Cichy jęk na łożu sprawił, że obaj stali się czujni. Brat Lorenzo podszedł do chorego.
– Mistrzu – szepnął. – Nie śpicie?
Kardynał von Graben poruszał spierzchniętymi wargami. Lorenzo stwierdził, że kielich jest pusty, i posłał Engelberta, by przyniósł wina.
Gdy tylko biskup opuścił pokój, Lorenzo zaczął szarpać starca za ramię i szeptać pospiesznie:
– Ujawnij przede mną swoją tajemnicę, Mistrzu! Powiedz, gdzie ukryłeś wszystkie dokumenty Zakonu? Gdzie znajdują się księgi? Ta czerwona i ta, którą jedynie ty, panie, znasz?
Kardynał w odpowiedzi skrzywił się tylko boleśnie. Lorenzo wiedział, że Engelbert również próbował wycisnąć z umierającego starca wszystko, co ten wie o Słońcu; Lorenzo widział biskupa, jak pochylał się nad łożem i potrząsał ramieniem swego wuja. Zatem obaj mieli tu do załatwienia tę samą sprawę.
Kiedy Engelbert wrócił z winem, rozczarowany Lorenzo siedział na swoim miejscu. Obaj wiedzieli, że czas ucieka, a stary zachłannie strzeże swojej wiedzy. Kiedy umrze, cała wiedza o Słońcu zejdzie ze świata wraz z nim.
Rozległo się dyskretne, acz niecierpliwe stukanie do drzwi. Engelbert uchylił je ostrożnie.
– Jego. eminencji nie wolno przeszkadzać… – zaczął szeptem, lecz zaraz otworzył drzwi szeroko i w progu ukazali się dwaj ludzie. To byli ci sami, którzy kiedyś ścigali Theresę i Móriego przez las i którzy jak niepyszni musieli potem piechotą wrócić do domu. Ponad dwanaście lat temu.
– Jaką macie sprawę? – zapytał Engelbert niecierpliwie. – Proście Boga, żeby była dość ważna, bo w przeciwnym razie…
– Wasza eminencjo… Widzieliśmy dzisiaj troje z nich. Przejechali konno tuż pod naszymi oknami, tak wcześnie rano, że ja nawet nie zdążyłem się ubrać, i zawołałem tego oto, ale on jeszcze wcale nie wstał z łóżka, więc powiedzieliśmy sobie, że trzeba jak najszybciej założyć coś na siebie i jechać tutaj.
– Chwileczkę – wtrącił brat Lorenzo. – O kim wy mówicie?
– Jeden to był ten czarownik, ten, co jest niebezpieczny. Druga to kobieta, jego żona, ta Tiril, którą chcieliśmy pojmać. A trzeci to jakiś nieznajomy. Jechali na zachód. Przez miasto. A pakunków mieli tyle, że wybierają się pewno daleko.
Na łóżku pod ścianą otworzyły się okropne oczy starca. Kardynał von Graben oddychając ze świstem usiadł chwiejnie na posłaniu. W jego wzroku płonął fanatyczny ogień.
– Ależ wuju! – wykrzyknął biskup Engelbert. – Przez ostatnie tygodnie leżał wuj przecież jak martwy!
Trudno powiedzieć, skąd stary orzeł brał siły. Zdawało się, jakby je czerpał z wiadomości o trojgu podróżnych, którzy przejechali przez miasto, czy raczej ze świadomości, że ci ludzie w ogóle jeszcze istnieją.
– Tyle lat – szeptał chrypliwie. – Zniknęli na tak wiele lat! I teraz znowu są. Brać ich! Zamknąć w więzieniu, a kobietę przyprowadzić tu do mnie!
Dokonała się w nim niewiarygodna przemiana. Stanął na niepewnych nogach, lecz mimo to o własnych siłach, przekrzywionej szlafmycy zawiązanej pod brodą, z potarganymi siwymi włosami wysuwającymi się spod czapki i sterczącymi na boki, w długiej nocnej koszuli, która jednak nie ukrywała chudych, starczych nóg. Palce, długie i pokrzywione, rozcapierzył w stronę Lorenza, chwiał się, ale stał, trzymając się mocno oparcia łóżka.
Spojrzenie złych oczu było tak straszne, że wprost trudno je było znieść.
– Lorenzo – wysyczał. – Szukałem przez tak wiele lat. Rozczarowanie wysysało ze mnie wszystkie siły. Wiedziałem, że oni znajdują się gdzieś w Austrii, ale nie mogłem ich dopaść. I nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Lorenzo, czynię cię odpowiedzialnym za pojmanie tej kobiety, tej Tiril Dahl. Jeśli ci się to nie uda, nigdy już nie wracaj do Zakonu Świętego Słońca! A znajdziesz ją i przyprowadzisz do mnie, wtedy zostaniesz moim następcą, wielkim mistrzem!
Engelbert, urażony, postąpił krok naprzód.
– A ja, wuju? Przecież to mnie obiecałeś ten tytuł!
Kardynał niecierpliwym ruchem ręki kazał mu się odsunąć.
– Wygra ten, który przyprowadzi mi tę kobietę żywą. A poza tym to już i tak bardzo straciło na aktualności.
Lorenzo uznał, że chwila nie jest odpowiednia na okazywanie gniewu o to, że Mistrz obiecał dziedzictwo swemu bratankowi. Zapytał natomiast ponuro:
– Co Mistrz ma na myśli mówiąc, że to nie jest aktualne?
Wielki Mistrz odwrócił się do niego i syknął:
– Jeśli znajdziemy kobietę, znajdziemy również brakujący element dla rozwiązania zagadki Słońca. Tak! Idźcie tedy i szukajcie! Wezwijcie mego kamerdynera! Chcę się ubrać.
Engelbert i Lorenzo wycofali się z sypialni razem z dwoma ludźmi, którzy przynieśli takie ekscytujące wiadomości. Żaden z nich nie byłby teraz w stanie znieść straszliwego spojrzenia Wielkiego Mistrza.
Nigdy jeszcze nie widzieli tak odpychającej istoty! Już prawie umarły, ocknął się znowu do życia i odzyskał ludzki wygląd. Stał teraz przed nimi i wbijał w nich nienawistne spojrzenie. Pospiesznie wyszli z pokoju.
W noc przed opuszczeniem wraz z Mórim i Erlingiem Theresenhof Tiril nawiedził sen.
Od wielu lat prowadziła normalne życie, a duchy trzymały się z daleka od ich domu. Tej nocy jednak znowu miały miejsce straszne wydarzenia.
Duchów co prawda nie widziała, ale był to ten sam koszmar, co dawniej. Znajdowała się głęboko w ziemi, w ciemnej norze, i słyszała ów przygnębiający chóralny śpiew. Głębokie, ponure glosy umarłych czarnoksiężników zbliżały się i oddalały, napływały rytmicznie, powolnymi falami, jakby spłukiwały smutek całego świata, wyrzucały go na brzeg i znowu się cofały. Przybliżały się do niej i odpływały. Tiril płakała boleśnie i naprawdę z oczu płynęły jej łzy.
Nie jedź, nie podejmuj tej podróży, szeptał jakiś głos w głębi duszy. Jest ci tu dobrze, zapomnij o tamtym, to cię nie dotyczy. Zostań tutaj, gdzie jesteś bezpieczna!
Ocknęła się spocona ze strachu. Móri spał. Tiril otarła oczy i leżała rozdygotana, rozmyślając o śnie.
Kiedy jednak nastał ranek, znowu pojawiło się słońce i wróciła radość życia. Mieli wyruszyć w podniecającą podróż, której by się nie wyrzekła za nic na świecie. Erling i Móri, i ona, dokładnie tak jak za młodych lat.
Theresa próbowała protestować, nie chciała, żeby jechali wszyscy troje. Ale przecież dzieci były już teraz duże, mieli liczną służbę i Theresa zostawała w domu. Ona sama zresztą też by z ochotą posmakowała przygody i bardzo chętnie wybrałaby się z nimi, ale po ostatniej mroźnej zimie dokuczały jej poważne bóle reumatyczne. W tej sytuacji nie odważyłaby się opuszczać domu. Móri potrafił skutecznie łagodzić jej bóle i pocieszał, że wszystko wkrótce minie, byle tylko przez jakiś czas trzymała się w cieple i spokoju.
Nikomu nie przyszło do głowy, że troje podróżników może znowu natknąć się na prześladowców. Teraz, po prawie trzynastu latach?
Minęli Innsbruck, nawet się nie oglądając w stronę przedmieścia, gdzie znajdowała się kanonia. Jechali zresztą z dala od tych miejsc. W miasteczku Sankt Gal – len byli już znacznie ostrożniejsi, posuwali się obrzeżami, bowiem w centrum kiedyś mieszkał kardynał von Graben. On sam nie był już chyba groźny, jeśli w ogóle jeszcze żył. Chyba już nie i pewnie właśnie dlatego prześladowcy również zrezygnowali z poszukiwań. Ale wspomnienie złych oczu kardynała budziło nadal w Mórim dreszcz grozy, więc instynktownie starał się unikać wszelkiej konfrontacji, nawet ze służbą tamtego.
Читать дальше