziesiątą. A przecież wcale nie miał takiego zamiaru, liczył, że wyruszy bardzo wcześnie, czekała go wszak daleka droga.
Niespodzianka nastąpiła, kiedy postanowił się umyć.
W miednicy leżały dwie roślinki, tak jak je tam ułożył. Wydawały się najzupełniej świeże. Coś się jednak wydarzyło.
Na prawdziwym piołunie widniała niewielka biała ptasia kupka. A na bylicy pospolitej – maleńkie czerwone piórko.
Antonio podniósł głowę i głęboko odetchnął. Przypomniał sobie, jak kiedyś w szpitalu pomogli parce małych ptaszków uciec przed atakującymi je wielkimi czarnymi ptaszyskami.
Mieli wówczas do czynienia z parą gili, samczyk miał jasnoczerwone piórka na piersi.
Nasi kochani, tak mówili o nich rycerze. Dziękowali za ich ocalenie.
Antonio podniósł roślinki do góry. Uśmiechnął się, patrząc na białą plamkę.
Czy można w wyraźniejszy sposób powiedzieć, która z roślin była tą właściwą?
Ubrany na czarno młody chłopak jeszcze raz go oszukał. To, co nazwał prawdziwym piołunem, okazało się oszustwem. To była bylica.
Dlatego też to, co Antonio wziął za bylicę, było piołunem.
Jeszcze raz wam dziękuję, moi mali przyjaciele, powiedział w duchu.
Potem zadzwonił do Vesli. Rozmawiali długo, lecz Antonio ciągle jeszcze nie wspomniał o żadnym z wielu problemów ani o przeszkodach, jakie napotkał po drodze. Chciał jej tego oszczędzić aż do powrotu do domu.
Rozmawiali, dopóki w telefonie Antonia nie wyczerpała się bateria.
Tego dnia nie wychodzili z willi, chociaż piękna pogoda zachęcała do spacerów. Jordi miał wielką ochotę wybrać się gdzieś z Unni na przejażdżkę, lecz postanowił zaczekać na powrót Antonia.
Siedzieli na werandzie, wsłuchując się w głośne trele ptaków, wyśpiewujących rozmaite gamy. Potrafili rozróżnić drozda śpiewaka i trznadla, stadko pokrzewek, które próbowały nawzajem się zagłuszyć, wronę, a od czasu do czasu kukułkę.
– Wiesz chyba, że jeśli mam siedzieć obok ciebie w samochodzie, to muszę się zapakować w ciężki sprzęt zimowy – uśmiechnęła się Unni.
– I świetnie – odparł Jordi. – Dopóki marzniesz, przebywając blisko mnie, mam pewność, że mnie kochasz.
– Owszem, w ten sposób również można na to popatrzeć – odrzekła Unni cierpko.
Mieli przed sobą księgę Estelli, ale woleli spędzać czas na pogaduszkach. Antonia nie było już od doby i w każdej chwili mógł wrócić do domu.
Unni wprost nie posiadała się z radości, że widzi Jordiego znów zdrowym i silnym. O dziwo jednak, chociaż podczas choroby bardzo osłabł, to mimo wszystko nawet na chwilę nie stracił nic ze swego autorytetu. Zawsze właśnie do niego zwracali się o radę i pomoc, nawet wtedy, gdy ledwie mógł oddychać.
Teraz znów wszystko było w porządku.
Prawie.
Działo się to na dzień przed tym, jak Morten zdołał sprowadzić Emmę na manowce, dzień przed tym, jak Vesla zaczęła się zastanawiać, dlaczego Antonio nie wraca do domu.
– Jordi – powiedziała Unni w zamyśleniu. – Bardzo wiele się zastanawiałam nad tym, kto ukradł te nasze papiery ze skrzyni w samochodzie.
– Chyba tak jak wszyscy.
– Zupełnie tego nie pojmuję. Tego nie mogli zrobić mnisi, bo im nie wolno zbliżyć się do znaku wyrytego na wieczku pojemnika z trucizną. Rycerze natomiast nie mogą zbliżyć się do samej trucizny w pudełku. Emma i Leon & Co. byli wtedy w więzieniu, a na pewno nie dotarli jeszcze do Norwegii. Kto to mógł więc być?
– Doszliśmy już przecież do wniosku, że jest jakaś trzecia zainteresowana tym wszystkim strona.
– No, tak, ale dlaczego nie zabrali pudełka z trucizną?
– Ono najwyraźniej nie stanowiło nic interesującego dla złodzieja czy też złodziei.
– Co oznacza, że mamy do czynienia z poszukiwaczami skarbów?
– Na to wygląda. Unni nie kryła irytacji.
– Co to za cholerny skarb, którego wszyscy chcą dopaść? Nie pojmuję, skąd się w ogóle wziął! I co wspólnego ma z tragedią rycerzy?
– Nie wiem, Unni. Może zrozumiemy to, kiedy się dowiemy, czego chcą rycerze.
– Optymista – mruknęła.
– Musimy być optymistami. Teraz jest przecież więcej istnień, o których musimy myśleć.
– Wiem o tym. Doszło jeszcze nie narodzone dziecko Vesli. To powinna być taka radosna nowina, a tymczasem w tej radości jest wielkie pęknięcie.
– No właśnie, to szczęśliwe wydarzenie jeszcze bardziej komplikuje sytuację.
– Czy dziecko przyjdzie na świat przed urodzinami twoimi i Mortena?
– Antonio twierdzi, że tak. Ważne jest więc, żeby nam się udało, Unni.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Myśli krążyły jej dość zadziwiającym torem. Gdyby miała z Jordim dziecko ono ocaliłoby córkę czy syna Vesli i Antonia. Przekleństwo natomiast spadłoby na jej dziecko.
Oczywiście, gdyby wcześniej umarł Jordi.
Nagle z trudem mogła złapać oddech. Nie chciała, żeby Jordi umierał. Nie chciała, żeby złe przekleństwo spadło na którekolwiek dziecko, czy to jej, czy Vesli.
Cóż, niebezpieczeństwo, że złe dziedzictwo dotknie potomka jej i Jordiego, nie istniało, bo on przecież właściwie nie mógł jej nawet objąć, a co dopiero pocałować. Przecież od razu zmieniała się w bryłę lodu.
Wszystko, absolutnie wszystko uzależnione było od tego, czy zdołają rozwikłać na czas zagadkę rycerzy.
– Problem w tym – powiedziała Unni zamyślona – że cały świat już zapomniał, jaka jest ta ich zagadka. Nie mogą więc liczyć na niczyją pomoc, z wyjątkiem nas.
– Tak, to doprawdy brzmi bardzo ponuro.
– A przecież to tacy wspaniali ludzie, czy może raczej duchy, jak wolisz. To takie niemądre. Hiszpanie są bardzo honorowym i dumnym narodem, życzliwi, ugodowi, pomocni i weseli, a głupie jest to, że natknęliśmy się akurat na ten malusieńki procent, jaki wśród nich stanowią łajdacy i oszuści, jak Leon i jego kompania. To takie niesprawiedliwe!
– Owszem, masz pod tym względem całkowitą rację, ale poznaliśmy przecież Elia i jego niewielką miłą rodzinę, Pedra i wielu innych. I rycerzy.
– No tak, oni rzeczywiście zasługują na naszą pomoc.
A tymczasem siedzieli sobie na werandzie w Norwegii, nie podejmując żadnych działań, podczas gdy czas nieubłaganie uciekał.
Dzień śmierci Jordiego i Mortena zbliżał się wielkimi krokami.
Unni miała uczucie, jakby wprost rozsadzało ją od środka pragnienie podjęcia jakiegoś działania.
Musieli jednak czekać na Antonia. Wykonanie wyznaczonego mu zadania było absolutnie konieczne, aby mogli przedsięwziąć dalsze kroki.
Bez zbyt wielkiego entuzjazmu znów zabrali się do pracy nad jakże trudną księgą Estelli. Wydawała się tak przebrzmiała, a ich przede wszystkim interesowało to, co dzieje się tu i teraz. Przez cały czas nie opuszczało ich uczucie, że muszą się spieszyć.
Vesla spędzała sjestę samotnie w łóżku, rozmyślając o tym, co Antonio powiedział jej rano przez telefon. Mówił, że znalazł jakąś książkę…
Opisał jej, co muszą zrobić, żeby i ona mogła czerpać radość z przeżywanych wspólnie chwil. Vesla trochę niepotrzebnie poczuła się urażona. Czy to dla niego, doprawdy, takie ważne? Przecież jej tak dobrze w jego objęciach. Nigdy na nic się nie skarżyła. Czyżby była aż tak marną kochanką?
Читать дальше